Czytając powieść „Chłopak z Warszawy. Powstanie Warszawskie oczami szesnastoletniego żołnierza” Andrzeja Borowca nie sposób wyzbyć się poczucia dumy. Po odsunięciu na bok dyskusji na temat zasadności wybuchu Powstania Warszawskiego, pozostaje jedna refleksja, której istotę Polacy noszą w sercach jak buławę w plecaku: wywodzimy się z narodu, który wolał zginąć, niż trwać w niewoli. „Należę do ludzi, którzy jeżeli nie mogą czegoś zmienić, na coś wpłynąć, to nie tracą na to czasu. Jaki sens miało ahistoryczne gdybanie, że Powstania mogło nie być? Okupacji też mogło nie być”, powiedział autor w jednym z wywiadów.
Pomysł na książkę narodził się już pod koniec roku 1944, kiedy Andrzej Borowiec przebywał w szpitalu dla jeńców wojennych w Niemczech. Podczas rekonwalescencji na papierze toaletowym skrzętnie odnotowywał wspomnienia swoje i innych rannych w Powstaniu Warszawskim. Potem kilka dekad przyszło im leżeć w szufladzie. Przed wydaniem książki powstrzymywała autora skromność i przeświadczenie, że publikacja wspomnień jest „przywilejem ludzi sławnych”. Do nadania ostatecznego kształtu jego wspomnieniom nakłonił go podczas pobytu na Cyprze Colin Smith, kolega z brytyjskiego „Observera”, którego poznał w latach 70. w czasie wojny libańskiej. Jednak projekt wydania książki z myślą o anglojęzycznym czytelniku został zrealizowany dopiero 40 lat później. Książka najpierw ukazała się w Wielkiej Brytanii. Teraz, w roku wielkich rocznic, doczekaliśmy się także polskiego przekładu.Prolog
Andrzej Borowiec urodził się w Łodzi w 1928 roku. Jego ojciec, Stanisław Borowiec, pułkownik Wojska Polskiego, wzbudzał w nim niemały podziw od najmłodszych lat. Obrazy wojskowych defilad i kawalerzystów z błyszczącymi lampasami z okresu międzywojnia zapisane w umyśle chłopca karmionego ideałami swojego ojca, są jak wspomnienia beztroskich wakacji. Cóż za rozczarowanie spotkało małego Andrzeja, gdy po śmieci Piłsudskiego jego „papę” odsunięto do rezerwy! Z poczuciem jawnej niesprawiedliwości opisuje meandry polityczne II Rzeczpospolitej, a także poprzez pryzmat postrzegania rzeczywistości przez kilkuletnie dziecko tłumaczy niejednoznaczną sytuację Polski przed II wojną światową, jak również obowiązujące w tamtych czasach normy moralne i zagadnienia społeczne – od obecności Żydów w polskim społeczeństwie po wagę instytucji małżeństwa.
Po przeprowadzce z Kielc do Makowa Podhalańskiego, relacje ojca i syna zaskakująco zacieśniły się. Pełne sceptycyzmu spostrzeżenia na tematy militarne z tamtego okresu są w rzeczywistości projekcją poglądów Borowca seniora. Na parę dni przed wybuchem II wojny światowej, w trosce o bezpieczeństwo chłopca, ojciec wywiózł go do swojego brata do Lwowa. Tam 11-letni Andrzej przeżył oblężenie i okupację miasta, najpierw przez Niemców, potem przez Rosjan. Wraz z guwernantką udało mu się wrócić do Makowa, jednak po śmierci ojca w roku 1942, przeniósł się do Warszawy, gdzie zamieszkał z matką i przyrodnim bratem.
Narodziny „Zycha”
Niepokorny i energiczny młodzieniec szybko rzucił się w oczy podobnym sobie rekrutom Szarych Szeregów. Nadano mu pseudonim „Zych”. Jego służba zaczęła się niewinnie – od malowania na budynkach „kotwic” Polski Walczącej oraz rozprowadzania bibuły, ale już wtedy miał świadomość tego, że działa w jedynej słusznej sprawie. Na parę godzin przed wybuchem Powstania Warszawskiego dostaje do ręki swój pierwszy granat. W tym momencie stał się mężczyzną, który już nigdy „nie będzie mógł mieszkać z matką”.
Wspomnienia Borowca są niezwykle dokładne i jednocześnie bardzo plastyczne. Lepiej niż niejeden podręcznik powieść ta ilustruje przebieg wydarzeń, które wpłynęły na dzieje świata, na przykład wyjaśnia, dlaczego godzina „W” została wyznaczona na godzinę 17.00 i jak to się stało, że walki zaczęły się jeszcze przed jej wybiciem. Po odpowiedzi na to pytanie i wiele innych odsyłam do lektury.
Autor w swojej książki opisuje nie tylko swoje przeżycia, ale także ludzi, których spotkał, ich walkę z codziennością wojny oraz ich czasami makabryczne zmagania, będące dowodem ich siły i woli życia. Najbardziej uderzająca jest historia ciężarnej Wandy Lurie, która cudem uniknęła śmierci. Na jej rodzinie i niej samej wykonano egzekucję. Nic złego nie zrobili, nie działali w konspiracji, byli zwykłymi mieszkańcami okupowanego miasta. Każdy z nich otrzymał kulę w tył głowy wyłącznie za to, że AK w odległych dzielnicach Warszawy odnosiła kolejne sukcesy. Pocisk przeznaczony dla Wandy nie był śmiertelny, minął mózg i wyleciał przez policzek rozszarpując twarz rannej. Nieprzytomna z bólu, zdołała wygrzebać się ze stosu ciał, w tym również jej własnych dzieci. Dopiero po tygodniu otrzymała właściwą pomoc medyczną, choć z pewnością rany na ciele były znacznie mniej bolesne niż te w duszy. Dziewięć dni później urodziła syna, któremu dała na imię Mścisław.
Borowiec w swojej książce czyni też dygresje historyczne. W zręczny sposób przemyca wzmianki o śmierci Sikorskiego, o armii Andersa walczącej pod Monte Cassino, czy też podaje krótkie notki biograficzne niemieckich oficerów, nie tracąc przy tym wątku i nie odbiegając zbytnio od głównego nurtu fabuły. Dramatyzmu dodają wtrącone wypowiedzi poszczególnych bohaterów, co daje wrażenie, jakbyśmy czytali scenariusz filmu akcji, nie powieść historyczno-autobiograficzną. Bo pomijając jej wstrząsającą tematykę, książka jest po prostu świetnie napisana. Każdy rozdział kończy się mocnym akcentem, tak, że czytelnik nie może oprzeć się pokusie rozpoczęcia następnego. Język jest bardzo elegancki, ale jednocześnie dziennikarsko klarowny, pozbawiony dłużyzn, nadętego patetyzmu i zbytecznej egzaltacji.
Co było dalej
To, czego nie znajdziemy w książce Borowca to odpowiedzi na pytania o zasadność wybuchu Powstania Warszawskiego – tej oceny czytelnik musi dokonać sam. Mało tu uczuć czy emocji, które mogłyby wpłynąć na obiektywizm osądu. Bez udawanego bohaterstwa autor relacjonuje rzeczywistość powstańczą od środka, zestawia ze sobą małe zwycięstwa Armii Krajowej ze zbrodniami dokonanymi w odwecie przez nazistów na niewinnej ludności cywilnej oraz jak te wydarzenia wpływały na morale żołnierzy. Szczegółowo opisuje własne doświadczenia, jak czołgał się w kanałach, jak widział umierających kolegów i w końcu, pogodziwszy się ze swoim losem, czekał na śmierć lub ocalenie.
Ostatnia część nosi tytuł „Później”. W tym krótkim słowie zawarta jest pewna gorycz. 16-letni Borowiec dokonuje podziału swojego życia na czasy wojny i powstania oraz wszystko co wydarzyło się potem, po kapitulacji Niemiec i oficjalnym zakończeniu działań zbrojnych. Już w drodze powrotnej ze strefy brytyjskiej do „wyzwolonej” ojczyzny dopadają go krzywdząca sądy towarzyszy broni. „Armia Krajowa, tak? Czyli wracacie przeprowadzić jakiś sabotaż”, stwierdził nieprzyjemny major rosyjski. „To wszystko wina tego generała Bora,” dodała żona dozorcy, mieszkanka Mokotowa. Nawet jego rodzona matka stwierdza, że powstanie to był chaos, a AK wysługiwała się dziećmi, takimi jak Borowiec. Nagle okazało się, że wszystko o co walczył, za co niemal oddał życie, okazało się nieważne, ba, nawet szkodliwe. „Zbliżamy się do Warszawy. Nie chcesz zobaczyć miasta, które pomagałeś spalić?” zapytał go jeden z żołnierzy Berlinga. „Wcale go tak bardzo nie spaliliśmy. Byliśmy zbyt zajęci zabijaniem Niemców. A pan gdzie był?”, odparł ze złością „Zych”.
Dzięki podrobionym francuskim przepustkom udało mu się uciec z kraju, w którym nie czekało go nic dobrego. Niespodziewanie i nie do końca dla niego szczęśliwie, ta emigracja trwa do dziś. Najpierw dotarł do Włoch, gdzie przyłączył się do II Korpusu Polskiego Andersa. Później, jak inni, trafił do Wielkiej Brytanii, gdzie zamieszkał na Streatham w Londynie i pracował w fabryce ciastek w Bermondsey. Po maturze wyjechał na studia do Alliance College w Cambridge Springs w Stanach Zjednoczonych. Potem skończył Columbia University i został reporterem największych międzynarodowych agencji prasowych, w tym Associated Press.
Ale to już temat na oddzielną książkę.
Dla Czytelników „Dziennika Polskiego” mamy 4 egzemplarze książki Andrzeja Borowca w języku polskim. Zapraszamy do kontaktu z redakcją: tel. 0 20 8222 8777