Trudno jest znaleźć właściwe słowa do opisania trzydniowych uroczystości związanych z obchodami 70. rocznicy walk I Dywizji Pancernej w Normandii. Przerosły one swym rozmachem wszystkie uprzednie wydarzenia, gromadząc kilkuset uczestników przybyłych z całego świata. Wśród nich znalazła się nieliczna już grupa weteranów wraz ze mną, otoczonym najbliższą rodziną. Moja córka z mężem i dziećmi oraz syn z żoną towarzyszyli mi zapewne już w ostatnich odwiedzinach naszych pól bitewnych.
W czwartek 21 sierpnia, w przeddzień głównych uroczystości wyruszyliśmy dwoma samochodami z hotelu w Argentan drogą prowadzącą przez Chambois na Maczugę. Droga ta, wielokrotnie fotografowana, przed 70-ciu laty przedstawiała obraz zniszczeń wycofującej się armii niemieckiej. Zwały trupów ludzkich i końskich, zniszczone czołgi, działa i samochody zostały zepchnięte na pobocza, aby po bitwie umożliwić nasz przemarsz. Nigdy nie zapomnę tego widoku, gdy po walce oglądałem to krwawe pobojowisko. Obecnie cisza i spokój powitały nas wśród zieleni pól i lasów.
Pomnik na Mont-Ormel dominuje nad otoczeniem. Wspaniała panorama obejmująca swym obszarem okoliczne wzgórza i wioski to teren zamkniętej wówczas w worku Falaise 7. armii niemieckiej. Tędy przedzierały się otoczone oddziały Waffen SS, atakując nasze pozycje zamykające im drogę odwrotu. Jak to potem określił marszałek Bernard Montgomery, Polska Dywizja Pancerna zakorkowała butelkę pełną Niemców. Około 10 tys. z nich poległo, a 40 tys. dostało się do niewoli.
Na wzgórzu Mont-Ormel w wykopie obok pomnika wybudowano muzeum oraz salę z ekspozycją stołu plastycznego obrazującego działania wojsk. Obok wyświetlane są filmy przedstawiające uczestników opowiadających swoje przeżycia.
Tego samego dnia wieczorem wzięliśmy udział w „Ognisku Pokoleń” zorganizowanym przez Poznańską Drużynę Harcerzy im. gen. Stanisława Maczka. Program obejmował pieśni harcerskie, gawędy przy palącym się ognisku i bigos na zakończenie biesiady.
Piątek, 22 sierpnia, był dniem najważniejszych uroczystości rozpoczętych wspólnym obiadem w znanej restauracji La Camembertiere, położonej na trasie naszych walk w Les Champeaux.
Przy deserze podzieliłem się z uczestnikami opowieścią moich wspomnień sprzed 70 lat. Były one warte przypomnienia, bo dotyczyły niezwykłej wojennej przygody.
Po całodziennej akcji nasz 2 Pułk Pancerny otrzymał nagły rozkaz Marszałka Montgomerego, doręczony specjalnym gońcem motocyklowym, natychmiastowego opanowania miejscowości Chambois celem zamknięcia dróg odwrotu armii niemieckiej. Zadanie dość niezwykłe, bo od około 10 dni opanowanie Chambois było zadaniem, wykonywanym bez wielkiego powodzenia, przez cały Korpus Kanadyjski. Teraz my sami mieliśmy dokonać tego dzieła. Ze względu na rozkaz najwyższego wodza alianckiego, pułkownik Stanisław Koszutski, nasz dowódca pułku, mimo wyczerpania i braku zaopatrzenia po całodziennej walce, postanowił ruszyć niezwłocznie, pozorując marsz kolumny niemieckiej, żeby w zamieszaniu przejść ugrupowania nieprzyjaciela. Była to niezwykła wyprawa, cały pułk w kolumnie na małych światłach z 8. Batalionem Strzelców wiezionym na naszych czołgach ruszył w ciemną noc, aby wykonać zadanie. Przechodząc drogę Trun-Vimoutiers, napotkaliśmy wojska niemieckie. Ich posterunek ruchu dał nam należne broni pancernej, pierwszeństwo. Na następnym skrzyżowaniu musieliśmy jednak zastrzelić niemieckich oficerów pytających co to za wojsko? W ciemnościach, na zalesionym terenie dowódca straży przedniej, porucznik Zygmunt Przyborowski znalazł przewodnika, który prawdopodobnie pomylił francuską nazwę miejscowości Chambois z Les Champeaux, gdzie dotarliśmy o świcie, budząc rozkwaterowany na biwaku sztab 2 Dywizji Pancernej SS.
Ot, szczęście żołnierskie! Była to jednostka walcząca we wrześniu w Polsce z naszą 10 Brygadą Zmotoryzowaną gen. Maczka. Jeńcy mieli w swych książeczkach służbowych wymienione miejscowości walk w kampanii 1939 r.
We francuskiej chałupie znaleźliśmy niemieckie mundury generalskie, których właściciele w negliżu szukali schronienia. Rozpoczęła się zawzięta strzelanina, bo rozbudzeni pancerni grenadierzy nie byli tym spotkaniem ubawieni!
Mam jeszcze teraz przed oczyma siny brzask budzącego się dnia. Strzelają w górę rakiety eksplozji amunicyjnych samochodów niemieckich, rozbitych przez czołowy 1. szwadron pancerny. W prawo od czoła rozwija się 2. Szwadron, a my w 3. stojąc na dość stromym zboczu i obracając wieżami czołgów siejemy z karabinów maszynowych na organizujące się natarcia pancernych grenadierów. Jak dziś widzę leżącego przy drodze Niemca z odstrzeloną nogą starającego się zatrzymać upływ krwi francuską pierzyną. Trwało to wszystko chyba nie dłużej niż godzinę. Nagle świat zatrząsnął się w około! Fontanny ziemi z rannym Niemcem i normandzkimi jabłonkami zaczęły zmieniać położenie. To amerykańskie samoloty w przekonaniu, że bombardują głębie nieprzyjacielskich ugrupowań znalazły sobie idealne cele. Żadne dymy i znaki rozpoznawcze nie powstrzymywały Jankesów.
Wreszcie wyrwaliśmy się z tej pułapki. Jesteśmy odcięci od rzutów transportu aprowizacji i sanitarnych. Naszych rannych opatruje wzięty do niewoli niemiecki lekarz. Ranni leżą w sadzie zaraz obok proste krzyże znaczą miejsca pochówku tych, którzy nie doczekali się przewiezienia do szpitala. Po otrzymaniu benzyny i amunicji następnego dnia, 19 sierpnia, dotarliśmy do wzgórza Mont-Ormel.
Moja opowieść poprzedziła główne uroczystości organizowane przez władze francuskie Dept. ORNE na Maczudze, na które przybyła z Polski pani Marszałek Senatu, Ewa Kopacz. Składały się na nie msza św. celebrowana przez księdza Infułata S. Jeża, Rektora Polskiej Misji Katolickiej, odsłonięcie popiersia gen. Stanisława Maczka, dłuta polskiej artystki Moniki Osieckiej, w obecności syna generała Andrzeja oraz przemówienie pani Wiceminister ds. Kombatantów, Bożeny Żelazowskiej. Składanie wieńców przez szereg osobistości reprezentujących Francję, W. Brytanię, Kanadę, a w imieniu Polski przez Ambasadora Tomasza Orłowskiego.
Ambasada Polski w Paryżu od szeregu miesięcy była związana z przygotowaniem tych uroczystości pod kierownictwem pani konsul Agnieszki Kucińskiej oraz konsul Magdy Ryszkowskiej. Uroczystości zgromadziły wielu uczestników a zostały zakończone w sobotę, 23 sierpnia, mszą św. odprawioną na cmentarzu I Dywizji Pancernej w Urville-Langannerie.
W drogę powrotną do W. Brytanii ruszyliśmy dawnym, inwazyjnym szlakiem. W Courseulles-Sur-Mer, małym porcie rybackim, gdzie lądowaliśmy w ostatnich dniach lipca 1944 r., czołg – pomnik stojący w centrum miasta przypomina o tych wydarzeniach, jak również resztki pomostu prowadzącego w głąb zatoki, co ułatwia rozpoznanie wybrzeża. W mieście powiewa wiele flag brytyjskich i polskich, a napisy zapraszają do zwiedzania olbrzymiego, kanadyjskiego muzeum „Centre Juno Beach”. Ten kolos przypomina o działaniach wojsk kanadyjskich w składzie, których walczyła również I Dywizja Pancerna. Niestety wzmianek o nas dość mało. Aby temu zaradzić ofiarowałem Kanadyjczykom, w imieniu Instytutu i Muzeum im.gen. Sikorskiego, wspaniale wykonany przez prezesa Instytutu, inż. Krzysztofa Barbarskiego, widok panoramy bitwy ze wzgórza Mont-Ormel, zawierający podziękowanie dowódcy Armii Kanadyjskie za polskie zwycięstwo.
Zbigniew Mieczkowski