31 stycznia 2014, 15:59 | Autor: admin
„Lokalsi”. Twarzą w twarz

        „Czujesz jakiś brak? To może być brak szczerego, zwykłego kontaktu międzyludzkiego. Tak po prostu.”

 

„Lokalsi”, bo tak nazywa się grupa młodych ludzi – Polaków, którzy chcą spędzać wspólnie czas, robiąc przy tym cos ciekawego. Dlatego każdy, kto chciałby nauczyć się fotografii, gotowania, malowania, języka obcego czy gry na jakimś instrumencie, a wszystko rozbija się o pieniądze może dołączyć właśnie do nich.

– Grupa nazywa się „Lokalsi”, ponieważ nie chciałam nadawać naszej inicjatywie formalnego, zinstytucjonalizowanego charakteru, dlatego zdecydowałam nazwać naszą społeczność właśnie w ten sposób. Mnie medium społeczne, jakim jest instytucja odstrasza i wiem, że nie jestem w tym sama, dlatego nie wkładamy tego w żadne ramy – opowiada Ola, która jest inicjatorką spotkań „Lokalsów”.

Pomysł zrodził się, gdy Aleksandra zdecydowała się uczestniczyć – w sposób aktywny – w wydarzeniach, które działy się wokół niej. Na lokalnej arenie. Był tylko jeden problem. Nie było ludzi, z którymi możny by się pulsującym Londynem dzielić. Dlatego powstał pomysł by stworzyć coś na najniższym szczeblu. Grupę, która zrzeszałaby Polaków zamieszkujących określone części miasta, chętnych do wspólnego działania.

Przekrój osób, które uczestniczą w spotkaniach jest bardzo duży. Najmłodszy „Lokals” ma 19 lat, najstarszy zaś ponad 60. Często osobo, które decydują się wziąć udział w organizowanych wydarzeniach to osoby, które mają już tutaj rodziny. Nie są już na tropie singla i życie nocne powoli odchodzi dla nich do lamusa. Dlatego szukają alternatywy.

Sztuka puka

A wszystko rozgrywać ma się w małych, kameralnych grupach, tam gdzie mieszkają – niekoniecznie z godzinnym dojazdem, bo dla wielu stanowi to pewne utrudnienie, a dla niektórych nawet barierę nie do pokonania. Nie ma parcia na rzesze uczestników – a ci, którzy zdecydowali się uczestniczyć działają na Facebooku, ale i poza siecią.

– Jedna z pierwszych osób, które przyszły na spotkanie „Lokalsów” powiedziała mi, że jest nas [Polaków] tak wielu, bo są to setki tysięcy ludzi i w mieście z taką liczbą mieszkańców jest bardzo szeroka oferta rozrywkowo-kulturalna. Możemy znaleźć tam dosłownie wszystko. A w Londynie dla Polaków czegoś takiego nie ma, albo ma bardzo ograniczony zasięg. A tak potężna grupa generuje ogromne potrzeby, które należy zaspokoić. A to, co się dzieje ma miejsce w instytucjach takich, jak POSK i cieszę się, że tak jest. Ale nie do wszystkich dociera to, co oferuje. Jest mnóstwo – szczególnie młodych ludzi – którzy oczekują czegoś innego – mówi Ola.

A młodych imigrantów z Polski wciąż przybywa i bardzo niechętnie rozstają się ze swoją tożsamością i kulturą. Dlatego angażują się w lokalne projekty. Stają się członkami grup takich, jak ta. A wszystko po to, by chociaż na chwilę odpocząć od innego – bo jednak obcego – kodu kulturowego, jaki jest tutaj w Londynie.

Oddolna inicjatywa

W gruncie rzeczy chodzi o to by się spotkać. Taka jest istota tej inicjatywy. Jednak „Lokalsi” starają się wychodzić naprzeciw lokalnych społeczności Polaków zamieszkujących Londyn tak, aby ludzie mieszkający w tej samej okolicy mogli wymieniać się posiadanymi umiejętnościami, na których może zależeć innym. Drugim punktem programu jest odłączenie użytkownika od sieci i zachęcenie go do wyjścia na zewnątrz, chociażby na krótki spacer np. ze swoją sąsiadką. A jako, że w „Londku Zdroju” – tak nazywają Londyn członkowie grupy – jest młodych Polaków wielu to szukają pomysłu na siebie i realizację swoich pasji by nie czuć się obco, samotnie. Pewne jest, że brakuje im rodzimej kultury, zaś w Polsce nie czują się już tak bardzo „u siebie”, dlatego poszukują. A, że efekt tych poszukiwań nie był zadowalający postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i sami, oddolnie zdecydowali się na stworzenie małych społeczności, kameralnych grup, gdzie nie musi chodzić o nic innego aniżeli zaspokojenie jednej z potrzeb przynależności i pobycia z innymi ludźmi. Jako takich zasad nie ma, tym bardziej konieczności zawiązywania dozgonnych przyjaźni i udowadniania komuś czegokolwiek – bez podtekstów, zobowiązań, podrywu, oczekiwań i przede wszystkim bez komercji, bo nie chodzi o przez wszystkich znane wydarzenia, wielkie i spektakularne koncerty imprezy.

W grupie „Lokalsi” na portalu społecznościowym Facebook – przy jego pomocy komunikują się ze sobą członkowie – pojawiają się wydarzenia, na których można się pojawić, bez konieczności potwierdzania przybycia. Każdy może także wyjść z własna inicjatywą i wprowadzić w życie swój pomysł, na który zaprosi lokalnych zainteresowanych. I tak, w bardzo prosty sposób panie, który mieszkają w niedalekim sąsiedztwie i lubią pracę na drutach mogą się spotkać. Panów mogą zaś wybrać się na ryby…

Podaj dalej

Maszyna ruszyła i na razie nie wygląda na to, żeby miała się zatrzymać. Różne spotkania odbywają się w różnych miejscach i przychodzą na nie różni ludzi. Ale łączy ich chęć przebywania z drugim człowiek, ale niekoniecznie związanego z środowiskiem, w którym pracują.

– Po kilku spotkaniach ludzie sami zaczęli forsować pomysły i o to właśnie w tym wszystkim chodziło. Żeby zaktywizować ludzi i przekazać im pałeczkę by dalej działali i spotykali się sami. Nie chciałam, aby funkcjonowała tu grupa zarządzająca. Chodziło o to, by nadać temu odpowiedni kierunek, a ludzie siłą rozpędu popchną go dalej i będą zachęcać do działania innych – wyjaśnia ideę działania tej społeczności.

Są pomysły by stworzyć grupę sympatyków kina i działający przy tym klub dyskusyjny. Są sympatycy herbaty, którzy chętnie spotykaliby się na wieczorkach i poznali ten esencjonalny trunek z orientalnego zakątka świata. Oczywiste jest, ze trunkiem numer jeden jest tutaj kawa. Mawia się nawet, że Londyn kawą stoi – ale wbrew pozorom jest też spore grono osób, które herbatę lubi, a tutaj nie zawsze mogą z tego korzystać.

– Ludzie podrzucają pomysł, a mi brakuje czasu na ich organizacje. Bardzo bym chciała, żeby inni starali się wykrzesać więcej inicjatywy i wziąć się za tworzenie tego wszystkiego. Najczęściej jest tak, że są chętni, którzy podpięliby się pod, jakąś akcję i może po jakimś czasie wzięli to na własne barki – kontynuuje Ola.

 Cent do centa

Czym się różnią się od innych, ale podobnych do siebie grup? Przede wszystkim o różnicy stanowi niskobudżetowy profil, lub czasem nawet bez budżetowy. Są to spotkania bez udziału kasy, mają lokalny wydźwięk i ciepły klimat. – Ja sama jestem teraz na etapie oszczędzania i niekoniecznie mam ochotę na każdym spotkaniu wydać 30 funtów. I takich, jak ja jest wielu. I nie wnikając w to czy powodem jest to, że wspierają rodziny w Polsce, czy mają swoje rodziny tutaj to jednak od pomysłu wydawania pieniędzy są jak najdalej. Dlatego, z założenia nie organizujemy wyjść, gdzie bilety wstępu są drogie. Staramy się minimalizować wydatki – wyjaśnia.

„Twarzą w twarz z fotografią”

Efekty fotograficznych spotkań można już oglądać na wystawie pt. „Twarzą w Twarz z Fotografią/Face to Face with Photography”. W całości została przygotowana przez „Nieformalny Bank Bratnich Dusz – Lokalsi w Londynie”. Trzynastu różnych twórców: Agnieszka Zielińska, Ewa Halota, Adam Gosliński, Małgorzata Juryś, Wojciech Zuchowski, Artur Kula (Jabba), Michał Palusiński, Paweł Duda, Tomasz Celej, Piotr Janik, Aleksandra Winnik-Zając, Jarek Zając i Bolesław Sosnowski – to właśnie ich prace można oglądać w „Mamuśce” w Elephant & Castle Shopping Centre, London, SE1 6TE.

Tomasz Lizon

/p

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_