Bądź obecnym na współczesnym areopagu polityki, brzmi pierwsze przykazanie „Dekalogu zaangażowanych politycznie chrześcijan”, sformułowanego przez prof. Anielę Dylus z Instytutu Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. 14 czerwca, w Klubie Orła Białego, świeckiej „siedzibie” polskiej parafii w Balham, odbył się Zjazd Katolicki. Wykuwaliśmy nasze społeczne instynkty w myśl hasła, które temu spotkaniu przyświecało.
Nieobecni racji nie mają mówi popularne przysłowie, choć są sytuacje, gdy nieobecność bywa wymowna, sama w sobie stanowiąc przesłanie. Nie mieści się jednak w granicy tej dramatycznej postawy nasza, polska nieobecność przy wyborczych urnach w ostatnich wyborach samorządowych w Wielkiej Brytanii. Nieco lepiej było w przypadku wyborów do Europarlamentu, ale i w tej dziedzinie egzamin z dojrzałości obywatelskiej zdaliśmy na trzy z minusem i to bynajmniej nie chodzi o kwestię dokonanych wyborów, lecz niskoprocentowej frekwencji. Dlaczego tak mało nas to wszystko interesuje? Po co demonstrujemy, chcąc krzykiem zwalczać świat, zamiast wejść z nim w pertraktacje? Nie przysparza odpowiedzi argumentacja, że w całej Europie ludzie dobrowolnie rezygnują ze swoich praw wyborczych. Niech nas ludzie nie obchodzą, jesteśmy przecież narodem, który mógłby sam o sobie stanowić i ma swoje własne, określone interesy. W kraju i tu, na Wyspach, również.
Wykład prof. Dylus („Zaangażowanie chrześcijanina w życie polityczne”) mógł sprowokować do spojrzenia w siebie, do rewizji swoich poczynań i zrozumienia postawy, jaką ojcowie Kościoła i doświadczeni praktycy nam proponują. Zrozumieć nie znaczy akceptować, ale tylko zrozumienie czyni nas skłonnymi do dialogu i kompromisu. Poświęciliśmy im tego popołudnia wiele uwagi.
Akcja Katolicka
Jest domeną świeckich, choć nie bez wpływu i patriarchalnej opieki stanu duchownego. Jan Paweł II pisał: „Świeccy starają się w łączności z biskupem i z kapłanami, służyć wiernie i aktywnie rozwojowi całej chrześcijańskiej wspólnoty i ożywianiu duchem, wszystkich dziedzin życia”. Świeccy członkowie Akcji Katolickiej przyjmują na siebie szczególne zobowiązanie. Mają być apostołami cywilizacji wartości wyznawanych przez chrześcijan. Zgodnie z metodą tego Ruchu: przyglądają się sytuacji, analizując i oceniając ją w świetle zasad Ewangelii, by wreszcie zabrać się do dzieła, promując „czyny z wiary”.
„Akcja Katolicka stanowi w swej najgłębszej istocie rozwiązanie kwestii społecznej” pisał Pius X, który w 1905 r. wytyczył jej zadania. Pojawienie się w latach 20. Akcji Katolickiej w formie organizacji, było zasługą jego następcy, Piusa XI. W swojej pierwszej encyklice przedstawił ocenę świata, w którym dostrzegał wzrastające nastroje wrogości, chciwość, rządzę władzy, terror i przemoc oraz osłabienie życia rodzinnego i upadek obyczajów. Przyczyną tego było – zdaniem papieża – usunięcie autorytetu Boga i wyrzucenie zasad Ewangelii z życia indywidualnego i społecznego. Dlatego wezwał do powrotu do źródeł i czerpanie z nich hierarchii prawa i władzy.
Jeśli ponad wiek temu, papież bolał nad postępującym zepsuciem obyczajów i laicyzowaniem się społeczeństw, to dzisiaj jesteśmy już w czasie dokonanym. Obyczaje upadły i musimy je odbudowywać, a świat się zlaicyzował, więc trzeba tchnąć w niego ducha odnowy. Odwagi! I cierpliwości, co pięknie uświadamiali nam goście z krajowej Akcji Katolickiej.
Potrzeba nowej definicji?
Sobór Watykański II zrewolucjonizował oficjalną postawę Kościoła względem świata ludzi świeckich. Fundamentem nowego ujęcia jest uznanie wolności religijnej, jako zasady prawej. W stosunku do państwa, prawa i polityki zniósł, dotąd obowiązującą tradycję, przede wszystkim dlatego, iż przyjął postawę rezygnacji z domagania się od państwa przywilejów dla chrześcijan. Demokratyczne państwo ma chronić prawa obywatelskie, nie chrześcijańskie. Cechą zasadniczą nowego pojmowania Kościoła i wspólnoty politycznej jest uznanie neutralności religijnej państwa, którego zadaniem jest gwarancja poszanowania wolnościowych praw obywateli.
„Wspólnota polityczna i Kościół są w swoich dziedzinach od siebie niezależne i autonomiczne” – czytamy w konstytucji Gaudium et spes. Ale polityka nie jest przecież „czystą kartą”, lecz procesem wiedzionym przez człowieczy bagaż uczuć, porządków i hierarchii, które każdy z nas posiada. Okazało się więc, że neutralność światopoglądowa, ślepa na konkretny kształt porządku moralnego – nie istnieje, dlatego dzisiaj, po 50 latach od soboru, katolicy są zagubieni, zepchnięci do narożnika ringu cywilizacyjnej degrengolady, w której ich głos nie jest, póki co, brany pod uwagę. I znowu samych siebie winniśmy motywować, a więc – odwagi. Głos chrześcijan dopiero wtedy będzie przekładał się na prawodawstwo, gdy zyska polityczną siłę przebicie, czyli przewagę lobbingową, przewagę liczebną posłów w parlamentach krajowych i europarlamencie, i wreszcie silne wsparcie propagandy. Dopóki tak się nie stanie, dopóki się nie zmobilizujemy, nie przejdziemy do ofensywy (oczywiście w duchu dialogu i kompromisu) będziemy mogli się tylko przyglądać. W Paryżu, w 2013 roku, nawet milion ludzi i to nie tylko chrześcijan wyszedł na ulice protestować przeciw projektowi ustawy o małżeństwach homoseksualistów. Głos ten nie został wysłuchany. Ruth Kelly, członkini brytyjskiego rządu, nie zgadzała się z rządowymi projektami w sferze bioetyki. Protestowała, lecz w rezultacie musiała odejść, by nie dopuścić do gwałtu na swoim sumieniu. Kandydat w 2004 roku na komisarza UE, Rocco Buttiglione, pytany o to, czy według niego homoseksualizm jest grzechem, próbował przyjąć postawę lisią, mówiąc że być może uważa go za grzech, ale to nie ma znaczenia dla sprawowania przez niego urzędu komisarza, na wszelki wypadek i tak przepadł w unijnym gremium, które wypluło go ze swego grona, kwestionując jego zdolność do podjęcia działalności politycznej w sferze praw obywatelskich. Może więc nie warto iść na kompromisy? Zapytał profesor Dylus dziennikarz Gościa Niedzielnego, w wywiadzie w 2008 roku.
Sobór watykański II nie zniósł troski o zbawienie własnej duszy, lecz zarazem zrewolucjonizował postawę katolika względem spraw doczesnych. Jak tłumaczyła prof. Dylus: chrześcijanin jest powołany do świętości nie „pomimo” bycia w świecie, ale „poprzez” bycie w świecie. Prawa człowieka przysługują każdemu, nie z racji uznawania tej czy innej prawdy, ale z racji jego godności, wskazała deklaracja Dignitatis humanae; a Jan XXIII, przemawiając na otwarcie Soboru powiedział, że za dużo dotąd potępialiśmy, a za mało miłowaliśmy. Zalecił przyjęcie pozytywnego modelu komunikacji: „Inny” jako partner, „brat” obdarzany szacunkiem.
Sobór watykański II zakładał równorzędność stron, które podejmują się dialogu. Przed pięćdziesięciu laty Kościół pochylił głowę, przestał rościć pretensje do zajmowania wyjątkowej pozycji. Dzisiaj pytamy, czy postąpił słusznie? Czy unikając grzechu pychy, nie powinien wyznaczyć granic dialogu? Jak podsumowuje prof. Dylus: „czy naprawdę ze wszystkimi należy siadać do wspólnego stołu, bez żadnych warunków wstępnych?”
Odpowiedź dobrodusznego katolika, dziecka pokory, brzmiałaby prosto i słusznie: wkład Kościoła do dobra wspólnego to po prostu stanowcze głoszenie przesłania wiary. Samo to, o ile odbywa się w duchu autentyzmu, będzie skuteczne „ponieważ swą treścią powoduje polityczne skutki”.
Chrześcijański świat coraz lepiej uświadamia sobie metody oddziaływania na społeczeństwa doktryny liberalnej, kształtującej współczesną cywilizację europejską. Stosuje ona świńską, lecz bardzo skuteczną w praktyce, metodę relegowania podstawowych wartości prawa naturalnego do sfery „religijnej”. Kościół zaś, jako jedyna na świecie pokojowa organizacja, upiera się przy ich prawnym i świeckim charakterze. Upiera się przy tym, iż prawo naturalne jest areligijne, definiuje człowieka i umożliwia mu trwanie przez wieki. Jako gatunku! Chodzi nie tylko o proces zepchnięcia religii do sfery prywatnej. Lecz do wykluczenia jej oddziaływania. Na tutejszym gruncie, postawę taką trafnie określił Alastair Campbell, kiedy upomniał Tony’ego Blaira, kiedy ten deklarował się jako chrześcijanin. – „Here in Britain – rzekł Campbell – we don’t do God”. Prymat godności wyznaczył nową drogę w budowaniu przez chrześcijan relacji ze światem. I mógł to być kierunek jedyny możliwy, do czasu, gdy godność okazała się być pojęciem pełnym zmiennych danych. Małżonką liberalizmu jest bogini relatywizacja. Jak więc budować dialog?
Jak precyzyjnie opisywała prof. Dylus: państwu, liberalizującemu prawną ochronę życia oraz małżeństwa i rodziny, zależy na przekonaniu obywateli, że chodzi tu o „wartości religijne” lub też związane z określonym światopoglądem. Idąc tropem postawy przyjętej podczas II Soboru: państwo, będąc wspólnotą neutralną religijnie i światopoglądowo, a więc zobowiązaną do przestrzegania zasady „laickości”, nie powinno stanowić ustaw, zobowiązujących obywateli do przestrzegania „religijnych” wartości. Nie zakaże ludziom wierzącym życia zgodnego z tymi wartościami, ale tak stanie się w istocie, jeśli nie otrzymają oni instytucjonalno-prawnego wsparcia swoich wyborów. Kościół konsekwentnie sytuuje wartość życia w obszarze „prawa naturalnego”, czyli na płaszczyźnie ponadreligijnej. W „Nocie doktrynalnej o niektórych aspektach działalności i postępowania katolików w życiu politycznym” czytamy: „Nie chodzi tu w istocie rzeczy o ‚wartości wynikające z wyznawanej wiary’, ponieważ te zasady etyczne zakorzenione są w samej naturze człowieka i stanowią część naturalnego prawa moralnego. Ich obrońcy nie muszą wyznawać wiary chrześcijańskiej”.
Metoda
Organizatorzy marszu życia w Paryżu z 13 stycznia 2013 r., przeciw projektowi ustawy o małżeństwach homoseksualistów, unikali wszystkiego, co mogłoby stwarzać wrażenie, że jest to manifestacja religijna. Zainteresowano więc tym protestem również muzułmanów, Żydów, niewierzących i homoseksualistów. Abp Paryża, kard. André Vingt-Trois celowo nie maszerował, aby wytrącić liberałom z ręki argument o religijnym charakterze sporu. I w tej postawie zasadza się wskazówka, jak rozmawiać, by przekonać. Benedykt XVI wezwał do „odświatowienia” Kościoła, kontynuując misję pozytywnego nastawienia wobec świeckiego społeczeństwa. Przypomniał, że w demokracji możemy wprowadzać do debaty publicznej swoje przekonania, głosząc je „w porę i nie w porę”. Chrześcijanie stają przed koniecznością „podjęcia wysiłku, aby własne treści tłumaczyć na język zrozumiały dla świeckiego świata”. „Więcej jednak niż wszystkie słowa mówią czyny. (…) ofiarny i bezinteresowny czyn płynący z wiary może często zdziałać więcej niż wszelkie, choćby ważne działania ustawodawcze”. Tylko wyraźnie różniąc się od „świata”, jesteśmy w stanie zaoferować mu coś istotnego.
Odnosząc się do wykładu prof. Dylus, ksiądz Stefan Wylężek przywołał swoje wspomnienie z czasów studenckich, gdy poznawał etykę nikomachejską Arystotelesa. Jej teza brzmiała, iż etyka jest podporządkowana polityce, dlatego że dotyczy zachowania osobistego, a polityka jest troską o dobro „miasta”. – O problematyce wartości podstawowych, regulujących życie społeczne często dyskutujemy na poziomie naszych argumentów religijnych, które dzisiaj nie przemawiają. W jakiej mierze możemy, jak mówił święty Piotr, zdawać sprawę z naszej nadziei, aby nasz dyskurs mógł być zrozumiały dla społeczeństwa? – zastanawiał się rektor PMK. – Pewne inspiracje religijne trzeba umieć przetłumaczyć na język świecki – odpowiedziała prelegentka. Czy wolna niedziela musi być wolna, bo chcą ją czcić chrześcijanie? Nie. Niech będzie wolna, bo skoro człowiek przez sześć dni pracował, to zasługuje na odpoczynek i relaks w dniu siódmym.
– Mamy możliwość dotarcia do wszystkich środowisk – podkreślał prof. dr hab. Zbigniew Trybuła, wiceprezes Zarządu krajowej Akcji Katolickiej. – Nasze podstawowe zadanie to nie zniechęcać się, pracować i działać mądrze. Bardzo ważne jest nasze lobby, politycy potrzebują takiego głosu ogólnego, który wzmocni ich działanie, wtedy będą odważniejsi w swoich postawach, bo będą czuli, że duża grupa społeczna za nimi stoi – tłumaczył. Podkreślał rolę modlitwy. Za wszystkich polityków. – No i cierpliwość, bo kropla drąży skałę. Nie możemy ustawać, nawet jak wszystko nam się wali, działajmy. Nie w pojedynkę, ale angażując się na rzecz dobra wspólnego, szukajmy sojuszników. W merytorycznej dyskusji spierajmy się na argumenty, ale potem wspólnie zawierajmy kompromis. A jak nie będziemy działać pojedynczo, tylko wspólnie zobaczymy, że mamy o wiele większą siłę – mówił prof. Trybuła.
Etyczny fundament jasno określonego prawa naturalnego i wartości podstawowych, na których opierała się niegdyś demokracja, człowiek w swej pysze raczył naruszyć z podstaw i próbuje usunąć. Św. Augustyn bardzo dawno temu przewidział zakusy ludzkości, wyzwalającej się z okowów norm, pisząc o grozie przeistoczenia się w „bandę rozbójników”. Rozbójnikom trzeba karbów posłuszeństwa. Jedni uważają, że dopiero na tej drodze jesteśmy. Inni, że Rubikon został już przekroczony i ziściła się przestroga z encykliki Centesimus annus. Święty Jan Paweł II pisał, że „Demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.
Elżbieta Sobolewska