Pukała do wielu drzwi. Młoda artystka z Polski, śpiewaczka operowa stawiająca pierwsze kroki na brytyjskiej scenie, szukała pomocy finansowej polonijnych organizacjach. Bo w pierwszym naturalnym odruchu oczekiwała, że to wśród rodaków znajdzie wsparcie. Bezskutecznie. Albo drzwi były zamknięte, albo progi za wysokie – dokładnie o tysiąc funtów, ponieważ tyle zabrakło, aby zrealizować jej marzenie i ruszyć z miejsca karierę muzyczną.
Monika Siejkowska jest absolwentką wydziału wokalnego Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie.
– Śpiewam od zawsze – już jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie siebie na ogromnej scenie, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zakocham się w operze – wyznaje artystka. Z czasem pojawiły się pierwsze lekcje śpiewu – zaczęła się mozolna praca.
Jej marzeniem zawsze był wyjazd do Wielkiej Brytanii, do Londynu ponieważ to czołówka światowa.
–Wielu twierdzi, że to Londyn jest obecnie najważniejszym ośrodkiem rozwoju muzyki poważnej. Jeśli chodzi stricte o technikę śpiewu operowego to zdecydowanie jest on tutaj na najwyższym poziomie a sposób śpiewania, którego się tutaj uczy, pozwala na śpiewanie na najważniejszych scenach na całym świecie – dodaje.
Jednocześnie przyznaje, że w Polsce – jeśli chodzi o rozwój młodych śpiewaków – są pewne możliwości, ale jest ich bardzo niewiele.
– Nie ma w Polsce tzw. opera studios, miejsc, które na Zachodzie są pomostem między uczelnią muzyczną, studiami z zakresu śpiewu solowego a profesjonalnym teatrem. Jest jedna jedyna Akademia Operowa przy Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie, ale to zdecydowanie za mało – kwituje.
Zimny prysznic
Możliwość wyjazdu pojawiła się wraz z dostaniem się na tzw. young artist development programme jednej z instytucji londyńskich – Co-Opera.Co. Monika była jedyną Polką, której się to udało.
– Projekt Co-Opera.Co to takie wakacyjne studio operowe, dające namiastkę tego co dzieje się w prawdziwym opera studio, a więc praca nad techniką śpiewu, praca z pianistą-coachem, z dyrygentem, z reżyserem, praca stricte nad operą jako tekstem muzycznym oraz spektaklem. Ten program był dla mnie ogromną szansą artystyczną. Mieliśmy przygotowywać operę Janacka „The cunning little vixen” w teatrze John McIntosh Theatre w Londynie – opowiada śpiewaczka.
Jednak jej ogromny entuzjazm zmroziła cena udziału w projekcie. Program jest odpłatny, jak większość tego typu programów. Koszt to tysiąc funtów – być może kwota nie tak znowu znaczna, ale z perspektywy muzyka z Polski (i to tego dopiero stawiającego pierwsze kroki i w zawodzie, i w dorosłym życiu) praktycznie nierealna do pokrycia z własnych środków.
Śpiewaczka założyła „fundraising page” i wysłała setki maili, do wszystkich instytucji i organizacji, do jakich udało jej się dotrzeć. Trochę na oślep, ale to wszystko z pośpiechu, bo czasu tez było niewiele. Prosiła o wszelkie wsparcie finansowe, w zamian oferując swój głos na koncerty i wydarzenia organizowane przez brytyjską polonię. Na próżno. Pieniędzy nie udało się zebrać. Angielski program rozwoju młodych artystów ruszył bez Polki.
– To nie pierwsze wydarzenie poza granicami Polski, na które się dostałam, ale właśnie fundusze często uniemożliwiają mi udział w takich przedsięwzięciach – wyznaje gorzko. – Byłam bardzo rozczarowana, gdyż oferta Co-Opera.Co zakładała udział w programie sponsorskim, ale wyglądało to tak, jakby sama ta instytucja miała dostęp do sponsorów, którzy wspierają to wydarzenie. Okazało się, że instytucja podaje pewne pomysły na zgromadzenie środków – dodaje.
Priorytety
Problemy polskich artystów na obcej ziemi są szczególnie bliskie sercu Barbary Bakst stojącej na czele Konfraterni Artystów Polskich w Wielkiej Brytanii.
– Na Wyspy wciąż przyjeżdża duże grono muzyków posiadających na początek wsparcie w postaci stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – tłumaczy Barbara Bakst. – Ale i to zwykle nie jest wystarczające i muszą organizować sobie fundusze również na własna rękę. Przyjeżdżają jednak także osoby, które chcą spróbować swoich sił, mimo że nie mają takiej pomocy od polskiego rządu. Wówczas mogą liczyć na instytucje brytyjskie lub polonijne. Tych młodych ludzi jest dość dużo, są utalentowani, ambitni i zdeterminowani, jednak ich oczekiwania wsparcia finansowego często spotykają się z odmową.
Barbara Bakst od lat działa na rzecz prezentacji muzyków o polskich korzeniach, nie tylko „tutejszych”, to jest urodzonych w Wielkiej Brytanii, ale również tych z kraju.
– Konfraternia Artystów Polskich w Wielkiej Brytanii swoją skromną działalnością wspiera właśnie takie osoby. Oni bardziej niż inni potrzebują pomocy. Nie znają tutejszego środowiska, nie wiedzą, do kogo się zgłosić po fundusze, jak „załatwić” sobie występ. Wówczas Konfraternia wyciąga do nich rękę. A oni z wdzięcznością ją przyjmują, mimo że honorarium jest bardzo niskie, nie mają zwracanych kosztów przejazdu na próby czy koncert – mówi Bakst.
– Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że nie byłoby tej działalności, gdyby nie wsparcie POSK-u i wiernej publiczności, która licznie stawia się na każdy koncert, będącym spotkaniem pokoleń, łączącym przyjemność słuchania ze słuszną sprawą pomocy tym młodym artystom poprzez obecność, zapoznanie się z ich sztuka, dokonaniami i aspiracjami. Słuchacze, którzy widzą w tych młodych ludziach swoje dzieci lub wnuki, mogą się przenieść myślami do kraju ojczystego, a młodzi artyści w podziękowaniu w swoich resume wśród venues, w których mieli okazję wystąpić, wymieniają POSK – dodaje prezes Konfraterni Artystów Polskich.
– Znam wiele przypadków, kiedy muzycy byli odprawiani z kwitkiem, ponieważ zamożne polonijne organizacje chętniej przeznaczają swoje fundusze na zapewne równie cenne publikacje literackie, historyczne czy budowę pomników. Jaka szkoda, że tak niewiele zostaje dla muzyków, ich budowy karier, a przez to również rozsławiania kultury polskiej – potwierdza Barbara Bakst.W przypadku Moniki Siejkowskiej na niekorzyść artystki działał czas, jej kwerenda i prośby o namiastkę stypendium, to był dosłownie „ostatni dzwonek”. Ostatecznie termin przepadł. Ale i ci, którzy planują z wyprzedzeniem rzadko mają szczęście. Brytyjska polonia i jej fundusze zwrócone są w przeszłość, a nie teraźniejszość.
Polonijna filantropia
Monika Siejkowska się nie poddała. Aplikując do National Opera Studio, założonego przez sześć najważniejszych teatrów operowych Wielkiej Brytanii, w tym przez Royal Opera House (gdzie nie trafiła z podobnych, finansowych powodów), udało jej się zdobyć kontakt do Delii Jones, cenionego na wyspach pedagoga śpiewu. Jones wyraziła chęć uczenia Polki indywidualnie wraz z jeszcze z kilkoma innymi pedagogami, z którymi Monika pracowała już kilka razy na tzw. kursach mistrzowskich.
– W przyszłym roku będę chciała wziąć udział w obu programach, na które w tym roku nie udało mi się dotrzeć, zamierzam również zdawać do National Opera Studio – przekonuje artystka.
Tym razem ma więcej czasu na zebranie funduszy. Miejmy nadzieję, że będzie miała więcej szczęścia, trafi do ludzi czy instytucji, których szczodrość pozwoli jej dojść do pomyślnego zakończenia.
W tym czasie warto się również zastanowić, czy są w naszym środowisku możliwości działania w podobnej sytuacji. Bo wsparcie talentu na starcie, to przecież jedna z realizacji idei zawartej w haśle: „Polsce i wolnym Polakom na pożytek”. Współczesna, dzisiejsza realizacja.
Magdalena Grzymkowska