W niedzielę 25 maja w galerii londyńskiego POSK-u otworzono kolejną wiosenną wystawę Zrzeszenia Artystów Polskich w Wielkiej Brytanii (APA). Nie pamiętam, która to już z pokaźnej liczby tych, jakie od lat 80. tu oglądałem, o każdej chyba pisząc, że wygląda lepiej od poprzedniej. Może nasza pamięć zawodzi, a może po prostu optymistycznie i z nadzieją patrzymy w przyszłość, dość że i ta wydaje mi się lepsza od minionych, a wszyscy, jakich pytałem na wernisażu, byli podobnego zdania.
Odniosłem wrażenie, że wystawiane prace, choć naturalnie bardzo różnorodne z racji różnic upodobań, wykształcenia i charakterów ponad dwudziestu twórców, którzy się tu prezentują, mimo wszystko jakby tym razem, zgrabniej do siebie pasowały. Mniej kłócą się i mniej walczą między sobą o uwagę widza, tworząc bardziej płynny ciąg obrazów, wykorzystując między sąsiadującymi ze sobą na ścianie wzajemne podobieństwo gamy kolorów, czy stylu, a nawet tematu, co czujnie dostrzegli, wieszający obrazy, kuratorzy. Trochę w tym pewno szczęścia, że takie akurat, a nie inne prace artyści przynieśli do POSK-u tym razem, ale niewątpliwa jest i zasługa bystrych oczu, które dostrzegły i wykorzystały pokrewieństwa, możliwości i rozmowy pomiędzy indywidualnymi dziełami. By dać przykład: „Eksperyment” – abstrakcyjna czarnobiała grafika (akwaforta z akwatintą) Haliny Nekandy –Trepki świetnie współgra z utrzymanym podobnie w czarnobiałych tonach obrazem Małgorzaty Łapsa-Malawskiej („The Invisible Friend – Simple Things Matter”), a idąc dalej i utrzymując dominację bieli, wcześniejszy nastrój powagi nieco się zmienia, dzięki lżejszemu w charakterze assamblażowi Eli Chojak z ustawioną w rogu sali okienną framugą, pajęczynami dzierganymi z koronek i wielkim białym pająkiem na kostce, jarzącym intensywnym światłem samodzielnego postumentu. Bliżej igraszek teatru zabawek, przez co wiszący dalej groteskowy kobiecy akt Sławka Blatona też lżej się odbiera, nie przeszkadzając, jednak doceniając jego malarską ekspresjonistyczną brawurę. Wizualny język ekspresjonizmu dramatycznie podejmuje sąsiedni mroczny olejny obraz Macieja Hoffmana „Light”. Z drapieżnymi błyskami jego lśniących czerni i nastrój się zmienia, więc jeśli patrzeć na prace w przeciwnym kierunku, pomaga to wydobyć i drapieżny potencjał akwareli Blatona. W sumie oglądamy przecież nie pojedyncze dzieła a wystawę, a dobre rozwieszenie pozwala dziełom wzajemnie się wspomagać, wydobywać różne ich aspekty i potencjalne znaczenia. Stąd też w „Wizji” – dużym, nowym olejnym płótnie Rayi Herzig, w postaci sinego demona pochylonego nad dziwnymi, pełnymi kolorów kształtami ni to roślin i stworów, mimowolnie dostrzegłem i nurka, łowcę pereł. Artystka otwarta na „wizje” widzów w interpretacji swego dzieła, nie była mojej przeciwna, zwłaszcza, że obok jej płótna zawieszono niewielki monoprint: „Meduzę”, moją własną pracę, zapraszającą w głębiny. Skojarzenia tego rogu sali z błękitami czeluści i otchłani (tak głębin zresztą, jak nieba, bo jasne punkty i białe rozmglenia mej „Meduzy” dopuszczają chyba i ujrzenie w niej gwiezdnej konstelacji) nasuwa zresztą i wiszący dalej: dekoracyjny, malowany szerokimi pociągnięciami pędzla, abstrakcyjny obraz Joanny Ciechanowskiej, w którym dominowały niebieskie odcienie. Zdecydowanie natomiast chmury (ale w ostrych kolorach nieba o zachodzie) przywołuje obraz Alicji Mazur wiszący obok, ale już na sąsiedniej ścianie, gdzie więcej jarzących kolorów (u Mańki Dowling, a szczególnie w kubizującej kompozycji Sergiusza Paplińskiego. Naturalnie płynne zestawianie prac nie zawsze się udaje. Przy rosnącej liczbie nowych członków, wystawianie wszystkich zgłoszonych prac musi sprawiać kłopoty (każdemu przysługuje przecież prawo pokazania jednego obrazu).
Na południowej ścianie najwięcej raptownych przeskoków – wyraźnie zawieszono tu niesforne w swej odrębności i kontrastujące pomiędzy sobą prace, które po zawieszeniu większości, gdzie indziej już nie pasowały: dynamiczna wizja szału karnawałowej uciechy z piersistą bachantką w weneckiej masce na tle wirującej karuzeli (barwny fotomontaż na bazie cyfrowych fotografii Krzysztofa Malskiego) wisi tu obok kultywującego tradycji, impresjonistycznego olejnego pejzażu z wierzbami Krystyny Dankiewicz, a dalej pracy „Time” Andrzeja Dawidowskiego, jak zawsze intrygującego na wskroś własnymi obrazowaniami śmiałych idei (tu: abstrakcyjną wizję eksplodującego wszechświata, kontrastując z cichym tykaniem wmontowanego w obraz budzika, mierzącego krótkie godziny naszego własnego życia).
Te znamienne przykłady ogromnej różnorodności postaw i zainteresowań poszczególnych członków APA kontynuują dalsze prace na tej samej ścianie – rozkoszna w swej swobodzie wizja „Potęgi Miłości”, olej na papierze Pawła Wąska z bestią, dumną potęgą berła swego pożądania, świetna jak dla mnie w swej kompozycji i kolorze olejna martwa natura z arbuzem Marii Hatton i cicha abstrakcyjna akwaforta Marysi Jaczyńskiej „Light and Shadows”. Wdzięczną czarnobiałą fotografię – parę dzieci uchwyconą aparatem w czasie odwiedzin w Polsce („Pierwsza randka”) przedstawił tu też Marek Jakubowski, którego żona, Maryla też odwołuje się do fotografii (cyfrowej), używając jej jako bazy dla swych eksperymentów na granicy abstrakcji („Raindrops”). Z tego co dotąd widziałem, więcej doświadczenia ma na tym polu Maria Kaleta, choć i ona zdecydowała się tym razem zaprezentować niewielką rozmiarami pracę („Linie i kontury”). Granica abstrakcji i przedstawiania – unikające dosłowności ilustrowania niejasne plamy, linie i kształty jak w testach Rorschacha, prowokujące widza do własnych odczytań, powracają jako temat wielu prac wystawy, a dołącza do nich i odbijający się w wodzie melancholijny pejzaż, wyczarowany przez Cendrowicz z brudnych zacieków („Reflexions”). Więcej światła i radości w sąsiadującym z nim płótnie Jolanty Gawlik (przywołał mi na myśl puszczanie łódek na wodzie).
W tej mojej liście artystycznej obecności na wystawie może za mało sądów i wyroków, ale trudno o nie w naszych czasach, wyrozumiałych, uprzejmych i tolerancyjnych wobec gustów. Zabrakło tu jeszcze wzmianki o pięknym ciepłymi kolorami, dużym obrazie śpiącej kobiety z kotem – płótnie Janiny Baranowskiej, centralnie umieszczonym na północnej ścianie, i sąsiadujących z nim dwu bardzo różnych w ekspresji obrazach: nowej pracy Pawła Kordaczki, w której więcej niż w przeszłości dynamicznej narracji (coś jakby z żarliwej dyskusji czy kłótni dwóch świętych czy królów) oraz oleju „Awakening” Stefana Stachowicza, które duchowe treści komunikuje, odwołując się do jasnego światła, migocącej mozaiki czystych kolorów. Warty uwagi jest też prezentowany na innej ścianie pełen swobody, portret pianisty Łukasza Filipczaka. Malowany rdzawą akwarelą przez Olgę Sieńko. Dowodzi nim szacunku dla kultywowania artystycznego fachu. Na wiosennej wystawie oglądamy też unikalny obraz- poemat Elżbiety Lewandowskiej („Pusty blejtram”). Wydaje mi się silniejszy w warstwie słów i idei niż w swym malarskim wcieleniu. Chyba zbyt wiele się w nim dzieje (tak w tle, jak samej ilości słów na płótnie), by odczuć przekazywaną słowami poetki-artystki ideę pustki, brzemiennej nieskończonością możliwych ucieleśnień niestworzonego jeszcze obrazu.
Na koniec postumenty z realizacjami w trzech wymiarach: dwie prace Wojciecha Sobczyńskiego wyrastają z modernistycznej tradycji studium abstrakcyjnej formy i ekspresji materiału. Szczególnie zainteresowała mnie tu idea związania bloków misternie zaplecioną cienką linką, jak „zawiasami”, co dopuszcza alternatywy każdorazowemu ustawieniu prezentowanej formy.
Dwie też prace, bardzo odmienne od idei Sobczyńskiego zaprezentowała wciąż jeszcze słabo mi znana, nowa w APA artystka, Krystyna Jaszke. To dwie wdzięczne, bajkowe fantazyjnymi strojami „Królowe” z malowanej kolorowymi polewami ceramiki (tę od czasów nieodżałowanego Aleksandra Wernera rzadko oglądamy na wystawach APA). Nową w APA, jak Jaszke, ale lepiej mi znaną artystką jest Natalia Zagórska-Thomas, której sztuka wyrasta z tradycji surrealistycznego obiektu, będącego zwykle znalezionym przedmiotem, poddanym poetyckiej transformacji, bliskiej domenie magicznych fetyszy. Na wystawie oglądamy dwie maski Natalii, w tym jedną zrobioną z białych giemzowych rękawiczek. O pracach artystki, która wysublimowanie detali zawdzięcza doświadczeniom pracy konserwatora starych tkanin, pisałem wcześniej z okazji jej niedawnej indywidualnej wystawy w The Montage na Forest Hill, ale mam nadzieję, że więcej ich będziemy w POSK-u oglądali.
Pozornie bliższa czystej formy, ale faktycznie też eksplorująca domenę wyobraźni i nawiązująca do futuryzmu, dada-anarchizmu i poetyki maszyny jest zespawana ze stalowych fragmentów kątowników czy maszyn niewielka praca Jolanty Jagiełło – moim zdaniem, dzięki swej zwartości i świetnym tytule („Whizz-Bang-Bang-Whizz”) najlepsza z jej realizacji jakie dotąd widziałem.
Pomieścić całe tak różnorodne bogactwo w jednej salce niełatwo i choć tylu tu artystów i tak nie wszyscy członkowie APA swe prace pokazują. Anna Keen, tworząca od lat ciekawą biżuterię, wolała w czasie wernisażu swój inspirowany morzem i koralowymi rafami piękny naszyjnik prezentować na własnej szyi niż ubiegać się o specjalną szafkę czy gablotę. Pokaz na żywo uzupełniła ostatecznie dodaniem na ścianie montażu z kilku fotografii prac. Nie było na wystawie zdjęć Ryszarda Szydło i Andrzeja Passa, lanego szkła Teresy Chłapowskiej, obrazów Agnieszki Handzel i prac, przebywających teraz częściej w Polsce, Kasi i Mariusza Kałdowskich. Nie było i szeregu innych, a Agata Pęksa, zamiast nowego portretu swej ślicznej, kilkuletniej już córeczki, pokazywała nam ją samą. I ona oczywiście już maluje. Naszym artystom potrzeba więcej przestrzeni, a i ja, jak widać, wciąż niepewny czy wszystkich wspomniałem, też ponad miarę się tym razem rozpisałem.
Andrzej Maria Borkowski
Wiosenna Wystawa APA
Galeria POSK do 6 czerwca 2014