Tak zwany „Whistleblower” bije na alarm. Uwrażliwia opinię na pogwałcenie prawa w instytucjach pożytku publicznego, w jednostkach budżetowych i urzędach administracji państwowej, w których pracuje. Informuje o korupcji, defraudacji, niegospodarności, słowem – o nieuczciwości, której jest świadkiem, lub o której wie. Demaskuje obraz niezgodny z rzeczywistością.
Donoszenie było jednym z kluczowych trybów mechanizmu celowego degenerowania reguł współżycia społecznego, w który komunizm uwikłał społeczeństwa wschodniej Europy. Donos odbywa się poufale i anonimowo, donosiciel nie chce, aby ten, na którego donosi, poznał źródło przecieku, inaczej niż demaskator, który informuje w słusznej sprawie, donosi w obronie człowieka. Wszystko zależy od pobudek. Zależy od celów, które chce się osiągnąć. I to odróżnia „Whistleblowera” od denuncjatora.
Wilczy bilet
Organizacja Defence Medical Welfare Service ściśle współpracuje z ministerstwem obrony. Zajmuje się opieką nad brytyjskimi żołnierzami, a jej oczko w głowie stanowią ci, którzy służą na misjach. Są chlubą kraju i pieczęcią, którą umiejętnie posługują się sprytne rządy, by wyciskać znamienne i policzalne ślady, w prowadzonej przez siebie polityce zagranicznej.
Barbara Pawlicka zaczęła pracować dla Defence Medical Welfare Service w czerwcu 2012 roku. Ma wykształcenie biznesowe, zna cztery języki i jako 35-latka powinna już być na zawodowym wybiegu, lecz dzisiaj znalazła się raczej w pozycji startu, w dodatku z koniecznością zmiany kierunku. Jest po dwóch kursach w Brytyjskim Stowarzyszeniu Poradnictwa i Psychoterapii (BACP), swoją przyszłość zamierzała związać z zawodem psychoterapeuty i z brytyjską armią. Teraz nie może liczyć ani na jedno, ani na drugie. W armii wystawiono jej wilczy bilet, nikt w sensie zawodowym nie zechce już z nią rozmawiać. Ma wsparcie Stowarzyszenia – są za mną – mówi Barbara, ale po doświadczeniu, które wpędziło ją w stan bliski depresji, nie byłaby już w stanie nikomu doradzać, ani pomóc w problemach, z którymi idzie się do specjalisty od psychiki. – Zaczynam zbyt szybko osądzać, a to dyskredytuje mnie w tym zawodzie – dodaje.
Kiedy rozpoczęła pracę dla DMWS była w trakcie kolejnego kursu, a organizacja proponowała pokrycie kosztów wykształcenia wyższego. Jednak kiedy ją zwolniono, plany te uległy ruinie. Dodatkowe obciążenia, które spotkały ją od chwili, gdy zdecydowała się powiedzieć szefowi o tym, co złego jej zdaniem dzieje się w pracy, spowodowały, że straciła wewnętrzny spokój. Została ukarana za to, że działała w dobrej intencji. Dzisiaj więc zaczyna wszystko od nowa. Dlatego domaga się 650 tysięcy funtów zadośćuczynienia.
Zdaniem Barbary, tylko wysokie kwoty odszkodowań dla ludzi, którzy mają odwagę demaskować funkcjonowanie służb publicznych, może spowodować zmiany na lepsze i to, że szeregowi pracownicy nie będą się bali. Do sądu należy rozstrzygnięcie, czy działali w dobrej wierze, jak uznano w jej przypadku; czy też kierowały nimi pobudki małych, skrytych denuncjatorów.
Słuszne pobudki
Ponieważ wewnętrzne problemy każdej armii stanowią jedną z najlepiej strzeżonych tajemnic, dlatego również sprawa Barbary Pawlickiej, ma potencjał na skandal.
W lipcu 2012 roku weszła w skład 50-osobowej grupy, którą skierowano do niemieckiego Sennelager. Mieści się tam centrum wyspecjalizowane w pomocy żołnierzom po amputacjach, z zespołem stresu pourazowego i uzależnieniami. Przebywa tam nawet 10 tysięcy podopiecznych. Obowiązkiem Barbary było dyskretne czuwanie nad stanem ducha weteranów, którzy powrócili z wojny trwale okaleczeni, lub poturbowani psychicznie. Swoją obecnością miała dawać im poczucie bezpieczeństwa, zarazem obserwować ich i zgłaszać pojawiające się problemy odpowiednim ośrodkom decyzyjnym. Pracowała tak zaledwie dwa miesiące, we wrześniu 2012 roku została zwolniona. Nie była w grupie jedynym cywilem, ale DMWS to specyficzny organizacja, zrośnięta z armią. Wśród jej powierników i kadry kierowniczej są ludzie, wywodzący się z tego środowiska, dlatego zadaniem tej organizacji, o randze szczególnie wrażliwej, jest również budowa wizerunku armii. Pawlicka się zdyskwalifikowała, widząc zbyt wiele i mówiąc o tym, co winno pozostać niewypowiedziane. Była świadkiem sceny lżenia tych, którymi w Sennelager się opiekowano. Bezpośrednia przełożona Barbary opisywała żołnierzy w wulgarny i cyniczny sposób, a że odbywało się to w kantynie, we własnym gronie, operowała również nazwiskami.
W armii zdarzają się rzeczy gorsze, jak samobójstwo kaprala Anne-Marie Ellement, którą w 2009 roku zgwałcili koledzy, lecz ich wspólny przełożony uznał, że w sprawie jest za mało dowodów, by wyciągać względem żołnierzy konsekwencje. Jednak w lutym tego roku ponownie rozpoczęto śledztwo.
– Przyjechałam do Wielkiej Brytanii 15 lat temu i przyznaję, że dopiero teraz doceniam to, co wiąże się z polskością, między innymi szacunek dla munduru. Przecież u nas wszyscy byliśmy harcerzami. I teraz, jak patrzę na ten system tutaj, to widzę, że nie ma w nim żadnej uczciwości, o której tyle mówią – stwierdza Barbara. Zwierzchnik, któremu opowiedziała scenę w kantynie, nie zareagował tak, jak się spodziewała. – Dobrze wiedział, o czym chcę z nim rozmawiać, bo już do niego dotarło, że nie podobało mi się to, co słyszałam. Po jego reakcji widziałam, że nie wygląda to dla mnie za ciekawie i będzie próbował zamieść sprawę pod dywan – dodaje. Została zwolniona we wrześniu, a w listopadzie zgłosiła się do sądu pracy. Nie stać jej było na pełną pomoc prawnika, więc skorzystała tylko z porady, żeby wiedzieć, czego się chwycić. Wystąpiła wobec Defence Medical Welfare Service przeciw niesłusznemu zwolnieniu i została przez sąd zakwalifikowana jako „Whistleblower”. Przed sądem reprezentowała się sama.
– Po powrocie z Niemiec miałam nawet problem żeby uzyskać Job Seekers Allowance, byłam więc bez grosza. Zapłaciłam ponad tysiąc funtów za poradę, ale prawnik pomagał mi nawet za darmo – mówi Pawlicka. Sprawę wygrała, a teraz sądzi się o wysokość odszkodowania.
– Angielskie prawo mówi, że nawet jeśli „Whistleblowing” nie odbywa się w dobrej wierze, nadal może być obroną dobra publicznego i kwalifikować się do odszkodowania. Z mojego punktu widzenia, każdy donosiciel jest tutaj źle traktowany, a ja zrobiłam to w dobrej wierze. Oczywiście, że najpierw rozmawiałam z tą koleżanką, tak jak i z resztą drużyny. Nie miałam jednak innego wyjścia, tylko porozmawiać z szefostwem – podkreśla Pawlicka. Twierdzi, że zwolniono ją, gdyż wobec przełożonych podtrzymywała opinię, iż żołnierzom należy się opieka, będąca w zgodzie ze standardami British Association for Counselling and Psychotherapy. Jej zdaniem, organizacja w której pracowała, standardów tych nie spełnia. Kiedy zwracała na to uwagę, została usunięta. Sąd pracy uznał, że pobudki jej demaskatorskiej postawy, były słuszne. Decyzja o wysokości przyznanego jej odszkodowania powinna zapaść w ciągu kilku tygodni.
Elżbieta Sobolewska
a.pawlicka
Bardzo dobrze. Brawo Barbara. Takich ludz potrzeba wiecej ktorzy walczą o dobro drugiego czlowieka a nie zamiataja wszytkie nie wygodne rzeczy pod dywan. Gratuluje
B. Pawlicka
Ciao Aga, dziekuje!
Pozdrawiam
Basia