24 lutego 2014, 14:56 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Made in Bielsko-Biała

W modnej dzielnicy Shoreditch we wschodnim Londynie, pośród artystycznych kafejek i designerskich butików, ma swoją przystań polska marka. Oryginalna, kolorowa, odważna, bardzo zachodnioeuropejska. Anglojęzyczny szyld nie przywodzi na myśl kraju nad Wisłą. Kreatywne projekty we wszystkich kolorach tęczy też nie. Kim zatem jest Mr Gugu? A kto to Miss Go?

Butik na Shoreditch przyciąga kolorami / fot. Magdalena Grzymkowska
Butik na Shoreditch przyciąga kolorami / fot. Magdalena Grzymkowska

– Mr Gugu & Miss Go to nazwa firmy, a nie osoby – tłumaczy Jakub Helwecki, właściciel firmy. – Z jednej strony odnosi się do pierwszych dźwięków wydawanych przez małe dzieci, z drugiej nawiązuje do słynnego przeboju grupy Queen – „Radio Gaga”, co podkreślała oryginalność naszych ubrań – dodaje, bo właśnie o ubrania tutaj chodzi – nietuzinkowe, inspirowane pop-artem, graffiti i internetowymi memami. Kot o hipnotyzującym spojrzeniu, królik w tęczowych okularach czy jednorożec rodem z groteskowego snu– takie motywy znajdziemy na bluzach i T-shirtach tej marki. Wszystko w na tle kalejdoskopu barw, bardzo intensywnych i zaskakująco wyrazistych.

– Dzieje się tak, ponieważ wszystkie produkty wykonujemy z poliestru wysokiej klasy, dzięki temu printy mają niepowtarzalną głębię. Sama technika wykonania nadruku jest objęta tajemnicą handlową – mówi Michał Kulikowski, brand manager marki. Butik rzuca się w oczy. Nic dziwnego, że wyróżnia się na tle typowej szarej londyńskiej aury.

Przedsiębiorczy humanista

Jakub Helwecki studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim trzy różne kierunki: polonistykę, kulturoznawstwo i filozofię. Ale nie był typowym humanistą – zawsze dążył do stworzenia własnej firmy.

– Kilka miesięcy przed końcem studiów zdałem sobie sprawę, że moja przyszłość, mimo skończenia kilku kierunków, może nie wyglądać tak różowo. Założenie własnej firmy zawsze jest dużym ryzykiem, jednak chciałem mieć coś swojego, chciałem być samodzielny, zbudować coś z niczego – wspomina. Miał wiele pomysłów, jednak to właśnie w branży odzieżowej odnalazł niszę, polegającą na tworzeniu nadruków na ubraniach w specjalny sposób, niestosowany dotąd w Polsce, ale znany na świecie. Postanowił zaryzykować, mimo że nie miał żadnego doświadczenia ani wykształcenia w tym kierunku. Wraz z kolegą kupił maszyny, zaczął szyć pierwsze ubrania według swoich projektów, trochę na zasadzie eksperymentu. Chciał sprawdzić, jaki będzie odbiór. Pierwsza kolekcja została wypuszczona jesienią 2011 roku. Wkrótce okazało się, że została przyjęta bardzo pozytywnie, dlatego postanowił kontynuować swoją działalność.

Rodzima produkcja

Produkcja ubrań Mr Gugu & Miss Go odbywa się w Bielsku-Białej. – Tutaj mamy szwalnię, tutaj też jest główna siedziba firmy. Na metkach znajdziemy wyłącznie informację „Made in Poland. Sewn in Bielsko-Biala”. Nie ma żadnego outsourcingu, również materiały, z których szyjemy nasze ubrania, pochodzą z Polski. Jedynymi rzeczami, które sprowadzamy zza granicy są to tusze do nadruków, bo są niedostępne w Polsce – mówi Kulikowski.

– Pochodzę z Bielska-Białej, miasta, które niegdyś słynęło z przemysłu włókienniczego, dlatego wiedziałem, że znajdę tu wiele wykwalifikowanych krawcowych. Znalezienie odpowiednich ludzi to już połowa sukcesu. Druga połowa to pomysły, które kiełkowały mi w głowie już od dłuższego czasu – dodaje Helwecki.

Jesteśmy dumni

Mimo że produkty są w 100% polskie, Polacy nie są głównym odbiorcą produktów. – Sprzedaż prowadzona jest w dużej mierze online i już na samym początku widać było pewne trendy, w jakich częściach świata najchętniej kupuje się nasze ubrania. Wielka Brytania okazała się ważnym dla nas rynkiem, na którym sprzedawało się wiele ubrań i stąd decyzja o otwarciu sklepu w Londynie – mówi Kulikowski. Jego zdaniem są dwa powody dlaczego za granicą te ubrania sprzedają się lepiej.

Fat Cat Sweater jest jednym z bestsellerów marki / fot. Magdalena Grzymkowska
Fat Cat Sweater jest jednym z bestsellerów marki / fot. Magdalena Grzymkowska

– Myślę, że decydującym powodem dlaczego konsument angielski chętniej sięga po nasze produkty jest to, że Brytyjczycy są po prostu bogatsi od Polaków. Bluza, która kosztuje 179 zł, jak porównamy do średnich zarobków polskich, jest relatywnie droższa niż bluza sprzedawana za 50 funtów na rynku angielskim – stwierdza. Inną przyczyną jest mentalność ludzi. W Wielkiej Brytanii wiele osób chce się wyróżniać na ulicach, chce mieć coś oryginalnego, coś czego nie ma żaden znajomy, po prostu być niepowtarzalnym i widocznym na ulicy, podczas gdy w Polsce dominuje szarość, nie wybijanie się z tłumu i kupowanie w sieciówkach.

– To jednak cały czas się zmienia, coraz więcej ludzi chce wyglądać oryginalnie, nieprzeciętnie. Nasze ubrania są skierowane właśnie do tych odważnych młodych ludzi, którzy chcą coś zmienić w swoim wyglądzie i nie boją się nowych wyzwań. Nie zamykamy się wyłącznie na kraje zachodnie, jesteśmy z Polski i nie ukrywamy tego, a wręcz jesteśmy z tego dumni – kwituje Helwecki.

Enklawa w morzu londyńskiej awangardy

W butiku przy Bethnal Green Road dyskretnie, ale czuć polskiego ducha. Gdzieś w tle słychać polską muzykę alternatywną, Polka jest też managerem sklepu. Joanna Chmielewska pracuje tu od czerwca.

– Jeszcze się urządzamy, bo właśnie się przeprowadziliśmy do większego box-u – tłumaczy. Zapytana, czy wśród klientów sklepu są Polacy odpowiada twierdząco. – Ale nie są to stereotypowi Polacy w polarach, tylko ludzie na wysokim poziomie, którzy się w dużym stopniu zasymilowali ze społeczeństwem brytyjskim – odpiera. – Przychodzą skateboarderzy, hipsterzy, blogerzy, styliści, a nawet dystyngowani starsi panowie – malarze, których zainteresowała nasze kolekcja inspirowana obrazami Boscha. Ponieważ nasze ubrania są kolorowe, radosne, niekiedy wręcz humorystyczne pojawiają się całe rodziny z dziećmi, ale też „Essex Girls”, które szukają gadżetów na imprezę przebieraną lub wieczór panieński. Czasem są też celebryci. Pamiętam, że nasz sklep odwiedził Ed Westwick, znany z serialu „Plotkara” – dodaje Chmielewska. Ruch w sklepie zdaje się potwierdzać te słowa.

Ważne jest wiedzieć, czego się chce

Firma cały czas się rozwija. Helwecki ma bardzo dużo pomysłów, m.in. wprowadzenie linii akcesoriów, biżuterii, a nawet mebli. Ostatnim dużym projektem jest współpraca z Cartoon Network, w ramach którego będą produkowane ubrania z rysunkami pochodzącymi z animacji „Adventure Time”. W kwietniu zostanie otwarty sklep w Berlinie, w następnej kolejności jest Paryż. Jednak prowadzenie firmy na międzynarodową skalę to nie tylko snucie kreatywnych planów na przyszłość, ale też czasem ciężkie do sprostania wyzwania.

– Gdy zaczynałem, nie zdawałem sobie tak naprawdę sprawy ile trudności będzie mnie czekało. Oczekiwałem, że firma osiągnie sukces, jednak przyszedł on szybciej niż się spodziewaliśmy, a w parze z tym pojawiły się najpierw problemy z zagranicznymi płatnościami, a później z wysyłką zagraniczną. Oczywiście wszystko jest kwestią doświadczenia, najważniejsze to wiedzieć, czego się chce od życia i podążać tą drogą mimo wszystko – sumuje Helwecki.

Tekst i fot. Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_