30 marca 2014, 12:37 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Nie masz pewności, nie wyjeżdżaj

 

Zainteresowanie wyjazdem Polaków do krajów UE w celu poprawy swoich warunków życia oraz warunków życia ich bliskich, nie spada. Okazuje się, że najchętniej wyjeżdżamy na Wyspy Brytyjskie, prawdopodobnie dlatego, że utarła się obiegowa opinia, że właśnie tutaj jest łatwy dostęp do rynku pracy, edukacji dzieci oraz hojnej opieki socjalnej.

 

I mimo, że warunki pobytu na Wyspach dla imigrantów zdecydowanie uległy pogorszeniu, że w życie weszły nowe przepisy prawne, które nie są przychylne imigrantom, to i tak Polacy decydują się na wyjazd często uprzednio w ogóle lub w bardzo małym stopniu się do niego przygotowując. A przecież nie tylko krajowe portale oraz organizacje polonijne w krajach europejskich, które m.in. w różnych formach niosą wsparcie Polakom poza granicami Polski alarmują, aby wyjeżdżając sprawdzać uprzednio możliwość zatrudnienia, zamieszkania i dostępnych form pomocy. Niestety nie wszyscy te informacje traktują poważnie, decyzję o emigracji wolą opierać się na wieściach zaczerpniętych od znajomych. Często fałszywych lub przekoloryzowanych o rzekomym dobrobycie w Anglii. Skutki i konsekwencje takich działań bywają dramatyczne.

 

Obiecanki…

Historia Anny P. może wydawać się nieprawdopodobna, jednak jest prawdziwa. Niech będzie więc przestrogą dla tych, którzy decyzję o wyjeździe podejmują zbyt pochopnie narażając tym samym siebie, a czasem także bliskich, których decydują się zabrać. Nie bagatelizujmy informacji, że bezdomność wśród Polaków na Wyspach oraz bieda, a w wielu przypadkach także i skrajne ubóstwo są faktami. Mimo takich do pokonania barier, Ci Polacy, którzy ich doświadczają w UK, często nie chcą wrócić do kraju. Powodów jest wiele… Jednak niech takie postawy nie staną się bazą do podejmowania wyzwań w imię powiedzenia, że początki zawsze bywają trudne, bo w rzeczywistość wygląda często inaczej, niż ta, którą znamy z barwnych opowieści. Pozostaje więc pytanie: Czy warto jest podejmować ryzyko? Przecież mitem jest, że przekraczając granicę Wysp mamy pełne prawo do pomocy i wszystkich świadczeń, które przysługują rezydentom i obywatelom. Prawo w tej kwestii, niestety na niekorzyść imigrantów, też ciągle ulega zmianom.

 

Sytuacja przejściowa?

Anna P. przyjechał do Londynu 16 stycznia br. Zabrała z sobą dwójkę nieletnich dzieci 7-letniego syna i 4-letnią córkę, których ojciec przebywa w Iraku i nie interesuje się ich losem. Anna mówi, że przyjechała do kolegi – znajomego Irakijczyka, którego poznała w 2006 roku podczas swojego pierwszego pobytu w UK. Decyzję o przyjeździe podjęła pochopnie, zwodzona nadzieją zatrudnienia oraz jak przyznaje, otrzymania mieszkania socjalnego i zasiłków. To między innymi obiecał jej znajomy Irakijczyk w rozmowie z nią za pośrednictwem komunikatora Skype, na kilka dni przed wyjazdem Anny z Elbląga. Zanim jednak obietnice miałyby się spełnić, Anna wraz z dziećmi miała zamieszkać u ów znajomego. I rzeczywiście część z planów Anny udało się jej zrealizować.

– Mój znajomy odebrał nas ze Stansted i zawiózł do swojego mieszkania w Westminster. Mieszkaliśmy tam przez kilka tygodni. Po ich upływie musieliśmy opuścić mieszkanie. Zostaliśmy wypędzeni na ulicę. Nie interesowało go, że nie mam pracy, pieniędzy, zasiłków, że dzieci nie chodzą jeszcze do szkoły (proces umieszczenia dzieci w placówce edukacyjnej był w trakcie – przyp. red.) i że nie mam dokąd pójść. Szukaliśmy przypadkowych noclegów. Raz nocowaliśmy u Anglików, których poznałam pod pubem, raz w policyjnym pokoju, raz w Armii Zbawienia i potem na ulicy… Prosiłam o pomoc council, bo chciałabym znaleźć dobrą pracę, wysłać dzieci do szkoły i za jakiś czas sprowadzić tutaj moją najstarszą córkę z i mamę. Absolutnie nie chcę wracać do Polski, to sytuacja przejściowa, początki zawsze są trudne, a przecież państwo brytyjskie powinno mi pomóc. Zresztą spodziewam się otrzymania 1000 funtów od siostry ojca dzieci, który został deportowany do Iraku – mówiła Anna P.

W miejscach, w których Anna P. szukała pomocy proponowano jej również powrót do kraju oraz informowano ją o procedurze zatrudnienia i otrzymywania mieszkań, świadczeń socjalnych na Wyspach. Ostrzegano ją również przed możliwością odebrana jej dzieci i umieszczenia ich w brytyjskiej rodzinie zastępczej ze względu na dysfunkcyjność matki i brak z jej strony perspektyw zabezpieczenia dzieciom podstawowych potrzeb życiowych. Nikogo nie chciała słuchać. Upierała się, że sytuacja w jakiej się znalazła ma charakter przejściowy, a na propozycję powrotu do Polski nie chciała się zgodzić. Wreszcie za sprawą przypadkowych ludzi trafiła do Centrum Pomocy dla osób bezdomnym na Fuhlam (Centrum działa od stycznia br., a od kilku tygodni przerodziło się w Fundację Kwiaty Ludzkich Serc – przyp. red.). Tu zajęli się nią wolontariusze i pracownicy socjalni. Proponowano jej liczne rozwiązania zgodne z obowiązującym prawem, biorąc pod uwagę przede wszystkim dobro dzieci. Pracownicy Centrum towarzyszyli jej podczas wizyty na policji i w lokalnym councilu, a także uświadamiali Annie P. rodzaj zagrożeń, na które naraża siebie i dzieci. Wreszcie zaoferowali możliwość noclegów zgodnie z zasadami, na jakich Centrum prowadzi swoją działalność, a także zatroszczyli się o wsparcie dla Anny P. i jej dzieci ze strony psychologów z Poradni Rodzinnej PPA. Skierowano ją do biura Zjednoczenia Polskiego na Wyspach Brytyjskich, które od ponad 65 lat pomaga Polakom w potrzebie.

Mimo trudnej sytuacji, pomoc dla Anny P. przebiegała kilkutorowo. W ciągu kilku dni informacje o jej sytuacji dotarły do wielu organizacji i brytyjskich urzędników. Nie można było jednak pomóc Annie P. zgodnie z jej oczekiwaniami. Wreszcie pracownicy Centrum stanęli przed dylematem, czy kierując się dobrem dzieci, powinni zgłosić sprawę do brytyjskich służb socjalnych Social Service, czy może raczej przekonać Annę P. do powrotu do Polski. Tam przecież mieliby, gdzie mieszkać i Anna P. mogłaby ubiegać się o wsparcie ze strony państwa polskiego.

Na wniosek interwencji Krzysztofa Kawczyńskiego z Fundacji Kwiaty Ludzkich Serc, z pomocą przyszyli pracownicy policji i councilu w Chelsea. Sytuację wyklarowała też rozmowa Krzysztofa Kawczyńskiego z matką Anny, która jest prawnym opiekunem jej pierwszej córki. Krzysztof Kawczyński powiedział, że w rezultacie, w ubiegły piątek Anna z dziećmi, na koszt Chelsea Council, wróciła do Elbląga.

Jaki los ich tam czeka? Nie wiadomo. Jaki czekał by ich tutaj? Nie trudno przewidzieć…

„Dziennik Polski” zapytał o opinie w tej sprawie przedstawicieli organizacji polonijnych, którzy w ubiegłym tygodniu przeprowadzali rozmowy z Anną P. w celu określenia jakiego rodzaju i gdzie na Wyspach mogłaby ubiegać się o pomoc dla siebie i dzieci.

 

Agnieszka M. Zieleniec

psycholog, terapeuta

dyrektor d/s Rozwoju Poradni Rodzinnej PPA

Umysł ludzki lubi uproszczenia i jasno zdefiniowane kategorie. Szybkie procesy myślowe przejawiają się w postaci skojarzeń: cytryna jest kwaśna, matka to miłość i bezpieczeństwo, a rodzina zastępcza kojarzy się z parą opresyjnych mugoli z Harrego Pottera.

Jednak, czy obecność rodziców zawsze gwarantuje spokój i bezpieczeństwo? Niestety, zdarza się, że przebywanie z matką naraża na stres, głód, bezdomność, brak snu, nieprzewidywalność intencji ludzi, którzy oferują dach nad głową. Utrata domu jest katastrofą dla dorosłego, dzieci, przynajmniej na początku, postrzegają sytuację w kategoriach przygody – ucieczki od nudnej rutyny, wyprawy w nieznane. Jeśli tylko znajdzie się ciepły kąt i jedzenie, pierwsze noce mogą być do zniesienia, potem powoli zaczyna doskwierać brud i znużenie, pojawiają się niebezpieczni ludzie, narasta niepokój i chęć powrotu do domu, którego już nie ma. Tutaj już dzieci się buntują. Mija czas, pierwotny posmak przygody zostaje skutecznie wypłukany przez strach. W tym okresie dzieci zaczynają być niepokojąco grzeczne, nieprzewidywalność świata dorosłych nauczyła je że, aby przeżyć, trzeba być niewidzialnym. Boją się wychodzić z kryjówki . Opuszczenie dotychczasowego schronienia, choćby to był karton w podziemnym przejściu, oznacza tułaczkę i kłopoty, oznacza głód i wilgoć, smród, świadomość bycia gorszym od mijanych na ulicy rówieśników. Dla bezdomnego dziecka posiadanie szkolnego mundurka, własnego łóżka i półki na zabawki jest głównym tematem fantazji. Na początku objawia się jako zwykła potrzeba, transformując kolejno w palące pragnienie, marzenie, aż wreszcie staje się nierealną mrzonką. Perspektywa zjedzenia obiadu przy rodzinnym stole i we własnym domu jest dla bezdomnego dziecka równie osiągalna, co dla przeciętnego człowieka zakup wyspy na Karaibach.

Na tym etapie nie ma już złości ani rozpaczy, jest tylko bezsilność i zwierzęcy strach. Jest przekonanie, że należy się do najniższej kategorii ludzi. Powoli znikają marzenia i zostaje tylko instynkt przetrwania. Perspektywy bezdomnych dzieci zawężają się wprost proporcjonalnie do upływu czasu spędzonego na ulicy. Kradzieże i prostytucję legitymizuje głód, narkotyki są przyjemna ucieczką od rzeczywistości.

Kiedy opieka społeczna decyduje się odebrać dzieci niewydolnym wychowawczo rodzicom, podnosi się krzyk oburzenia. Kto zadba o dzieci lepiej niż matka? Bywają sytuacje, kiedy odpowiedz jest oczywista – zastępcza matka.

 

Wanda Gerzon pracownik Biura Zjednoczenia Polskiego WB w POSK-u

Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii może kierować osoby potrzebujące różnego rodzaju wsparcia do odpowiednich instytucji. Osoby bezdomne kontaktujemy np. z organizacją „Barka”, która ułatwia tym osobom powrót do kraju. Anna P. nie deklarowała chęci powrotu do Polski, nie otrzymała również wsparcia finansowego, prosiła o pomoc w znalezieniu mieszkania, zgłaszając się do nas mówiła, że ma zamiar zamieszkać u znajomych we wschodnim Londynie. Nie chciała przyjąć pomocy finansowej na dojazd do planowanego miejsca zamieszkania. Wspominała, że spodziewa się otrzymać pomoc ze strony siostry ojca swoich dzieci w kwocie 1000 funtów. Chciała zasięgnąć informacji, w ramach których mogłaby ubiegać się o housing benefit. Została poinformowana o tym, że aby uzyskać jakiekolwiek świadczenia socjalne powinna spełnić w tej kwestii wymogi prawa brytyjskiego.

 

 

Krzysztof Kawczyński Centrum Pomocy dla osób bezdomnych na Fuhlam/ Fundacja Kwiaty Ludzkich Serc

Anna P. otrzymała wsparcie ze strony Centrum i Fundacji. Towarzyszyliśmy jej podczas rozmów na policji oraz w Chelsea Council. Zdzwoniliśmy do jej matki, która mieszka w Polsce. Dowiedzieliśmy się, że jest ona prawnym opiekunem pierwszej córki Anny P. Matka Anny P. wyraziła przekonanie, że nie może zająć się dodatkową dwójką dzieci, ponieważ nie ma ku temu regulowanych polskim prawem warunków, a w obliczu wzięcia na siebie dodatkowe obowiązki sparowania opieki nad dwójką pozostałych dzieci mogłaby utracić prawa do najstarszej córki Anny P. Dodatkowo, kierując się dobrem dzieci, zgłosiliśmy sprawę do Social Service, które nie przyjęło radykalnego stanowiska w tej kwestii. W rezultacie Anna P. na koszt Chelsea Council opuściła Wielką Brytanię razem z dziećmi w piątek 14 marca br. Wyjechała do Polski. W najbliższym czasie mam zamiar skontaktować się z lokalnymi służbami socjalnymi w Elblągu w celu pilotowania sprawy Anny P. w Polsce i dopełnieniu wszelkich starań, aby otrzymała ona wsparcie ze strony państwa polskiego.

 

I znów łatwo podważyć tezę, przychylnego imigrantom, opiekuńczego państwa brytyjskiego, którego pomoc Polacy i inni imigranci często nadinterpretują, żywiąc nadzieję i co gorsza bywa, że przekonanie o tym, że im się po prostu wszystko w ramach opieki prawnej, socjalnej i jakiejkolwiek innej na Wyspach, z racji ich zamieszkania tutaj, po prostu należy. Nie wystarczy, że jesteśmy obywatelami UE. To rzeczywiście dużo, ale często także zbyt mało. Warto o tym wiedzieć, zanim postanowimy wieść nasze życie z dala od Polski…

 

 

Tekst i fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_