To może być wyjątkowo zacięta bitwa. Do ostatniego argumentu, do ostatniego słowa: za i przeciw, pieniądze kontra idea, duch czy materia, wspomnienie o bohaterach czy gonitwa za jutrem? Właśnie mija kolejna rocznica bitwy pod Komarowem. Dokładnie 94 lata temu, 31 sierpnia 1920r. polska armia stoczyła z Armią Czerwoną największą bitwę kawaleryjską w swoich najnowszych dziejach. I od razu dodajmy – zwyciężyła w tej walce, przyczyniając się do ostatecznej klęski bolszewików pragnących podbić II Rzeczpospolitą. Dziś na polach pod Komarowem znów słychać wojenne przygotowania. Tym razem będzie walczyć duch z materią, idea z mamoną, wczoraj z dziś. Ale po kolei.
Takie już mamy dzieje, że każdy dzień historii najnowszej jest jakąś rocznicą. Jutro – 75. rocznica wybuchu II wojny światowej, a dziś – niemniej ważna – bitwy pod Komarowem. Maleńka ta gmina, zagubiona gdzieś na południowo-wschodnim krańcu Polski, ale w sierpniu 1920r., można powiedzieć, była w centrum uwagi strategów wojskowych. Tutaj, podobnie jak nad Wisłą kilkanaście dni wcześniej, decydowały się losy II Rzeczpospolitej. W wielkiej bitwie stoczonej z bolszewikami wzięło udział około 1500 polskich żołnierzy, przede wszystkim kawalerzystów. Przeciwko nim stanęły znacznie silniejsze oddziały czerwonoarmistów: łącznie około 6000 żołnierzy wyposażonych w znacznie większą liczbę ciężkiego uzbrojenia. Przez wiele godzin los bitwy był niepewny, dopiero wieczorny brawurowy atak polskich ułanów doprowadził do rozgromienia sławnej armii konnej generała Budionnego. Straty polskie to około 300 żołnierzy i 500 koni, sowieckie – znacznie większe. Ale największą było kompletne rozbicie nieprzyjacielskiej armii i zmuszenie jej do odwrotu. Po tej bitwie można już z całą pewnością powiedzieć, że II Rzeczpospolita była uratowana od sowieckiej powodzi. Bitwa pod Komarowem jest uważana za największą bitwę polskiej kawalerii w XX wieku. Polskimi oddziałami dowodzili m. in. kpt. Stanisław Maczek, późniejszy generał 1 Dywizji Pancernej czy rotmistrz Tadeusz Bór-Komorowski, komendant Armii Krajowej w czasie II wojny światowej, dowódca Powstania Warszawskiego.
Co roku, 31 sierpnia na polach pod Komarowem gromadzą się tłumy widzów podziwiających rekonstrukcję walk z sierpnia 1920r. podczas której miłośnicy historii i polskiej kawalerii pieczołowicie odtwarzają pamiętne wydarzenia. Na miejscu bitwy usypano kopiec i postawiono pamiątkową tablicę a jeszcze w okresie międzywojennym artysta Jerzy Kossak, wnuk sławnego Juliusza namalował tryptyk upamiętniający rozgromienie sowieckiej armii. Notabene obraz zawieruszył się we wrześniu 1939r. kiedy wojska niemieckie zajęły szkołę wojskową w Grudziądzu, gdzie był eksponowany. Tyle historii, wróćmy do współczesności, do szykującej się kolejnej bitwy, tym razem jednak nie „pod” , ale „o”. Niby kilka liter a różnica ogromna. Na polach bitewnych inwestor chce postawić farmę wiatrową. Szesnaście turbin wiatrowych będzie produkować energię elektryczną dla kraju, pieniądze dla właściciela a i gospodarzom skapnie coś niecoś – drobny milion złotych na otarcie łez. Wszyscy są więc zadowoleni, wszyscy z wyjątkiem miłośników historii skupionych w organizacji historycznej „Bitwa pod Komarowem”. Czasy się zmieniają, kawalerię przeganiają, chciałoby się powiedzieć. Po jednej stronie racje biznesowe: milion w gotówce, praca, podatki, większe bezpieczeństwo energetyczne kraju (jakże ważne w dzisiejszej sytuacji politycznej!), po drugiej argumenty patriotyczno-historyczne. Czy wypada bić się w cieniu wiatraków? Czy można gonić bolszewików w sytuacji, gdy tętent koni jest zagłuszany przez szum turbin wiatrowych? Czy warto ginąć za „mekkę polskiej kawalerii”, jak sami nazywają to miejsce miłośnicy historii? Oto są pytania na miarę nowoczesnego patriotyzmu. Ja nie znam odpowiedzi, choć czuję, że przy odrobinie dobrej woli z obu stron można pogodzić biznes z historią. Może dobry wiatr dla elektrowni wiatrowych wieje nie tylko na polu bitewnym w Komarowie?
Andrzej Kisiel