Od czasu do czasu do polskich organizacji w Londynie odzywają się brytyjskie organizacje, które w Polakach upatrują nadzieję dla innych i źródło energii. Przykładem London Citizens, organizacja parasolowa, zrzeszająca około 150 członków instytucjonalnych: kościołów różnych wyznań, szkół, lokalnych instytucji pomocowych. Kształtuje liderów lokalnych społeczności, ucząc ich, jak organizować ludzi, aby potrafili pociągać do odpowiedzialności polityków oraz inspirować ich do podejmowania działań, które będą służyły dobru wspólnemu (common good). London Citizens od lat prowadzi kampanię London Living Wage, pertraktując z korporacjami, aby płaciły, m.in. pracownikom londyńskich hoteli, stawkę godzinową wyższą od minimalnej krajowej, jako że koszty życia w brytyjskiej stolicy są najwyższe w kraju.
Kilka lat temu, w szeregi tej organizacji weszło również Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, ale tego faktu nie wykorzystało, chociaż jest to członkostwo, za które trzeba zapłacić, i to dużo więcej, niż za członkostwo w POSK-u czy Ognisku Polskim. Dzisiaj jest to dwa tysiące funtów rocznie, chociaż istnieje możliwość negocjowania stawki. W składzie tej multikulturowej mieszanki znalazło się również stowarzyszenie Polish Professionals in London. Tym członkostwem chwali się na pierwszym miejscu, wśród wyliczanki „z kim współpracujemy”: „W ramach projektu Polished Citizens, bierzemy udział w projektach i wydarzeniach”. Na stronie internetowej PPL nie ma jednak informacji o tym, w jakie projekty London Citizens polscy profesjonaliści się zaangażowali i w jaki sposób przełożyło się to na polepszanie obywatelskiej jakości polskiej społeczności w Londynie.
Głównym źródłem żywego i autentycznego kapitału społecznego Polaków na Wyspach są struktury parafialne i harcerstwo. Siedem czy osiem setek tysięcy Polaków na Wyspach to kuszący potencjał. Wśród skojarzeń, jakie Polacy budzą w Brytyjczykach, pojawiają się często określenia: wysoki etos pracy i obowiązkowość. Postrzegani również jesteśmy jako ludzie wiary, ci zaś stanowią, w tym pożartym przez laicyzm społeczeństwie, główny motor działań obywatelskich. Paliwo, którym podlewają swoje pomysły przywódcy.
Polacy widziani są jako ludzie praktykujący wiarę. Ile w tym prawdy? W niedawnym Zjeździe Katolickim, który zorganizował w Londynie Instytut Polski Akcji Katolickiej (IPAK), wzięło udział zaledwie kilkadziesiąt osób, głównie zresztą członków IPAK-u. Nie jest oczywiście powiedziane, że i taka grupa nie da rady nieść na swoich barkach wyzwań współczesności. Jak powiedział rektor Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii ks. Stefan Wylężek: – „To może być mała trzódka, która ma wielki dynamizm ewangelizacyjny”. W swoim niedawnym wywiadzie dla Gościa Niedzielnego mówił m.in. o tym, że na polskie msze święte na Wyspach uczęszcza około 10 procent emigrantów. A co z 90 procentami pozostałych? Pytał, bynajmniej nie retorycznie, wskazując na potężne zadanie Misji, dotarcia do większości żyjących tu polskich katolików. Polski Kościół na Wyspach był i jest skupiony przede wszystkim na dwóch filarach powinności: umacnianiu ducha wiernych, czyli swoich parafian oraz podtrzymywaniu narodowej tożsamości Polaków, żyjących w Wielkiej Brytanii. Ofiarowuje platformę miejsca i pomocy dla młodych w harcerstwie i dla ruchów o podłożu oazowym; rodzinom umożliwia integrację i networking w przestrzeni lokalnej czy wreszcie otwarty jest na pomoc uzależnionym i każdą doraźną akcję o charakterze pomocowym.
Casus Krzysztofa Kawczyńskiego pokazuje, że nasz Kościół potrafi ufać i chce być otwarty na ludzi, którzy mają pomysł i zapał. Kawczyński, pod hasłem „Kwiaty Ludzkich Serc”, dotarł do polskich kościołów w Londynie, bez trudu organizując tam publiczne zbiórki pieniędzy na bezdomnych Polaków. Ile zebrał? Nie wiadomo, bowiem chociaż publicznie zbierał, nigdy publicznie, z zebranych pieniędzy, się nie rozliczył. Pokazał nam jednak, że jesteśmy skłonni dać innym pieniądze, jeśli o to poproszą. Że gładka i płynna przemowa wzrusza nas na tyle, że otwieramy sakwy. Ba, okazuje się, że chcemy być wolontariuszami. Kawczyński zebrał wokół siebie kilkadziesiąt osób, które były skłonne ofiarować mu i jego idei swój czas i siły. Mamy więc polski kapitał społeczny w Londynie. Wystarczy go tylko sprowokować do działania, pobudzić i uruchomić.
***
Wśród gości Zjazdu Katolickiego była m.in. politolog i etyk prof. Aniela Dylus, która wygłosiła wykład na temat politycznego zaangażowania chrześcijan, opierając się w głównej mierze na analizie Soboru Watykańskiego II, który przed 50 laty odciągnął Kościół od postawy porzucenia świata i stwierdził, że chrześcijanin jest powołany do świętości nie „pomimo” bycia w świecie, ale „poprzez” bycie w świecie. Posoborowy Kościół zerwał z uznawaniem świata za wroga i przyjmując postawę przyjazną, zaczął widzieć w nim swego partnera. Wcześniej odgradzał się od świeckiego państwa i laickiego modelu życia, zagrażającego tożsamości chrześcijanina.
Powstała przed pół wiekiem deklaracja Dignitatis humanae naucza, że ponad wszelkim czynem człowieka, stoi jego godność. Takie postawienie sprawy otworzyło drogę do współpracy na rzecz „dobra wspólnego”, niwecząc stanowisko, że „jakikolwiek dialog z siłami politycznymi, uwolnionymi przez rewolucję francuską, nieuchronnie prowadzi chrześcijaństwo do upadku”. Kościół przyjął postawę dialogu, zakładając wzajemny szacunek i równorzędność dwóch stron. Jego wkład do „dobra wspólnego” polega po prostu na stanowczym głoszeniu przesłania wiary, jak podsumował prof. Ernst- Wolfgang Böckenförde, który wiele lat przewodniczył Radzie Naukowej Instytutu Nauk o Człowieku we Wiedniu, był w częstych i bliskich kontaktach z papieżem Janem Pawłem II.
Sobór Watykański II apelował do katolików o podjęcie obywatelskiej odpowiedzialności za osiągnięcie wspólnego dobra, co podkreślał święty Jan Paweł II. Czym jest jednak owo postulowane wszem i wobec, „wspólne dobro”? Na pewno jednym z pojęć-kluczy, którym również wycierali się komuniści. „Wspólne dobro” wydaje się przecież nie mieć dna, lecz zarazem, gdy rozważyć je w brytyjskim świecie multi-kulti, tutaj zawęża się ono do kwestii bytowych, i staje się synonimem marksistowskiego hasła: „byt określa świadomość”. W encyklice Humanae vitae (1968 r.) Paweł VI uświadamiał, że „przyczyny zacofania w rozwoju nie są w pierwszym rzędzie o charakterze materialnym”. Jednak to ekonomia i tylko ona trzyma w karbach rozliczne, żyjące w tym kraju, narody. A poprawność polityczna, która określa charakter współżycia między nimi, zarazem uniemożliwia prawdziwą integrację, gdyż uniemożliwia bycie autentycznym. Wielokulturowość i „dobro wspólne”? Istnieje taka możliwość, ale jest to wąskie gardło zagadnień. Kiedy słyszymy więc o „dobru wspólnym” przyjrzyjmy mu się dokładnie. I nie wchodźmy w nic, co nie jest jasne i klarowne, co nie jest autentyczne i o czym nie możemy z całą pewnością i czystym sumieniem powiedzieć, idąc za encykliką Benedykta XVI: oto miłość w prawdzie. Caritas in veritate. Bez zaufania i miłości do prawdy, nie ma świadomości i odpowiedzialności społecznej, a działalność społeczna zostaje uzależniona od prywatnych interesów. Bądźmy ostrożni.
Jak mówiła podczas Zjazdu Katolików prof. Dylus: „Jeśli w zachodnim kręgu kulturowym państwo nadal zachowuje swą integralność, to być może – niczym pasożyt – ciągle jeszcze czerpie z życiodajnych soków nagromadzonych przez wieki m.in. przez kulturę chrześcijańską. Po ich wyschnięciu – obumrze.
Kilka przykazań działalności
Polityka i działalność społeczna to siostry bliźniaczki. Polityka wolałaby pozostać jedynaczką, która pławi się w swoim egocentryzmie, ale my pokazujmy jej figę z makiem. Działalność społeczna łączy się z wywieraniem wpływu na politykę. W sformułowanym przez prof. Dylus dekalogu chrześcijanina, zaangażowanego w życie polityczne państwa, istnieje kilka przykazań, którym szczególnie warto się przyjrzeć.
Na początek konieczna jest budowa otwartości na politykę, oswajania z nią, uświadamiania, że polityka nie dzieje się „tam”, lecz „tu”, że to my kształtujemy jej oblicze i charakter, że jej jakość jest taka, jacy jesteśmy.
Po drugie dysponujemy narzędziami, które burmistrza, parlament czy council mogą pociągać do odpowiedzialności. Tak samo możemy wywierać wpływ na własne miejsce pracy. Jak? Nigdy nie pojedynczo. Kupą mości panowie, nauczał Sienkiewcz. W kupie siła. „Angażując się na rzecz dobra wspólnego – szukaj sojuszników” – brzmi ósme przykazanie.
„Nie mieszaj środka z celem” – oto przykazanie kolejne. Nie ma działalności społecznej bez zaufania, lecz leży ono na przeciwstawnym biegunie do naiwności i lenistwa autorefleksji. Jeśli nie rozpoznamy dobrze motywów, którymi kierujemy się w wyborze celu pomocy lub pola, które chcielibyśmy zaorać, w którymś momencie wkradnie się fałsz. Zostaniemy oszukani, bądź sami będziemy oszukiwać, usiłując przekonać innych do celu, za którym idziemy. Czy angażujemy się, żeby sprostać swemu wizerunkowi osoby dobrej i nieobojętnej? Błąd, przyjdzie zań zapłacić. Czy angażujemy się, żeby wybić się w środowisku, w którym chcemy osiągnąć wysoką pozycję? Błąd ego i próżności. I także pojawi się konieczność zapłaty. Bo kierując się takimi przesłankami dokonujemy fałszywego wyboru celu. Zostajemy oszukani, bo łatwo nas oszukać. Nawet wrzucając pensa do puszki człowieka, stojącego u progu kościoła, winniśmy się zastanowić, dlaczego chcemy wesprzeć jego prośbę. Tym bardziej, stojąc u progu wejścia w serce organizacji społecznej, musimy wiedzieć jasno i czytelnie, czemu ona służy i czy bez obaw możemy powierzyć jej swój czas, energię i pieniądze. Nie bójmy się pytać i wymagać precyzyjnej i konkretnej odpowiedzi. Dlatego, jak tłumaczy prof. Dylus: – „Angażując się w działalność publiczną, zastanów się, o co naprawdę ci chodzi”.
„Bądź kompetentny, krytyczny i dobrze poinformowany” radzi prof. Dylus, bowiem „informacja jest jednym z podstawowych narzędzi demokratycznego uczestnictwa”.
„Bądź krytyczny” – krytycyzm jest skutecznym lekarstwem na chroniczną chorobę demokracji, czyli demagogię. W działalności społecznej, krytycyzm zabezpiecza przed naiwnością, przed złożeniem siebie w ofierze idei fałszywej i niegodnej, przed uleganiem manipulacji.
„Bądź skłonny do zawierania kompromisów”. Jeśli odrzucamy kompromis – tłumaczy prof. Dylus – może to oznaczać rezygnację z działania. I oto może się okazać, że w trosce o zachowanie czystych rąk dopuszczamy do ich amputacji. Tracimy możliwość oddziaływania.
Jan Paweł II pisał w encyklice Laborem exercens: „Jeśli nawet emigracja jest pewnym złem – jest to w określonych okolicznościach tzw. zło konieczne. Trzeba uczynić wszystko (…) ażeby to zło w znaczeniu materialnym nie pociągnęło za sobą większych szkód w znaczeniu moralnym, owszem, by – o ile możności – przyniosło nawet dobro w życiu osobistym, rodzinnym i społecznym emigranta”. Dlatego w dziewiątym przykazaniu prof. Dylus przestrzega przed utratą korzenia. Lub przed brakiem wysiłku włożonego w świadome zakorzenienie. Brak silnego i prawdziwego poczucia tożsamości hamuje przed wyzwaniami, kaleczy osobowość. „Niektóre sfery swego życia musisz chronić przed ruchomymi piaskami przemian. Bez trwałej rodziny, określonych sposobów świętowania, bez pielęgnowania więzi przyjacielskich, koleżeńskich, sąsiedzkich, bez odniesienia do kultury lokalnej, regionalnej i narodowej, bez związków ze wspólnotą religijną – utracisz grunt pod nogami”.
Członkowie IPAK-u, którzy z pewnością są ludźmi zaangażowanymi w osobiste prowadzenie kampanii pobudzania ku obywatelskości, podczas Zjazdu Katolickiego wyrażali wątpliwości, dotyczące zbyt małej, zdaniem niektórych, pracy polskiego Kościoła na Wyspach, w kwestii wychowywania parafian do bycia aktywnymi członkami społeczności, w której przyszło im żyć. Zabrzmiał nawet apel o to, by Kościół bardziej aktywnie włączał się w przybliżanie ludziom sylwetek kandydatów w wyborach parlamentarnych czy lokalnych. – Rzeczywiście, przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, rola Kościoła była dla mnie problemem – przyznał ksiądz Wylężek. – Powiedziałem, że owszem swoją siecią parafialną możemy przesyłać informacje, zachęcać ludzi do tego, aby głosowali, ale Kościół nie jest miejscem, aby wskazywać kandydatów i zajmować się polityką. Myślę, że my w naszym życiu społecznym tutaj, na Wyspach, mamy bardzo wiele organizacji społecznych, które powinny tworzyć pewne polskie i polityczne lobby. Zrobiliśmy przedwyborcze spotkanie w Bostonie, w diecezji Nottingham, na którym byli kandydaci angielscy i na sali tylko dwóch Polaków. Anglicy zapytali więc, gdzie są Polacy? Chcecie żeby dla was coś zrobić, ale się tym nie interesujecie. Obserwujemy tutaj brak zainteresowania politycznego, brak świadomości tego, że możemy wpływać na losy naszego życia, poprzez obecność polityczną. Musimy coś z tym zrobić, bo to jest naprawdę bardzo ważne – mówił ksiądz rektor. I przekonywał, że w obrębie polskiego Kościoła na Wyspach istnieją przecież ruchy świeckich, które działają. Wspomniał Kościół domowy, neokatechumenat, zaangażowanie społeczne w stosunku do bezdomnych i do polskich rodzin. Mówił nawet o tym, że powstaje komórka czy organizacja, która będzie tworzyć bank danych polskich rodzin, które chciałyby adoptować dzieci, odbierane przez to państwo polskim rodzinom, które toczy choroba patologii.
– Kościół naprawdę ma zaangażowanie społeczne – podkreślił ksiądz Wylężek. – Przejść jednak do zaangażowania politycznego nie jest kwestią dekretu, lecz uwrażliwiania ludzi. Kościół jest ze społecznością taką, jaką ona jest, nie mogę wziąć kogoś za rękę i powiedzieć: ty musisz głosować. Ewangelia, pedagogia Pana Boga nie jest narzucaniem czegokolwiek, jest propozycją, dotyczącą wiary, życia i zbawienia.
Elżbieta Sobolewska