Agata Pyzik, dziennikarka piszącą po polsku i angielsku, felietonistka „Guardiana”, ostatnio wydała książkę pod skandalizującym tytułem „Poor but Sexy. Culture Clashes in Europe East and West” na temat krajów postkomunistycznych. O tym, czy książka jest równie kontrowersyjna, jak tytuł, rozmawiała z Magdaleną Grzymkowską.
Co panią skłoniło do napisania takiej, a nie innej książki o Europie na wschód od dawnej żelaznej kurtyny?
– Odpowiedź jest prosta: nie było takiej książki. Co więcej, w ogóle nie ma nowych książek na ten temat pisanych przez Polaków, to znaczy z perspektywy lewicowej i krytycznych wobec status quo. W Polsce byłam krytykiem skupionym na literaturze, sztuce, kulturze wysokiej, a po przeprowadzce do Wielkiej Brytanii odkryłam, jak zawężone potrafi być tego rodzaju dziennikarstwo. Bierze się to z tego, że inteligencja w Polsce przecenia znaczenie „kultury”, a pisanie o polityce jest uznawane za mniej ważne, mniej ciekawe. Zrewidowałam swoje zdanie na ten temat: należy pisać tak, aby te dwie kwestie się nie wykluczały. Chciałam też włożyć kij w mrowisko zbyt dobrego samopoczucia wielu osób, które głoszą wspaniałość Polski po końcu komunizmu, opowiedzieć, jak to naprawdę było z transformacją i wypełnić luki w wiedzy – tutaj niewiele się o nas wie, mimo że jest niemal milion Polaków. Trzeba też dać głos tej nowej emigracji i to w inny sposób, niż tylko pisząc o sprawach kompletnie przyziemnych i codziennych, choć one też są oczywiście ważne. Z drugiej strony, chciałam napisać książkę wykraczająca poza polskość, która osadzałaby nas w historycznym kontekście całego bloku wschodniego, bez zbędnego fetyszyzmu, co moim zdaniem może nam tylko wyjść na zdrowie.
Do kogo jest skierowana pani książka?
– Książka jest oczywiście, mam nadzieje, dla każdego – dosłownie. Została napisana po angielsku, więc każdy, kto jest w stanie czytać lingua franca, może się z nią zapoznać. Jest to z pewnością pozycja dla osób zainteresowanych postkomunistyczną Europą Wschodnią, a ze względu na kraj wydania jest skierowana także do Brytyjczyków chcących poznać historię i kulturę nowej emigracji z byłego bloku wschodniego. Jest to też książka dla ludzi w Polsce – ze względu na takie, a nie inne podejście, uwzględniające również inny punkt widzenia. W końcu tytułowe „clashes” – „starcia”, nie tylko dzielą, ale przede wszystkim łączą ze sobą obie niegdyś rozdzielone żelazną kurtyną strony.
Obserwuje pani zmiany zachodzące w kraju na przełomie kolejnych dekad. Jakie wnioski można wysnuć z tych obserwacji? Jakie są pani osobiste wspomnienia z poszczególnych okresów?
– Moje wspomnienia się tutaj nie liczą, ponieważ to nie jest książka w żadnym wypadku „o mnie”. Owszem, w kilku punktach korzystam ze swojej biografii, ponieważ jako, że urodziłam się w latach 80., transformacja ustrojowa zapisała się w moim życiu bardzo wyraźnie, mimo że obserwowałam ją z perspektywy dziecka. Lepiej niż 80. pamiętam oczywiście lata 90., kiedy po niedoborach nagle pojawiły się towary i zaczęło się szaleństwo konsumpcji. Porównanie lat 80. i 90. jest bardzo drastyczne – w Polsce nastąpił upadek gospodarczy, wielka recesja, bezrobocie, a także dramatycznie wzrosła przestępczość. Pamiętam wzrost pewnego ogólnego poczucia tandety, którą zostaliśmy zalani w latach 90. Jednak moja historia nie ma prowadzić do poczucia nostalgii, ale wytrącenia z pasywności i zmuszenia do myślenia o tym, co możemy dzisiaj zmienić.
W swojej książce opisuje pani różne postacie związane ze sztuką i rozrywką lat 80. XX w. Według jakiego klucza dobierała pani „bohaterów” swojej książki?
– Jeden z rozdziałów dotyczy muzyki i kultury pop z obu stron muru, które się wzajemnie inspirowały. Interesowały mnie te zespoły czy filmy, które komentują tę sytuację podziału Europy i fascynację „drugą stroną”. Pojawiają się więc tutaj David Bowie, Kraftwerk, New Romantics, Depeche Mode, Joy Division, ale tez Kryzys, Kontrola W czy wiele synth-popowych piosenkarek lat 80., jak Iza Trojanowska, która miała zupełnie niewiarygodne teksty szydzące z propagandy sukcesu z czasów socrealizmu czy braków konsumpcyjnych ósmej dekady. Wszyscy oni było marzycielami, w których sytuacja podziału wytworzyła gorączkę tworzenia.
Czy jest wśród nich artysta, z którym czuje się pani najbardziej związana? Może osobiście ulubiony?
– Nie wyróżniam nikogo, ale na pewno formatywny wpływ na mnie miała postać Davida Bowie i jego naprawdę pogłębione zainteresowanie blokiem wschodnim. Co najmniej dwa razy podróżował po Rosji koleją transsyberyjską, wcześniej zatrzymując się m.in. w Warszawie i stąd jego straszliwie posępna piosenka „Warszawa”. Był w tym nurcie trendsetterem i skłonił cale pokolenie barwnych postaci do zwrócenia oczu na blok wschodni.
Jeżeli miałaby pani wskazać kamienie milowe, które pani zdaniem miały największy wpływ na obecny kształt polityki, kultury i historii współczesnej krajów Europy wschodniej, co by to było?
– Z jednej strony były nimi np. pierwsze semi-demokratyczne wybory w Polsce w 1989 roku, potem wprowadzenie gospodarki rynkowej, wstąpienie do różnych międzynarodowych organizacji, jak NATO czy Unia Europejska. Ale te wydarzenia można też interpretować odwrotnie, nie jako historie sukcesu, ale podporzadkowania się zachodnim modelom i strukturom, bez żadnych prób wypracowania własnych. Wstąpienie do NATO oznacza, że Polska np. uczestniczy w niepotrzebnych wojnach, jak ta w Iraku i zezwala na więzienia CIA oraz tortury w naszym kraju, a wstąpienie do Unii Europejskiej jest przyczyną masowej emigracji, kiedy 2 miliony ludzi wyjechało z kraju, najszybciej, jak tylko się dało i to w lwiej części w celach zarobkowych. Europa Wschodnia była poligonem doświadczalnym od lat 90. i dziś np. popularność w niej reżimów prawicowych oraz bardzo niski udział w procesach demokratycznych, czyli że tak mało osób głosuje, świadczy o tym, że nastąpiło w tych społeczeństwach pęknięcie, którym mało kto się interesuje.
Stoi pani trochę w rozkroku pomiędzy Wielką Brytanią a Polską. Czuje się Pani bardziej „wschodnia”, czy „zachodnia”?
– Jestem zachodnia, w tym sensie, że mimo używanych przeze mnie słów „wschód” i „zachód”, są to pojęcia umowne, ponieważ dla mnie cała Europa jest zachodem – wschodem są np. Chiny. Jestem też całkowicie „uzachodniona”, patrząc przez pryzmat mojego własnego życia, pojęć, którymi się posługuję, moich punktów odniesienia, mojego uczestnictwa w procesach społecznych tej kultury. Z drugiej strony, zdecydowałam się na użycie tego pojęcia „wschód”, bo chcę przywrócić dumę i świadomość naszego własnego dorobku, którego częścią jest przecież także okres PRL-u. Jestem przeciwna używaniu pojęcia „Europa Centralna”, które uważam za mit, służący zdystansowaniu się wobec Rosji i od własnych kompleksów na punkcie rzekomej wschodniej gorszości.
W internecie możemy znaleźć wiele wycinków z gazet i mediów brytyjskich, dla których stała się pani poniekąd ekspertem ds. Polski. W jednym z nich zauważa pani, że Europa mimo najszczerszych chęci polityków wciąż nie jest zjednoczona. Ale czy takie zjednoczenie w ogóle jest możliwe? Co pani zdaniem należałoby zrobić, aby to zmienić albo co zostało (lub nie zostało) zrobione, aby tak się stało?
– Takie zjednoczenie byłoby możliwe, jeśli zreformowałaby się Unia Europejska, stając się związkiem opartym nie tylko na ekonomii, ale też na wartościach, które towarzyszyły jej na początku. Kraje biedniejsze nie mogą być szantażowane, żeby oszczędzać, jak w przypadku pogrążonej w kryzysie Grecji. Albo tak jak Ukrainie, która walczyła o tę przynależność na Majdanie, a której co najwyżej oferuje się umowę stowarzyszeniową, każe się odciąć od Rosji i wprowadzić natychmiast „austerity measures” i prywatyzację. Bez dwóch zdań, potrzebna jest międzynarodowa organizacja, ale taka, która nie wykluczałaby żadnych krajów ze względów geopolitycznych czy finansowych, szanowałaby wszystkich zainteresowanych i nie reglamentowałaby przynależności do demokratycznych struktur na podstawie gospodarki czy uprzedzeń – czyli będzie musiała zawierać też Rosję. Kto powiedział, że Rosja nie ma prawa do demokracji?
Rozmawiała: Magdalena Grzymkowska