Tak płasko, szeroko i bezleśnie może być tylko w Wielkopolsce. Od tylu stuleci uprawia się tutaj ziemię, że już nasi pra-, pra rolnicy wykarczowali wszystkie zbędne im lasy, pozostawiając tylko to co najpotrzebniejsze, a więc dobre, urodzajne gleby. Teren z lotu ptaka wygląda jak gigantyczna mozaika pasków, kwadratów, trójkątów i innych regularnych kształtów gdzieniegdzie tylko urozmaiconych nieregularną zieloną „wyspą” – to lasy zachowane w szczątkowej formie.
W tym krajobrazie – można by rzec – w szczerym polu snuje się nitka. Na zdjęciach z góry wygląda jak jakiś rozciągnięty sznurek, może sieć rowów melioracyjnych, może ścieżka rowerowa albo trakt wydeptany przez dziką zwierzynę. Ale jeśli ścieżka to wyjątkowo prosta. Dopiero w dużym powiększeniu widać, że to droga żelazna. Tak przed stu laty nazywano kolej. Dosyć już latania, wracam na ziemię. Rozglądam się za terenem do lądowania. O tam, za polem kukurydzy rozciąga się równa łąka. Teraz widzę wyraźnie z bliska: po lewej łąka, po prawej pole uprawne a środkiem – jak granica – biegnie tor kolejowy. To kolej wąskotorowa. Zbudowano ją w 1914 r. jak wiele innych w centralnej Polsce. Wtedy jednak nie było jeszcze niepodległej Rzeczypospolitej, dopiero zaczynała się wojna nazwana po jej zakończeniu światową. Armie, które stanęły naprzeciwko siebie, potrzebowały dobrego, sprawnego i niezawodnego transportu. Dobrych, utwardzonych dróg kołowych było mało, transport samochodowy dopiero raczkował, a furmanki nie przewiozłyby całego zaopatrzenia. I wówczas ktoś sięgnął po sprawdzony XIX-wieczny wynalazek: kolej polową. Właściwie to ta sama kolej, którą stworzono w Anglii, tyle że maksymalnie uproszczona, gotowa do zastosowania w każdych warunkach terenowych. Kiedy więc na froncie walczyły ze sobą armia rosyjska i niemiecka oraz austrowęgierska, na zapleczu frontu trwała walka z czasem. Tysiące żołnierzy układały kilometry torów kolejowych; tempo prac było niesamowite i niewyobrażalne do dziś, bo przy dobrej organizacji powstawało nawet 30 kilometrów dziennie!Wojsko budowało wąskotorówki, którymi dowożono w pobliże walczących jednostek nowe siły i zaopatrzenie: amunicję, żywność, lekarstwa a z powrotem wywożono setki rannych do szpitali polowych. Takie pośpiesznie budowane koleje wąskotorowe miały do spełnienia określoną rolę – pomóc w pokonaniu wroga, a ich twórcy zakładali, że będą funkcjonowały najwyżej kilka miesięcy. Były więc dosyć nietrwałe, ich jakość pozostawiała wiele do życzenia, ba, zdarzało się, że nawet większa ulewa powodowała rozpłynięcie się torowiska w błocie.
A jednak wbrew ich budowniczym przetrwały… Ta, o której piszę, obchodzi w tym roku setne urodziny. Uruchomiono ją zaraz po wybuchu pierwszej wojny światowej na zapleczy frontu w Wielkopolsce południowej, gdzieś w połowie drogi między Poznaniem a Łodzią. Przeżyła wojnę a w niepodległej II Rzeczypospolitej służyła jako niezastąpiony środek transportu miejsko-wiejskiego. Oczywiście trzeba było ją zmodernizować, aby mogła spełnić nową rolę. Wzmocniono torowisko, drewniane tymczasowe mosty zamieniono na stalowe a dla pasażerów przygotowano prawdziwe wagony osobowe, bo żołnierze wystarczały zwykłe, towarowe. Przez dziesiątki lat ta oraz wiele innych kolei wąskotorowych, okrzepły i wrosły w polski krajobraz. Ich torowiska snują się między polami pszenicy, ziemniaków, buraków cukrowych czy łąkami. Jednak dziś zawrotna prędkość, z jaką się poruszają, czyli 20-30 km/h, już nie wystarcza do przewożenia towarów i pasażerów do szkoły czy pracy. Dlatego te nieliczne, które jeszcze w Polsce ocalały, szukają dla siebie nowego miejsca. Zaczynają wozić turystów, czasem nawet z zagranicy, są wynajmowane jako tło do fotografii ślubnych, do filmów czy inscenizacji historycznych.
Opisywana przeze mnie kolejka, która działa w okolicach Kalisza w Wielkopolsce, jest nie tylko ciekawym zabytkiem techniki, ale również świadkiem historii. Kilka kilometrów od niej znajduje się dwór – dom rodzinny Marii Dąbrowskiej. Kto wie, być może sławna, wielka polska pisarka w młodym wieku sama podróżowała tą kolejką? A już z pewnością stukot kół wagonów oraz gwizd lokomotywy był dobrze słyszalny w jej domu i oznajmiał każdorazowy przyjazd kolejki na pobliską stacyjkę.
Andrzej Kisiel