Duchem naszego czasu jest lęk, współczesnego człowieka napędza się paliwem trwogi, gdyż strach paraliżuje myśl, wolę i działanie, czyniąc nas podatnymi na gotowe rozwiązania. To strach nas przecież antagonizuje. Potęguje lęk rozmywanie odwiecznych prawideł, rozluźnianie przywiązań obyczajowych i wydrwienie życiowej postawy, określanej niegdyś prostym mianem przyzwoitości. Jednak tylko część społeczeństw, w znoszeniu tradycyjnego ładu, upatruje źródeł słabej kondycji człowieczeństwa naszego czasu. Nasza druga, „inna połowa”, właśnie do niedawna obowiązujących prawideł się obawia, obala je i na ich miejsce próbuje postawić nowe. Zrzucić kanon utrwalonego wiekowym prawem obyczaju i odciąć się od naturalnych skłonności człowieka. Pokonać je w sobie i tym różnić się od zwierzęcia, które żyje zgodnie ze swoim niezmiennym instynktem.
Chrześcijanie tłumaczą prosto – oto świat bez Boga. Diagnoza jest prosta, lecz recepta nazbyt często rozkazuje postawić niechrześcijanina przed sądem, a to już nazywa się pychą i brakiem miłości. Oblicza strachu wydają się od siebie różnić, więc ich dogłębne powody także. Różnice są jednak tylko pozorne, sztucznie tworzą je zakłamanie i fatalne zauroczenie, które toczą ducha naszych czasów mniej więcej od trzech stuleci.
Masowy dostęp do informacji, który rozbudził XX wiek, momentalnie zakuł informację w jarzmo ideologii. Nie służy ona budowaniu wiedzy, lecz opinii. Jesteśmy obleczeni opiniotwórczością i faktem zmiksowanym z komentarzem, który tak podawany jest do wiadomości, by modelować nas zgodnie z wolą nadawcy. Wobec zaniku wartościowania powagi słów i pojęć, wobec odwracania ich znaczeń, stajemy bezradni, zagubieni, spowici w niepokój. Kto jest kim? I komu, i czemu służy?
London Black Revolutionaries (The London Black Revs) to grupa mieniąca się „polityczną organizacją”, która zrzesza około dwudziestu członków, ale jak twierdzi, „szybko się rozwija”. Jej profil przybliża lewicowy magazyn Vice, ten sam, którego dziennikarz Oz Katerij, pierwszy wpuścił w publiczny obieg fałszywy, skrajnie niepełny, więc zmanipulowany obraz zajść, jakie miały miejsce dwa tygodnie temu w Markfield Park, w północnym Londynie. W centrum opisanych przez niego wydarzeń znalazła się polska grupa Zjednoczeni Emigranci, którą ochrzcił mianem „neonazistów”, „faszystów” i „prawicowców”, oraz winowajców zniszczenia „rodzinnej” atmosfery imprezy techno na świeżym powietrzu. Bloger Guardiana, Jon Henley, powołując się na artykuł Vice, przedstawił w jednym ze swoich ostatnich wpisów ideowe założenia The London Black Revs – „czarnej, azjatyckiej rewolucyjnej i socjalistycznej grupy”. Zamkniętej na nieczarnych i nieazjatyckich, gdyż, jak powiedział jej rzecznik: – „nie możemy występować w imieniu osób spoza naszej rasy czy doświadczenia społecznego”. London Black Revolutionaries informuje, że jej członkowie są „młodzi, czarni i bardzo polityczni” oraz zniesmaczeni „brakiem wojowniczości”, jaką odznacza się większość politycznych organizacji. Zamierzają przeprowadzić akcję rekrutacyjną wśród studentów tzw. sixth-form colleges (16-19 lat) aby ostrzegać przed ryzykiem aresztu i deportacji ze strony UK Border Agency, która planuje działania skierowane wobec nielegalnych imigrantów. Rewolucjoniści przedstawili się również jako główni aktorzy protestu przeciw obecności w Londynie zwolenników węgierskiej partii narodowej Jobbik, której członkowie zorganizowali w lutym spotkanie, w związku z wyborami do europarlamentu. Ponadto, London Black Revolutionaries skupiają się na walce z „brutalnością policji” i „instytucjonalnym rasizmem”. Opowiadają się przeciw „nieuczciwym eksmisjom” i tzw. podatkowi sypialnianemu, który dotyka osoby korzystające z mieszkań socjalnych i oznacza ni mniej ni więcej, jak konieczność poniesienia dodatkowych kosztów za posiadanie większej liczby pokoi w mieszkaniu, który nie powinien oferować darmowego, przesadnego komfortu, w przypadku osób żyjących w całości na koszt państwa.
„Londyńscy czarni rewolucjoniści” opublikowali na swoim internetowym profilu w portalu społecznościowym Facebook wizerunki trzydziestu, zidentyfikowanych przez nich, członków Zjednoczonych Emigrantów. Zrobili to na zasadzie „spotter card”, jaką dysponują niekiedy miejsca publiczne, w których wyłapać należy osoby poszukiwane przez policję i stanowiące potencjalne zagrożenie. Swój nienawistny kolaż opatrzyli uwagą: „należy zachować szczególną ostrożność”. Jeden z komentujących tę akcję głosów brzmi: „Dobra robota. Następnie nazwiska i adresy”. Jest to nawoływanie do linczu.
Tutejsza, lewicowa polska bojówka Dywizjon 161, wraz z London Black Revolutionaries i London Antifa Crew była jednym z inicjatorów demonstracji w Markfield Park, tydzień po zajściach na techno imprezie, w której rzekomo uczestniczyły „rodziny z małymi dziećmi”. Jak relacjonują na swojej stronie internetowej: „zebraliśmy około 300 osób, panował dobry, bojowy nastrój, ludzie są chętni dalej działać, nawiązały się nowe kontakty”. Dalej działać, czyli jak działać? Antyfaszyści, nawołując do nienawiści, nawołują do zbrodni. Brytyjskie i polskie media, opinia publiczna milczy. Lewaków się nie komentuje, lewacy cieszą się anonimowością i brakiem krytycznego spojrzenia. Bać trzeba się wyłącznie tych drugich. Mimo że, jak głoszą Polacy z Dywizjonu 161: antifa znaczy atak. Przynajmniej będzie wiadomo, kto tym razem zacznie.
Podobnie zmanipulowany przekaz mediów towarzyszył opisom ostatniego wykładu prof. Zygmunta Baumana, który odbył się na początku czerwca na uniwersytecie w Manchesterze, w ramach konferencji naukowej „Polityka w czasach lęku”. Temat wystąpienia Baumana dotyczył kierunku, w jakim zmierza Europa. „Quo Vadis Europe?” pytał starzec, będący niekwestionowanym autorytetem lewicowych środowisk studenckich, lecz jest także kreowany na autorytet sam w sobie, na postać, z której należy czerpać, i z której my Polacy, powinniśmy być dumni. Profesor Bauman, nauczając młodzież, także za taki autorytet się uważa. Chce dzierżyć prawo do bycia zapomnianym, kto wie, czy zgodnie z niedawnym wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nie skorzysta on, lub jego apologeci, do wyczyszczenia jego internetowej kartoteki, którą póki co udostępnia wyszukiwarka danych Google. Nie usunie swej przeszłości w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w której zasłużył się na tyle, by jego przełożeni wnioskowali do ministra bezpieczeństwa publicznego, rodzącego się komunistycznego reżimu, by major Bauman został zatwierdzony na stanowisko Szefa Oddziału Propagandy i Agitacji Zarządu Politycznego KBW. Dzisiaj profesor twierdzi, że on sam „osobiście” żadnych złych czynów, służąc w tej formacji pacyfikującej podziemie antykomunistyczne, nie popełnił. Przyjmuje pozę ofiary „neonazistowskich” wybryków. Do znudzenia więc, profesorowi przypominać trzeba, kim był i dlaczego powinien posypać głowę popiołem i dobrowolnie usunąć się w cień, by nie stawać się za własną przyczyną źródłem zgorszenia i deprawacji. Młodzieńczy życiorys Baumana nie został przez odpowiednie służby wybrakowany, przetrwał do naszych czasów. „Uczęszczał do szkoły w Poznaniu do 1939 r., kiedy to uciekł przed Niemcami wraz z rodzicami do ZSRR. W Związku Radzieckim kończy 10-latkę jako wyróżniający się uczeń, przyjęty do Komsomołu i udaje się do m. Gorki na studia. Po dwóch latach studiów zostaje w roku 1944 zmobilizowany przez Rejwojenkomat do Milicji Obywatelskiej m. Moskwy, gdzie pracuje jako inspektor. W 1944 r. wstępuje do 4 DP., z którą przechodzi szlak bojowy. Pod Kołobrzegiem ranny. Po krótkim przeszkoleniu oficerskim zostaje oficerem politycznym. W okresie powojennym cały czas służy w politycznym aparacie szkoleniowym KBW. Jako Szef Wydziału Pol[ityczno]-Wych[owawczego] operacji bierze udział w walce z bandami. Przez 20 dni dowodził grupą, która wyróżniła się schwytaniem wielkiej ilości bandytów. Odznaczony Krzyżem Walecznych”. O ten fragment własnego curriculum vitae, Bauman toczy największa walkę, nawet z internautami, nie mówiąc już o historykach.
Jego wykład w Manchestrze zakłóciła grupa młodych ludzi, którzy przyszli głośno zaprotestować przeciw jego obecności na uczelni. Jak relacjonowała w Gazecie Wyborczej dr Przegalińska: „Gdy rozpoczął się wykład prof. Zbigniewa Baumana, na salę wkroczyło pięciu panów z łysymi głowami, mieli glany, a jeden z nich zdaje się miał na sobie bluzę Legii. Zaczęli śpiewać, te same piosenki, którymi przerwano wrocławski wykład profesora: ‚Komuchu, zdrajco, a na drzewach zamiast liści wisieć będą komuniści’. Odśpiewali swoje i wyszli”. „Nie zostali złapani, nie zostali zatrzymani – opowiada Przegalińska, gdyż jak powiedzieli ochroniarze budynku, każdy ma prawo do wyrażania swoich poglądów politycznych. Oburzenie dr Przegalińskiej trafnie spuentował komentator portalu Niezależna.pl: „Jej skarga na okrzyki kibiców została więc rozpatrzona negatywnie na szczeblu – mówiąc nieładnie – ciecia. W brytyjskiej demokracji zwykły ochroniarz wie, że wznoszenie okrzyków to święte prawo obywatela. Co by się stało, gdyby na Wyspach obowiązywały standardy posowieckiej III RP? W godzinę po manifestacji pełną oburzenia mowę wygłosiłaby królowa Elżbieta II. Premier Cameron zażądałby dla kibiców więzienia. Potem wykonałby w tej sprawie telefon do prezesa sądu. Różnica między polskimi i brytyjskimi standardami w sprawie wolności słowa jest więc podobna, jak między polskim i brytyjskim urzędem, do którego zgłosi się młody Polak, pragnący założyć firmę”. W Polsce, po wrocławskim proteście na uniwersytecie w związku z wykładem Baumana, siedem osób otrzymało od 20, do 30 dni aresztu, a dwanaście osób ukarano grzywnami kilku tysięcy złotych
– Anglicy z racji tego, że nie spotkali się nigdy z komuną, nie wiedzą, że jest to system zbrodniczy… Nie wiem czy wynika to ze złej edukacji czy po prostu takiej historii państwa. Dlatego zdecydowaliśmy się przypomnieć im, że tak jak esesmani musieli ponieść kary i przynajmniej przeprosić za swoje czyny, tak samo powinni zrobić komuniści – relacjonował w korespondencji do Dziennika jeden z uczestników wykładu w Manchesterze, Dominik. – Bauman nigdy nie przeprosił za swoje czyny i wręcz przyznał, że jakby miał wybór, to zapisałby się jeszcze raz do zbrodniczej formacji KBW. Dlatego wybraliśmy się na jego wykład. Były dwie grupy Polaków, jedna która śpiewała przeciwko komunie różne piosenki, zrównując nazizm z komunizmem, a druga, znacznie większa, która została i próbowała dyskutować po wykładzie. Ani ci polscy kibice, ani nikt z nas, nie był skinheadem, Gazeta Wyborcza tradycyjnie kłamała. Ja np. jestem studentem. Niestety nie chciano nas dopuścić do głosu, ale rozdaliśmy ulotki, mówiące o zbrodniach KBW i przeszłości Baumana. Większość uczestników nie miała o tym zielonego pojęcia o wszystkim. Także byli zszokowani. Mamy nadzieję, że Anglicy też zaczną wymagać od Baumana przeproszenia za swoją przeszłość. Norymberga dla Nazizmu już była, teraz czas na Komunizm – napisał Dominik. Według innej wypowiedzi, która od tygodni krąży w internecie, grupa ta chciała Baumanowi zadać szereg pytań: „W jaki sposób przyszłość Unii Europejskiej może być zabezpieczona demokratycznymi sposobami?”, „Czy instytucje typu NKWD w ZSRR czy KBW w Polsce, są potrzebne lub mogą być niezbędne w przyszłości, w celu utrzymania i stabilizacji systemu?” „Czy jest pan dumny z bycia uhonorowanym Krzyżem Walecznych?” Twierdzą, że nie dopuszczono ich do głosu i celowo pomijano. W jednej z poświęconych temu wykładowi dyskusji na internetowym forum, głos zabrał sam bohater: „Nie widziałem waszych ‚rąk podniesionych do góry’… Pewnie jak to w Waszym zwyczaju umiecie tylko wrzeszczeć w chórze. Ale skoro ponoć zamierzaliście spytać, czym dumny ze swego Krzyża Walecznych, odpowiadam: tak, ogromniem dumny!!! Bo przyznał mi go Dowódca I Armii WP 18 maja 1945 roku Nr.141 za mój (skromny zresztą) udział w przełamaniu Wału Pomorskiego i zdobyciu dla Polski Kołobrzegu”.
– Dla Związku Sowieckiego, dla Związku Sowieckiego, proszę nie przekłamywać historii – brzmi odpowiedź internauty.
***
Co to jest duch czasu? „Treść jego jest zawsze ta sama, a tylko zmieniają się formy zewnętrzne, w których się przejawia. A treścią tą jest: bunt przeciw wszelkim więzom, które dusza usiłuje nałożyć ciału, wołanie o najpełniejszą wolność dla elementarnych instynktów i popędów natury ludzkiej – o wyzwolenie w człowieku tego wszystkiego, co ujarzmiła w nim w ciągu wieków religia, kultura. (…) Duch czasu, dzięki swej nieśmiertelnej zdolności odmładzania się, przystosowywania do zmiennych form życia, jawi się każdemu pokoleniu w postaci nowej, świeżej, kuszącej, w postaci zwiastuna lepszego, radosnego, promiennego jutra. (…) Nie ma takiego ustępstwa, które mogłoby zadowolić ducha czasu. Uzyskawszy jedno, umacnia się tylko dzięki niemu, by z tej nowej pozycji ponawiać niestrudzone a coraz silniejsze ataki o nowe ustępstwa, o dalsze zdobycze. I tak będzie ciągle. Jest tylko jeden sposób, aby go zadowolić: zejść mu z drogi, pozostawić mu nieograniczone niczym pole działania… zniknąć. Ale to jest równoznaczne z wyzwoleniem ludzkiego zwierzęcia”.
Jest to wyjątek z „Rozważań” profesora Stanisława Kasznicy, wydanych w latach 30. ubiegłego stulecia, powielanych bodaj w sześciu wydaniach, w tym również na obczyźnie – we Włoszech, potem w Wielkiej Brytanii.
Wedle dzisiejszej modły, ten profesor prawa byłby uznany za „faszystę” i „neonazistę” w jednym, gdyż ośmielał się być przedwojennym senatorem wybranym z listy Narodowo-Chrześcijańskiego Stronnictwa Ludowego. Wycofał się z życia politycznego po przewrocie majowym. Był też ojcem ostatniego przywódcy Narodowych Sił Zbrojnych, Stanisława Kasznicy, torturowanego i zamordowanego w więzieniu UB na warszawskim Mokotowie. Także „faszysty”, jak nazwaliby go członkowie londyńskiej lewicowej bojówki Dywizjon 161. Kapłani, niemiłosiernie panującego nam, ducha czasów obecnych.
Elżbieta Sobolewska
Fot. Plakat nienawiści, źródło: Facebook.com, profil polskiej Antify w Londynie.