Polska Szkoła Przedmiotów Ojczystych im. Heleny Modrzejewskiej na Hanwell powstała we wrześniu 2013 r. Jej utworzenie było odpowiedzią na rosnące zapotrzebowanie nowych placówek uzupełniających na Wyspach. W 2013 roku powstało ich kilka. I co cieszy, nie wszystkie znajdują się w Londynie (pełna lista szkół jest dostępna na stronie PMS – przy. red.)
Inicjatywa utworzenia szkoły na Hanwell dyktowana była także inspiracją i wsparciem ze strony PMS oraz Wydziału Konsularnego RP w Londynie, w postaci m. in. zorganizowania dla rodziców konferencji w marcu ub. r., dotyczącej zakładania i funkcjonowania szkół społecznych na Wyspach. Ci którzy byli uczestnikami przedsięwzięcia, z pewnością przypominają sobie, jak ważnym zagadnieniom była poświęcona konferencja i jak stała się cennym źródłem wiedzy dla dyrektorów szkół już istniejących oraz tych, którzy z zamiarem podjęcia wyzwania wówczas planowali się dopiero zderzyć.
Wspólnota dla dzieci i rodziców
Miedzy innymi w wyniku konferencji można pokusić się o wniosek, że dzisiaj fundamentalną rzeczą polskiej szkoły jest postrzeganie jej z jednej strony jako instytucji edukacyjnej, ale z drugiej jako wspólnoty dzieci, polskich rodzin, Polaków, którzy posyłając dziecko w celach ojczystej edukacji do placówki sobotniej, sami potrzebują i liczą na różnego rodzaju wsparcie ze strony tej placówki. Często też właśnie pod skrzydłami polskiej szkoły je znajdują. Tam spotykają przyjaciół, tam uzyskują pomoc ze strony innych rodziców oraz korzystają z ofert szkół przeznaczonych właśnie dla nich. Jedną z form jest organizowane specjalnie dla rodziców porad, lekcji angielskiego oraz wykładów ze specjalistami w różnych dziedzinach życia, a także spotkań z działaczami społecznymi, przedstawicielami polskiej diaspory. Tematami spotkań jest m.in. szeroko rozumiana i postrzegana imigracja oraz wyzwania jakie z sobą niesie.
W odpowiedzi na taki rodzaj zapotrzebowania, w sobotę 8 lutego br. PSPO im. Heleny Modrzejewskiej odwiedził na zaproszenie dyrekcji placówki, niezwykły gość. Wiktor Moszczyński, znany i ceniony działacz społeczny, felietonista „Dziennika Polskiego”, autor licznych publikacji, przybył do placówki punktualnie o godz. 9.40 w celu spotkania się z rodzicami uczniów polskiej szkoły i przybliżenia im zagadnień z zakresu praw imigrantów na Wyspach Brytyjskich. W świetle niepewnej sytuacji politycznej, temat ten okazał się być bardzo pożądany.
– Przyjazd Polaków i innych imigrantów na Wyspy po 2004 roku był wielkim plusem. Polacy wspaniale odnaleźli się w takich sektorach pracy, jak brytyjskie rolnictwo, hotelarstwo, budownictwo, służba zdrowia, dział transportu publicznego. Polacy odgrywali ważną rolę i byli bardzo popularni – rozpoczął spotkanie z rodzicami Wiktor Moszczyński, który podkreślił, że decyzja partii lewicowych utworzenia rynku pracy dla osób z Europy Wschodniej wówczas postrzegana była bardzo pozytywnie. Wyjątkami, które postrzegały ten stan rzeczy negatywnie, zdaniem Wiktora Moszczyńskiego, okazały się jednak pisma prawicowe, takie jak: Daily Mail, The Sun, Daily Express.
– Wszystko dramatycznie się zmieniło z chwilą recesji. Wpłynęła na to liczebność imigrantów, mówiło się o ok. milionie Polaków na Wyspach, oficjalnie liczba ta nie przekracza 560 tysięcy, ale co roku rodzi się na Wyspach około 20 tysięcy polskich dzieci, a język polski, jako język używany na Wyspach, znajduje się na drugiej pozycji. W obliczu narastającej recesji byliśmy atakowani przez pisma prawicowe, m. in. przez Daily Mail i staliśmy się tzw. „chłopcem do bicia”, ponieważ to była część polityki przeciw Europie, przeciw imigracji – wyjaśniał Wiktor Moszczyński.
W 2008 roku Wiktor Moszczyński dokonał analizy wszystkich artykułów , które ukazały się w Daily Mail. Mówił, że było ich ponad 160, w tym, w 140. negatywnie pisano o Polakach, co wskazywało zdaniem działacza jednoznacznie na kampanię przeciwko narodowi polskiemu.
– W pismach nadużywano fotografii Polaków np. przy znanej „ścianie płaczu” (miejsce przy witrynie sklepowej, przy którym gromadzili się Polacy w pobliżu stacji metra Ravenscourt Park – przyp. red.). Zwróciłem się wówczas do redakcji tych pism ze swoimi argumentami. Skutek był taki, że ucichli na około rok, usunęli swoje teksty z internetu, ale potem pogorszyła się gospodarka brytyjska, zaczęto podkreślać, że zaproszenie Polaków na Wyspy było błędem. Ta sytuacja trwa do dziś. Przy tej niepewności główne partie polityczne boją się, przede wszystkim obawia się partia konserwatywna oraz partia pracy. Pewna grupa konserwatystów jest bardzo proeuropejska, posłowie pamiętają rolę Polaków w czasie II wojny światowej, mają duże uznanie dla papieża Jana Pawła II, ale inna cześć konserwatystów zawsze była antyeuropejska i zawsze widziała przyszłość Wielkiej Brytanii jako niezależne państwo, związane jedynie z Ameryką, nie rozumiejąc, że Amerykanie chcą aby Wielka Brytania była częścią Europy. Partia liberałów jest bardzo proeuropejska, nie atakowała nas, jednak w chwili obecnej jej pozycja jest bardzo słaba – mówił prelegent.
Zdaniem Moszczyńskiego błędem było nie zaproszenie imigrantów na Wyspy, lecz brak monitoringu przyjazdu wielu Polaków do takich miejsc, jak np. Boston, czy Slough, gdzie duży napływ Polaków nie szedł w parze z przygotowaniem do tego zjawiska władz lokalnych i policji. W obliczu tak zmieniającej się sytuacji i napływu imigrantów oraz recesji, niepokoje i zagrożenia stały się tematem przewodnim. Rozpoczęła się gorąca dyskusja nad faktem, czy Wielka Brytania zostanie członkiem UE i jakie konsekwencje na wypadek wystąpienia Wysp z UE poniosą imigranci.
Zagrożenia wobec Polaków
Wiktor Moszczyński wymienił kilka podstawowych zagrożeń na wypadek, gdyby zdarzyło się, że podczas referendum decyzją większości obywateli brytyjskich Wielka Brytania opuściłaby szeregi UE. Do najważniejszych zaliczył: przemianę statusu Polaków z obywateli unijnych na zwykłych imigrantów, utratę prawa głosu w wyborach lokalnych i europejskich dla osób, które nie są obywatelami UK, potrzebę użycia paszportu polskiego, a nie dowodu osobistego przy przekroczeniu granicy brytyjskiej. Jego zdaniem każdy nowy przyjazd Polaka bez prawa stałego pobytu na Wyspach, miałby być poprzedzony listem zapraszającym lub wizą przygraniczną (powrót do tego co było ok. 20 lat), a także wymienił: ograniczenia nowoprzybyłych Polaków w dostępie do rynku pracy i świadczeń społecznych, mieszkań komunalnych, ograniczenia przyjazdów członków polskich rodzin na Wyspy, ograniczenia w dostępie do edukacji dzieci nowoprzybyłych Polaków, wstrzymanie dotacji brytyjskich dla dzieci polskich zamieszkałych w Polsce (child benefit), wstrzymanie dostępu do środków unijnych i tańszego czesnego dla polskich studentów na uczelniach brytyjskich.
– Oczywiście jeżeli jesteśmy tu ponad sześć lat, mamy pełne prawo do złożenia podania i ubiegania się o status Residence Permit (forma dostępna w Internecie – przyp. red. ). Wówczas wiele z tych rzeczy nie będzie dotyczyło wielu Polaków, kłopoty mogą jedynie pojawić się, jeżeli będą chcieli oni zaprosić swojego członka rodziny: babcię, dziadka. Innym wyjściem jest złożenie podania o obywatelstwo brytyjskie. Coraz kosztowniejsze niestety, ale stanowi ono pewne wyjście zabezpieczające, ponieważ wówczas dana osoba podlega prawom brytyjskim, a nie europejskim, a prawa brytyjskie pozostały by niezmienione – dodał dla otuchy.
– Czy możemy mieć wpływ na sprawy polityczne dotyczące imigrantów w UK – zapytał retorycznie.
– W tej chwili jest tzw. ocknienie wśród Polaków. Mówi się o 98 tysiącach Polaków zarejestrowanych z prawem głosowania w wyborach. Najwięcej jest nas w Londynie. Potencjalnie jesteśmy dużą siłą i potencjalnie brytyjscy politycy powinni zwracać się do nas, tak jak to robili jeszcze siedem, osiem lat temu. Dzisiaj tego nie robią, ponieważ Polacy nie biorą udziału w wyborach – zaapelował.
– Teraz jest czas, aby robić to w sposób zorganizowany. 18 lutego z Ealing Counsil wysyłane są listy do wszystkich obywateli zarejestrowanych do unijnego głosowania, w których jest zapytanie, czy obywatele chcą brać udział w wyborach do parlamentu europejskiego? To jest oddzielna rejestracja. Jeżeli ktoś deklaruje się, to musi złożyć podpis na formularzu, że nie będzie brał udziału w głosowaniu na polskich europosłów, tylko na brytyjskich. Podpis na oświadczeniu daje prawo udziału w wyborach europejskich – zachęcał i podkreślał prelegent, za sprawą którego, w tym celu będzie przygotowana ulotka dla Polaków, która będzie dostępna przy polskich kościołach, szkołach sobotnich oraz przy polskich sklepach. Treści w niej zawarte będą przypominały Polakom, aby koniecznie zarejestrowali się i wzięli udział w tych wyborach.
– W tym nie ma nic anty-patriotycznego, bo polskie MSZ chce aby Polacy na Wyspach głosowali po brytyjskiej stronie tych wyborów, a nie po stronie polskiej. Nikt nie będzie właściwie sprawdzał, czy złożyliśmy głos na polskiego europosła – wybory brytyjskie odbywają się zawsze w czwartki – trwają cały dzień, od siódmej rano do dziesiątej wieczorem – polskie wybory są w niedzielę, więc jeżeli ktoś zdecyduje się pójść do konsulatu i głosować, to nikt nie musi o tym wiedzieć, ale faktycznie podpisaliście zobowiązanie, że tego nie zrobicie – rozwiewał wszelkie wątpliwości.
I z pewnością był przekonujący, bo rozgorzała gorąca dyskusja i rodzice zadali szereg zapytań w trosce o swoje bezpieczeństwo na Wsypach. Pytali m.in. o to jak uzyskać rezydenturę, jak stać się obywatelem brytyjskim, o to, czy można posiadać dwa paszporty (polski i brytyjski) oraz o szereg zagrożeń, na które w obliczu zmieniającej się sytuacji, trudno było otrzymać jednoznaczną odpowiedź. Jedno jest pewne. Uregulujmy nasze sprawy pobytowe na Wyspach jak najszybciej i konieczne idźmy na wybory 22 maja. Nie przegapmy, nie zbagatelizujmy tej daty, to może być dla nas szansa i odpowiedź na nasz przyszły byt na Wyspach.
Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska