Był legendą, nie tylko polskiego boksu. Medalista największych światowych imprez, dżentelmen ringu. O zmarłym niedawno Zbigniewie Pietrzykowskim z Krystyną Kulej, byłą żoną innego wielkiego pięściarza Jerzego Kuleja, rozmawia Piotr Gulbicki.
Pietrzykowski, mimo że słynął z silnego ciosu, nie dążył do nokautowania słabszych rywali.
– Twórca sukcesów polskich pięściarzy, Feliks Stamm, nie był zwolennikiem siłowego boksu. Stawiał na taktykę, strategię i psychologiczną inteligencję w ringu, a Pietrzykowski znakomicie się w tym odnajdywał. Rywali traktował z szacunkiem, nie pastwił się nad słabszymi, a fizyczne zniszczenie przeciwnika uważał za zaprzeczenie idei sportu. Jednak miewał przez to problemy. Jeden ze złośliwych dziennikarzy nazwał go nawet śpiącym rycerzem, co miało odzwierciedlać jego nieagresywny styl walki. Obecność owego redaktora na mistrzostwach Europy w Pradze w 1957 roku podziałała na Pietrzykowskiego jak płachta na byka. Od pierwszego gongu z nietypowym dla siebie impetem ruszył na rywala, Czechosłowaka Rudolfa Kuchtę, i znokautował go już w 36 sekundzie. Dwa lata wcześniej wyraźnie oszczędzał słabszego Jugosłowianina, za co publiczność wygwizdała go, a wtórowali jej niektórzy dziennikarze, zarzucając Pietrzykowskiemu tchórzostwo. Wówczas list do Polskiego Radia napisała matka Zbyszka tłumacząc, że jej syn walczy zgodnie z zasadami, które wyniósł z rodzinnego domu. Rycerskie zachowanie w ringu prowadziło do zgrzytów z sędziami, żądnymi chleba i igrzysk. Udzielano mu nawet upomnień. Taki „doping” podczas ligowego meczu w Kaliszu skończył się niepotrzebnym nokautem. Od tamtej pory Pietrzykowski już nigdy nie pozwolił sobą manipulować, pozostając wierny zasadzie fair play.
Wśród pięściarzy cieszył się dużą charyzmą.
– Jak zauważa mistrz olimpijski z Montrealu Jerzy Rybicki, Pietrzykowski był człowiekiem raczej poważnym, zdystansowanym, a jego autorytet czuło się bez słów. Powstrzymywało to młodszych kolegów od ekscesów i żartów.
Pietrzykowski, Zdzisław Paździor, Tadeusz Walasek i Leszek Drogosz stanowili seniorat w hierarchii. Młodsi, nawet ci już utytułowani, odnosili się do nich z wielkim szacunkiem, a przejście na „ty” było nobilitacją. Na przykład do Walaska, który był również trenerem Jerzego Kuleja, zwracało się „panie trenerze”. Dojrzałość i jesień życia wyrównała te szczeble, a chłopcy z tamtych lat stanowili dozgonnie serdeczną, godną podziwu konfraternię.
Co tkwiło u podłoża ich sportowych sukcesów?
– To było pokolenie wojenne. W sporcie, w boksie, widzieli szansę na zrealizowanie marzeń o medalu, poznaniu świata, przysporzeniu Polsce chwały. Sierp za sierp, szczególnie na mistrzostwach Europy w Warszawie w 1953 roku, miał wtedy ogromną wymowę patriotyczną. To był sport ku pokrzepieniu serc. Niepowtarzalny talent trenerski Feliksa Stamma szlifowany na siedmiu olimpiadach był gwarantem sukcesu. „Papa” traktował każdego boksera indywidualnie – zarówno pod kątem duszy, temperamentu, jak i ciała. Przywiązywał ogromną wagę do wszechstronności swoich podopiecznych. Dobrze biegali, świetnie tańczyli, znakomicie pływali. A także wspinali się po górach – po to, żeby podwyższyć ilość czerwonych ciałek we krwi (szczególnie przed igrzyskami w Meksyku). Na zgrupowaniach prowadzili zdyscyplinowany, regularny tryb życia, a nocne balangi czy późne powroty nie wchodziły w grę. Drzwi trenera w Cetniewie były otwarte na oścież z widokiem na pasaż wejściowy i nawet jego ulubieńcy wyłamujący się z regulaminu musieli następnego dnia pakować manatki i wracać do domu.
Stamm promował stabilność rodzinnego życia swoich podopiecznych, chociaż sam temu nie hołdował. Tajemnicą poliszynela był jego długoletni romans z nadmorską „Julią”.
Zawodnicy Stamma marzyli o boksie zawodowym?
– Na pewno, chociaż w okowach komunistycznego systemu mieli związane ręce. Sam „Papa” od olimpiady do olimpiady zwodził ich obietnicami przejścia na zawodowstwo. Pozostał żal i rozczarowanie, bo sport oparty na tężyźnie, refleksie i wytrzymałości ma swoje wymogi. Biologii nie da się oszukać, nawet Muhammad Ali w wieku 38 lat niewiele mógł wskórać ponosząc sromotną porażkę z młodym, głodnym sukcesów Larry’m Holmesem.
Asem atutowym w talii Stamma był Pietrzykowski. Jednak nie udało mi się zdobyć olimpijskiego złota, chociaż trzykrotnie stawał na podium kolejnych igrzysk.
– W Melbourne 1956 roku cała nasza ekipa miała pecha. Stamm się rozchorował, a jego prawa ręka, Paweł Szydło, zbyt wiernie realizował zalecenia treningowe, co w egzotycznym klimacie i innej strefie czasowej nie zdało egzaminu, doprowadzając do przetrenowania. Niemniej Zbyszek, wówczas olimpijski debiutant, i tak wrócił z brązem.
Australijskie doświadczenie było bolesną nauczką dla Stamma, z którego wyciągnięto wnioski na przyszłość – już świetlaną, ozłoconą czterokrotnie w Tokio ‘64 i Meksyku ‘68 (dwukrotnie Kulej oraz Grudzień i Kasprzyk).
W Rzymie 1960 roku Pietrzykowski był o krok od złota. Wytrzymać trzy rundy pod grzmotami Cassiusa Claya, znanego później jako Muhammad Ali, mógł tylko „Pichikoski”, jak wymawiał jego nazwisko spiker. Clay swoją błyskotliwą pracą nóg przypominał w ringu taniec czarnego trzmiela, żądlił nieprzewidywalnie, balansował niczym baletmistrz. Jest chyba jedynym bokserem, który skakał na skakance ze skrzyżowanymi nogami. A w ringu? Opuszczone ręce, psychologiczne drwiny z przeciwnika i niesamowity bokserski kunszt. Zbyszek przyznawał, że ciosy Claya były najboleśniejszymi, jakie zainkasował w karierze, nieporównywalne nawet z mocarnymi sierpami Laszlo Pappa. Chociaż, jak dodawał, najtrudniejszą walkę życia, z rozciętym łukiem brwiowym, stoczył z Rosjaninem Danem Pozniakiem.
Sam Clay też zapamiętał starcie z Pietrzykowskim.
– Powracał do niego kilkakrotnie w swoich wspomnieniach. Złoty medal, jaki zdobył na olimpiadzie, okazał się początkiem jego wielkiej kariery. Całe życie darzył ogromną estymą swojego srebrnego przeciwnika z Rzymu, zapraszając Pietrzykowskiego do Londynu i na festiwal filmów sportowych we Włoszech.
Spotkałam Muhammada Alego 20 lat temu na londyńskim lotnisku Heathrow, gdzie pracuję w British Airports Authority. Mówił zrozumiale, chociaż choroba dawała mu się we znaki. Uśmiechnął się na dźwięk nazwiska Pietrzykowski, a błysk zadowolenia rozjaśnił jego twarz ponownie, kiedy wspomniałam, że ulubiony labrador państwa Pietrzykowskich ma na imię Ali. Kojarzył również nazwisko Kulej, z którym spotkał się w Kalifornii. Był to już jednak cień człowieka, uważanego przez wielu ekspertów za najlepszego pięściarza w historii boksu.
A kto był najwybitniejszym polskim pięściarzem?
– Różni spece mają swoje klasyfikacje. Bohdan Tomaszewski przyznaje ten tytuł Jerzemu Kulejowi, natomiast Jerzy Zmarzlik ma jedenastu faworytów w jedenastu wagach, wciąż utrzymując Kuleja w lekkopółśredniej, a Pietrzykowskiego w półciężkiej. Co ciekawe, Kulej znalazł się na liście dziesięciu najlepszych olimpijskich bokserów wszechczasów ogłoszonej dwa lata temu przez Biblię Boksu, amerykański miesięcznik „The Ring”. Z kolei rodzime środowisko pięściarskie, co potwierdza Jerzy Rybicki, ostatni polski mistrz olimpijski (Montreal ’76), jednogłośnie palmę pierwszeństwa przyznaje Zbyszkowi Pietrzykowskiemu. Mimo to plakietka na trumnie, jako najwybitniejszego, żegnała Jerzego Kuleja.
Widziała pani walki Pietrzykowskiego?
– O zmaganiach w ringu wolę czytać, zwłaszcza kiedy relacjonowane są barwnym językiem takich piór jak Bohdan Tomaszewski w Polsce czy Chris Kempson w Anglii. Pojedynki Pietrzykowskiego oglądnęłam na youtubie, wciąż zamykając oczy przy ciosach i zadając sobie pytanie: „jakżeż to wtedy przeżyła jego żona?”.
Jurek Kulej zachwycał się walkami Zbyszka, jego klasyczną posturą, opanowaniem nerwów, porównując go do stylu charakterystycznego dla Anglików. Z kolei Tadeusz Olszański w książce „Rzecz o Feliksie Stammie” podkreśla niezwykłą stabilność klasy Pietrzykowskiego, zaznaczając, że trwałość formy jest w sporcie bardzo rzadkim zjawiskiem. Jego słynna, niedościgniona kontra, pozwalała mu wyjść z opałów i posyłać na deski najtwardszych rywali.
Pani dobrze znała Pietrzykowskiego.
– Głównie ze wspomnień i relacji Jurka Kuleja. Przyjaźnili się, spotykali i mój ówczesny mąż zawsze chętnie o tym opowiadał. Natomiast osobiście poznałam Zbyszka 22 lata temu podczas promocji książek o tematyce sportowej, między innymi „Bij mistrza” Jerzego Zmarzlika.
W Bielsku-Białej mieszka również Marian Kasprzyk z którym byliśmy w bliższym kontakcie, a we wspomnieniach zawsze zahaczało się o Pietrzykowskiego. Pamiętne były 70. urodziny mistrza zorganizowane przez miasto. Uświetnił je międzynarodowy turniej bokserski, podczas którego honorowymi gośćmi byli żona i syn 3-krotnego mistrza olimpijskiego Węgra Laszlo Pappa, z którym Zbyszek wygrał przed czasem.
Po zakończeniu zawodniczej kariery Pietrzykowski został trenerem.
– Szkolił swoich następców przez siedem lat – najpierw w Wiśle Kraków, a następnie w macierzystym klubie BBTS Bielsko-Biała. Jednak na tym polu tak wielkich sukcesów, jakie były jego udziałem jako sportowca, nie osiągnął. To był już inny narybek, inne pokolenie.
W latach 1993-97 był posłem z ramienia Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Ale nie miał parcia na szkło, rzadko występował w mediach.
– Był przede wszystkim skromnym człowiekiem. Według relacji jego żony Haliny, poza sportem nie lubił rozgłosu. Jak sam mówił w wywiadzie udzielonym Waldemarowi Lodzińskiemu: „Nie zamierzałem uzdrawiać wielkiej polityki i gospodarki. Od tego są specjaliści z profesorskimi tytułami. Chciałem natomiast zadbać o poważne traktowanie w naszym kraju kultury fizycznej. Cięcia budżetowe oznaczały wszak krach tej dziedziny życia. Wiedziałem, że dla najlepszych zawodników, przygotowujących się do igrzysk olimpijskich, pieniądze się znajdą. Ale co z dziećmi i młodzieżą? Przecież już od dawna bije się na alarm. Blisko połowa populacji cierpi na przeróżne wady budowy i postawy”.
Jak Pietrzykowski oceniał polską rzeczywistość po 1989 roku?
– Jak zaznacza we wspomnianym wyżej wywiadzie był praktykującym katolikiem, wychowanym w tradycji chrześcijańskiej, stąd zapewne nieraz przeżył rozczarowanie…
Zbigniew Pietrzykowski
Srebrny i 2-krotny brązowy medalista olimpijski; 4-krotny mistrz i brązowy medalista mistrzostw Europy; 11-krotny mistrz Polski. W meczach międzypaństwowych reprezentacji Polski stoczył 44 walki, z których wygrał 42. Walczył w wagach lekkośredniej, średniej i półciężkiej. Po zakończeniu zawodniczej kariery był trenerem, a w latach 1993-97 posłem.
Krystyna Kulej
Poetka, literatka, sekretarz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich za Granicą. Ma na koncie pięć tomików wierszy, w tym jeden o swoim byłym mężu Jerzym Kuleju pt. „Serce na… medal”. Przygotowuje również książkę „Laury i ciosy”. Jest członkiem Amnesty International. Od 1970 roku mieszka w Slough, pracuje na londyńskim lotnisku Heathrow.
Rozmawiał Piotr Gulbicki