To kosztowny sport, ale przy odpowiedniej organizacji wydatki wcale nie muszą być takie duże. A frajda jest niesamowita – mówi Robert Solarski, założyciel Race&Rally Southampton Polish Motor Club, w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Klub motorowy to dobry pomysł na aktywizację brytyjskich Polaków?– Tak sądzę. Idea jego powstania zrodziła się po tym, jak w ubiegłym roku przeczytałem artykuł o naszych rodakach mieszkających w Wielkiej Brytanii, uczestniczących w imprezach związanych z motosportem. Nawiązałem z nimi kontakt dzięki Polish-motorclub.co.uk. To niedawno utworzone forum internetowe, na którym można znaleźć informacje na temat tego, kiedy i gdzie odbywają się zawody, a także szereg innych ciekawych wiadomości związanych z tą tematyką. To zainspirowało mnie do powrotu za kierownicę, nie spodziewałem się, że na Wyspach jest tak dużo pasjonatów, których fascynuje ten sport. W ostatniej imprezie, Debden Targa Rally, uczestniczyło aż dziewięć polskich załóg składających się ludzi, którzy rzeczywiście mają pojęcie o tym jak jeździć.
Łączycie siły?
– Chciałbym. Problem w tym, że jesteśmy z różnych miast. Większość mieszka w okolicach Milton Keynes oraz w Londynie, z kolei ja zakotwiczyłem w Southampton. I właśnie tu postanowiłem założyć klub zrzeszający takich fanów tego sportu jak ja.
I udało się.
– Race&Rally Southampton Polish Motor Club dopiero się rozwija, ale jest coraz lepiej. Zaczęliśmy od strony na Facebooku, jesteśmy otwarci na ludzi chcących zaangażować się w nasze działania. Na różnych płaszczyznach. Obecnie szukamy odpowiedniego miejsca na klubowe spotkania, a docelowo zamierzamy zarejestrować się w Motor Sport Association – co będzie skutkować tym, że będziemy mogli organizować własne zawody, szkolenia itp. Bardzo się cieszę, że w końcu wracam do swojej pasji.
Po ilu latach?
– Wyścigami samochodowymi fascynowałem się już w dzieciństwie, a wszystko zaczęło się od Zimowego Rajdu Dolnośląskiego, podczas którego jeden z odcinków przebiegał w pobliżu mojego domu w Krosnowicach pod Kłodzkiem. Tak mi się to spodobało, że później, co roku, wyciągałem tatę, żeby z bliska przyglądać się rywalizacji na trasie. Potem, już jako nastolatek, razem z kolegami organizowaliśmy wspólne wypady na rajdy, a że rejon z którego pochodzę był w owym czasie uznawany za rajdową stolicę Polski, ciekawych wydarzeń nie brakowało. Jednak, mimo wszystko, pozostawał pewien niedosyt, dlatego, po odbyciu służby wojskowej, postanowiłem ugryźć to od środka, czyli samemu zasiąść za kierownicą. Kupiłem Fiata 126p i zacząłem amatorską karierę rajdową. Po kilku średnich występach dzięki znajomym poznałem Grzegorza Pochyłę, takiego jak ja fascynata z krwi i kości. Odbieraliśmy na podobnych falach i tak zaczęła się nasza sportowa przygoda. Grzegorz został moim pilotem, a jako Polkar Doral Rap-Met Rally Team w 2001 roku zdobyliśmy wicemistrzostwo Dolnego Śląska, Wałbrzycha i Kłodzka w klasie N1. Zapowiadało się ciekawie, niestety, kłopoty finansowe spowodowały przerwę w startach. Ostatecznie obaj wyemigrowaliśmy z kraju i wylądowaliśmy w Southampton. Obowiązki rodzinne i zawodowe długo były na pierwszym miejscu, ale w końcu teraz, po trzynastu latach, zdecydowaliśmy się na reanimację naszego teamu. Mamy już za sobą udane starty Peugeotem 306 w Targa Rally Championship, poprowadziłem też nasze Lwiątko w AutoSolo.
AutoSolo?
– To najtańsza forma rywalizacji wśród fanów motosportu. Do udziału wystarczy zwykły samochód, 30 funtów wpisowego i zaczyna się swoisty konkurs zręczności. Odcinkiem ułożonym z pachołków jedziemy trzykrotnie, przez około minutę, po czym następuje zmiana trasy. W każdej imprezie uczestniczy 40-50 zawodników, jest podział na klasy, więc każdy ma szansę walczyć w tej, w której czuje się mocny. Super zabawa w gronie fajnych ludzi.
Targa Rally jest bardziej skomplikowane?
– To młoda odmiana rajdowego ścigania, 11 listopada 2012 roku odbyła się pierwsza testowa impreza tego typu. Wcześniej była co prawda Gimkhana, ale tam rywalizacja polegała na wykonywaniu różnego rodzaju testów – jazda tyłem, na orientację, zbieranie ukrytych przedmiotów itp.
Natomiast Targa to jazda na czas z pilotem – dystans oesowy, około 30 kilometrów do pokonania. Zawody odbywają się na terenach wojskowych należących do Royal Air Force, więc można bezpiecznie poszaleć.
Mimo wszystko to kosztowny sport.
– Nie da się ukryć. Póki co wszystkie wydatki pokrywamy z własnej kieszeni, myślę jednak, że jeśli będziemy uzyskiwać wymierne wyniki pojawią się sponsorzy, którzy wspomogą finansowo działalność klubu. Przygotowanie auta w naszej specyfikacji to około 2 tysiące funtów. Natomiast koszt startów – wpisowe, paliwo, opony, dojazd itp. – kształtuje się w granicach 50 – 100 funtów za AutoSolo i 200 – 300 funtów w przypadku Targa Rally.
Sporo…
– Sporo, ale mam nadzieję, że uda nam się związać koniec z końcem. Stawiamy na rozwój klubu i jego popularność, co powinno przynieść wymierne efekty w przyszłości. Natomiast pod koniec roku ja z Grześkiem Pochyłą zamierzamy wziąć udział w zawodach wyższej rangi, w których – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – będziemy się ścigać również w kolejnym sezonie. Starty w Endurance Rally Championship będą ciekawym doświadczeniem, to okazja do spróbowania prawdziwego rajdowania. Odcinki są tam dłuższe, szybsze i bardziej wymagające, a wyścigi odbywają się na drogach publicznych i prywatnych. Obecnie mamy czas na docieranie siebie i auta, musimy przejechać jak najwięcej kilometrów i z rajdu na rajd osiągać coraz lepsze wyniki.
To sport dla dorosłych.
– Niekoniecznie – zależy w jakiej klasie, w jakiej specjalności, na jakich zasadach. Mój syn Maksymilian ma siedem lat i trenuje karting, a przygodę z jeżdżeniem rozpoczął w 2010 roku dosiadając bambino karta. Miał kilka sesji na torze w Lydd, obecnie jeździ już na mocniejszym sprzęcie – tony kartem z silnikiem Hondy o mocy 6.5 KM. Maks trenuje na zamkniętym parkingu, żeby zredukować koszty, a w najbliższych miesiącach chcemy zaliczyć kilka występów, które ułatwią mu starty w przyszłym roku, już na torach z prawdziwego zdarzenia.
Rośnie wam konkurencja.
– I to nie byle jaka (śmiech). A zaczęło się od relacji telewizyjnych z rajdów i Formuły 1, które razem oglądaliśmy. Po pewnym czasie syn stwierdził, że też chce się tak ścigać, więc na urodziny jako prezent sprawiłem mu kask i kombinezon, a już tydzień później śmigał na torze. Chociaż nie obyło się bez problemów. Maks miał wówczas cztery lata. Pamiętam jak wróciłem z nocnej zmiany – od razu zapakowaliśmy się do auta i udaliśmy na tor w Lydd oddalony od Southampton o 150 mil. Podróż zajęła nam ponad 2,5 godziny, na miejscu musieliśmy czekać kolejną godzinę zanim inni kierowcy skończyli swoje sesje treningowe. Wtedy nadeszły pierwsze oznaki zwątpienia. Maks już nie chciał jeździć, stwierdził, że popatrzy jak ja to robię. Po krótkiej namowie, w której przekonywałem, że jednak warto spróbować, udało mi się go wsadzić do maszyny. Ruszyłem pierwszy, Maks tuż za mną, tymczasem po 100 metrach obracam się, a jego auto stoi. Podbiegłem, zaglądnąłem w wizjer kasku i w oczach syna zobaczyłem łzy strachu. Przyznał, że boi się jechać, na co odpowiedziałem, że nie ma problemu – robimy jedno kółko i jeśli mu się nie spodoba to wracamy do domu i zapominamy o takich atrakcjach. Zgodził się, ruszył i… tak już zostało. Radość na jego twarzy była nie do opisania.
Ma szansę na sportowe sukcesy?
– Coraz lepiej daje sobie radę, a przecież to dopiero początek. Wierzę, że sukcesy są tylko kwestią czasu. Maksymilian urodził się w Anglii, tu będzie rozwijał swój talent, ale mam nadzieję, że zawsze będzie miał na kombinezonie biało-czerwony znak rozpoznawczy ojczyzny, z której pochodzą jego rodzice…
Rozmawiał Piotr Gulbicki