Zgodnie z najnowszymi danymi Głównego Urzędu Statystycznego w poprzednim roku 70 tys. osób dołączyło do ponad 2 milionów rodaków przebywających za granicą. Z samego województwa kujawsko-pomorskiego wyjechała populacja średniej wielkości miasta. Polska emigracja szybko zmierza do rekordowego poziomu z 2007 r. Są jednak osoby mimo wielu lat spędzonych za granicą zdecydowały się na powrót. O swoich doświadczeniach rozmowie z Magdaleną Grzymkowską opowiada Lucjan Tomaszewski.
Swoją emigrację do Wielkiej Brytanii zacząłeś dość wcześnie.
– Tak. Wyjechałem do Anglii w czasach licealnych. Miała to być wyłącznie przygoda na rok w celu podszkolenia języka.
Jak w przypadku większości moich rozmówców. Co Cię zatem zmotywowało, żeby zostać na dłużej?
– Szkoła, do której wyjechałem poza kursem językowym prowadziła normalne nauczanie przygotowujące do matury międzynarodowej IB oraz matury angielskiej A-levels. Bardzo spodobał mi się tryb nauczania (uczeń sam wybiera przedmioty, których chce się uczyć), dużo wykładów i zajęć praktycznych, żadnych testów i klasówek, małe prace domowe. 2-3 razy na semestr większa praca pisemna. W porównaniu do polskiego liceum był to raj na ziemi, gdzie nauka była przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem. Poznałem tam również fantastycznych ludzi z niemal każdego zakątka ziemi, z którymi utrzymuje kontakt do dzisiaj oraz miłych, pomocnych i pełnych entuzjazmu nauczycieli.
A jak Ci się podobała sama Anglia?
– Samo Cambridge, w którym się uczyłem było niedużym miasteczkiem o bardzo „staroangielskiej” atmosferze. Natomiast Londyn, do którego wyjechałem już na studia to wielkie, kosmopolityczne miasto, które oferuje dosłownie wszystko, o czym się zamarzy.
Mimo to jednak postanowiłeś wrócić. Dlaczego?
– Nigdy nie miałem w planach zostawać na stałe. Traktowałem ten wyjazd jako „boarding school” i kiedy moja edukacja dobiegła końca spakowałem walizki i wróciłem do prawdziwego domu, czyli do Polski.
I nie miałeś problemu ze znalezieniem pracy po powrocie?
– W Polsce miałem lepsze perspektywy. Oczywiście rozważałem możliwość przedłużenia pobytu w Wielkiej Brytanii. Gdybym dostał ciekawą i dobrze płatną pracę być może skorzystałbym z tej szansy. Niestety nie dostałem żadnej oferty, która by mnie zadowalała, a niespecjalnie miałem ochotę na 6-miesięczne, nieodpłatne staże w dużych korporacjach, żeby załapać się na etat.Co Ci się najbardziej podobało w Wielkiej Brytanii?
– To jest kraj, gdzie można spotkać ludzi z całego świata. Bardzo podobała mi się ta mieszanina różnych kultur, kuchni i stylów. Ludzie są względem siebie otwarci i łatwo nawiązać niezobowiązujące znajomości. Wystarczy, że zrobi się dwa razy zakupy w lokalnym sklepie i człowiek orientuje się, że zna z imienia właściciela, kasjera i dostawcę. Wiele spraw czy to w dziekanacie czy w banku, czy w urzędzie było łatwiejsze i szybsze do załatwienia niż w Polsce. „Papierologia” jest ograniczona do minimum. Większość czasu wolnego spędza się „na mieście”. W restauracjach, pubach, kawiarniach, klubach, galeriach i tym podobnych. Widok ludzi, którzy spokojnie wychodzą z biura i idą z kolegami na drinka zamiast pędzić do domu był dla mnie czymś nowym. To były zdecydowane plusy.
A co do minusów?
– Angielskie domy i mieszkania. Większość jest stara, zimna i zawilgocona, z nieszczelnymi szybami i słabo działającym ogrzewaniem. Nasze PRL-owskie mieszkania w blokach z wielkiej płyty to szczyt luksusu w porównaniu z tym, co często uchodzi za „dobrą” nieruchomość w Anglii! O cenach wolę nie wspominać i to nawet z uwzględnieniem angielskich zarobków.
A ludzie?
– Anglicy… Największym minusem Wielkiej Brytanii są sami jej rdzenni mieszkańcy. Oczywiście będę tutaj mocno generalizował, ale nie odbiegnę daleko od prawdy. Anglicy są bardzo mili i uprzejmi, ale tylko na pokaz. W rzeczywistości znaczna ich część uważa się za lepszych od przybyszów z innych krajów i nie jest zainteresowana poznaniem bliżej ich kultury, historii czy ich samych. Przez 8 lat pobytu, swoich angielskich przyjaciół mogę policzyć na palcach jednej ręki i są to zazwyczaj potomkowie emigrantów w pierwszym pokoleniu. Dla przykładu, na uczelni udało mi się zaprzyjaźnić z grupą Chińczyków, z których żaden nie uczęszczał ze mną na zajęcia. Natomiast nie znam bliżej nikogo ze swoich angielskich kolegów z grupy.
Czy to poczucie wyższości jest widoczne również na polu zawodowym?
– Zdecydowanie tak. O ile nikt nie ma problemu z zatrudnieniem Polaka jako kelnera czy barmana sytuacja ta zmienia się, kiedy rozmawiamy o managerskim stanowisku w banku czy firmie ubezpieczeniowej. Mnie osobiście, mimo pełnego angielskiego wykształcenia, zdarzyły się sytuacje, gdzie miła rozmowa kwalifikacyjna diametralnie się zmieniła, gdy okazało się, że jestem Polakiem. W dodatku takim, który nie planuje (bo nie chce) otrzymać na dniach obywatelstwa.
Myślisz, że to się zmieni?
– Coraz więcej naszych rodaków zaczyna zajmować wysokie stanowiska w dużych firmach, więc być może trend ten wkrótce się zmieni, a sami Anglicy powoli się do nas przekonują.
Czego Ci najbardziej brakowało na emigracji?
– Poczucia przynależności. Nigdy nie czułem, że „jestem u siebie”. Zawsze wiedziałem, że jestem tutaj tylko gościem, a mój prawdziwy dom leży daleko od tego miejsca. Mimo wielu ludzi w swoim otoczeniu czułem się dość samotny. Ci najważniejsi dla mnie – rodzina i wieloletni przyjaciele – zostali w Polsce. Na warszawskiej ulicy czuje się normalnie, swojsko i bezpiecznie. Na londyńskiej – jakbym zwiedzał ją na wakacjach. Też jest miło, ale kiedyś trzeba wrócić do domu.
Czy planujesz jeszcze kiedyś wyjechać za granicę czy wiążesz swoją przyszłość wyłącznie z Polską?
– Oczywiście, że chcę wyjechać! W tej chwili rozglądam się za pracą w Azji. Zawsze byłem zafascynowanym tamtym regionem i chętnie parę lat tam pomieszkam i popracuje. Ale to Polska będzie moim prawdziwym domem i zawsze będę tutaj wracał. Nie wyobrażam sobie, że kiedyś mogę to powiedzieć o innym kraju.