W ostatni weekend cztery kółka zdecydowanie nie były w modzie – ulice Londynu zdominowały jednoślady. Po raz drugi w Anglii odbył się prawdziwy festiwal rowerowy – Prudential London Ride. Każdy kto opanował sztukę jeżdżenia na rowerze mógł spróbować swoich sił, nawet na bardzo amatorskim poziomie. Wśród nich znalazła się także wysłanniczka „Dziennika Polskiego”.
Wcześnie rano na zaspanych jeszcze londyńskich ulicach zaczęli się pojawiać rowerzyści. Najpierw pojedynczo, nieśmiało, potem im bliżej centrum, coraz liczniej, w zorganizowanych grupach, zajmując całą szerokość jezdni i zmierzając zgodnie w tym samym kierunku. Tego dnia nawet najbardziej imponujące auta nie robiły wrażenia. Grzęznący w potężnych korkach kierowcy samochodów zazdrośnie patrzyli na cyklistów, czerpiących przyjemność z jazdy w promieniach letniego słońca. Ale nikt nie narzeka. Londyńczycy są przyzwyczajeni do tego rodzaju imprez. Jak nie londyński maraton, to Tour de France – trzeba odstać swoje lub inaczej zaplanować podróż.
Nikt nie podnosi larum, jak w przypadku warszawskiej Masy Krytycznej – przejazdu rowerzystów przez centrum polskiej stolicy, odbywającego się cyklicznie raz w miesiącu po zamkniętych na parędziesiąt minut drogach. Na przykład, Mike Wright musiał w sobotę pracować, a że pracuje w centrum nic nie stanęło mu na przeszkodzie, aby wypożyczyć „borysa” (jak pieszczotliwie nazywają londyńczycy rowery z miejskiej wypożyczalni Barclays Cycle Hire – od imienia inicjatora, burmistrza Londynu) i pojechać tam na rowerze, korzystając z pięknej pogody i wolności przejazdu bez stania na czerwonym świetle. – If you can’t beat them, join them – dodaje z przekąsem inny uczestnik wydarzenia.
Serce Londynu zostało zamknięte dla ruchu na całe dwa dni. A raczej otwarte – dla ruchu i zdrowia, bo czymże innym jest jazda na rowerze. Największe święto cyklistów na świecie rozpoczęło się w sobotę 9 sierpnia na Guildhall Yard biciem rekordu Guinessa przez 600-osobową orkiestrę, która pod przewodem prawdziwego dyrygenta zagrała na uprzednio nastrojonych… rowerowych dzwonkach!
Gdy impreza została oficjalnie otwarta, uczestnicy dosiedli swoje dwukołowce i ruszyli w 10-milową trasę FreeCycle biegnącą przez najbardziej znaczące punkty Londynu. Od St James’s Park, przez Trafalgar Square, następnie wzdłuż Tamizy do St Paul’s Cathedral i przez City do tonącego w morzu czerwonych maków Tower i z powrotem do Buckingham Palace. Rowerzyści mogli wjechać tam, gdzie na co dzień nie mają prawa się znaleźć, np. na trasach szybkiego uchu czy w podziemnym tunelu. Swoją radość z tego przeżycia wyrażali szaleńczym dzwonieniem lub okrzykami radości.
Niezwykłą atmosferę tego wydarzenia potęgował niezwykle kolorowy przekrój ludzi, biorących w nim udział. I starsi i zupełne maluchy, rodzice z dziećmi w tandemach, pary wbrew zasadom bezpieczeństwa trzymające się cały czas za ręce, profesjonaliści na kolarkach, ekstremalni amatorzy BMX-ów oraz bardzo stylowe panie na holenderkach z małymi pieskami w koszyczkach. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni, życzliwie nastawieni i w razie potrzeby niosący koleżeńską pomoc.
Bo na takich masowych imprezach niestety zdarzają się także wypadki. Ktoś się zagapi, ktoś w kogoś wjedzie. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Choć kask nie był wymagany przez organizatorów, nie można zapominać o ostrożności. Gdy jednak doszło do mniejszego lub większego wypadku, na miejscu zdarzenia natychmiast pojawiały się służby medyczne i wolontariusze, pomagający rannemu. Organizatorzy w kwestii bezpieczeństwa uczestników spisali się na medal.
W ogóle zorganizowanie takiej imprezy robi ogromne wrażanie. Sama trasa przejazdu świetnie oznaczona, a na poszczególnych jej etapach – punkty informacyjne, Bike Cafe, strefy festiwalowe z atrakcjami dla dzieci i dorosłych, muzyką na żywo. Nie zapominajmy także, że Londyn jest jedną z najchętniej odwiedzanych przez turystów z całego świata stolicą europejską. Dla odwiedzających rajd był nie lada atrakcją, ale też utrudnieniem, gdy nagle się okazywało, że w miejscu, gdzie chcieli przejść na drugą stronę ulicy, tego przejścia nie ma. Wówczas z pomocą przychodzili wolontariusze, którzy zatrzymywali na chwilę rowerowy ruch i przepuszczali pieszych. To z kolei powodowało do czasu do czasu mały zastój, zwłaszcza tam, gdzie trasa się zwężała, ale przy liczbie 60 tysięcy rowerów jest to absolutnie zrozumiałe.
A to był dopiero początek. Jeszcze tego samego dnia profesjonaliści zmierzyli się w Prudential Ride London Grand Prix. W niedzielę, kolejnych 20 tysięcy chętnych wzięło udział w stumilowym wysięgu przez wzgórza Surrey aż do Londynu. Niektórzy brali w nim udział nie tylko dla własnej satysfakcji czy też sławy, ale również w szczytnym celu, wspierając fundacje, niosąc poruszające serca historie lub walcząc z własnymi słabościami. Niepełnosprawni miłośnicy ekologicznych środków transportu wzięli udział w kategorii „handcycle”. W sumie kategorii było więcej – drużyny, tandemy, celebryci, biznesmeni… W zeszłym roku udział w rajdzie wziął także burmistrz Londynu – Boris Johnson. W tym roku zrezygnował z rywalizacji, ale w wypowiedziach dla mediów nie omieszkał zaznaczyć, że festiwal jest szczególnie bliski jego sercu.– W ten weekend Prudential Ride London utwierdził swoją pozycję największego na świecie rowerowego festiwalu – powiedział. – To fantastyczna promocja dla kolarstwa i dla naszego miasta – dodał.
Następny rajd dopiero za rok, ale właśnie ruszyły zapisy. Choć nie ma limitu miejsc, warto to zrobić już dziś, aby nie przegapić tej fenomenalnej imprezy.
Tekst i fot. Magdalena Grzymkowska
JC
Osobliwe wehikuly tam sie przetoczyly! 🙂