Muzeum Miasta Łodzi mieści się we wnętrzach pełnego przepychu pałacu, który niegdyś należał fabrykanta Izraela Poznańskiego. Ten łódzki „Luwr” stoi przy szerokiej i ruchliwej ulicy Ogrodowej 15. Od tej przykurzonej arterii samochodowo-tramwajowej oddziela go jedynie wąski chodnik. Z drugiej strony mieści się Manufaktura, kompleks handlowo-rozrywkowy. Były to niegdyś przędzalnie bawełny należące do Izraela. Z każdego kąta pałacu mógł słyszeć swoją fabrykę. Z okien mógł widzieć spieszących się robotników i żebrzących o litość ludzi wyrzucanych z pracy. Kobiety, mężczyzn i dzieci, z których wyciskał ile mógł i pozostawiał własnemu losowi, gdy już byli kompletnie wyczerpani, lub ulegli wypadkowi. Jego pałac to największa w Polsce rezydencja przemysłowca, w której wybujałe ego właściciela znalazło wreszcie godne siebie miejsce.
Pałac z widokiem na nędzę
Wejście od ulicy jest niepozorne, ale za to od razu znajdziemy się w przedsionku lśniącym od lakierowanych boazerii i schodów. Na dole Muzeum znajdują się wystawy związane z rozwojem miasta i tak zwaną Triadą Łódzką czyli nacjami powstającego miasta: Polakami – Niemcami – Żydami. Na pierwszym piętrze znajdziemy gabinet Izraela Poznańskiego z portretem wiszącym nad masywnym biurkiem. Idąc dalej przechodzić będziemy przez pokoje urządzone z mieszczańskim smakiem aż do sali teatralno koncertowej, gdzie za dawnych czasów urządzano najbardziej ostentacyjne bale miasta Łodzi. Wszędzie dominują neo-barokowe ozdoby, których centralnym elementem jest duża litera P, wizualna pieczęć właściciela Poznańskiego. Zobaczymy ją nad każdym kominkiem, na witrażach i w końcu na stiukach sufitu w imponującej Dużej Jadalni z gigantycznym kredensem. Budynek jest w kształcie litery L i po pokojach reprezentacyjnych znajdziemy się w długim i dość ciemnym korytarzu, z którego mnóstwo drzwi prowadzi do mniejszych, prywatnych pokoi, z zakamarkami i wieżyczkami, w których miały swoje buduary i sypialnie panie i panowie z rodziny Poznańskich. Wnętrza są pełne obrazów, na stolikach ustawiono serwisy do popołudniowych herbatek, wygodne fotele i kanapy o złoconych oparciach zachęcają do drzemki wśród komfortu i przepychu. Ale przecież tuż za oknem huczały fabryczne maszyny i syreny, przewijały się tysiące wymizerowanych ludzi na skraju nędzy, z których Poznański potrafił wydrzeć ostatnią kopiejkę. Trudno sobie wyobrazić życie w tych wnętrzach, bez poczucia dyskomfortu związanego z przepaścią socjalną dzielącą pałac i fabrykę. Po lewej stronie korytarza znajdują się pokoje przechodnie, gdzie obecnie urządzono Panteon Wielkich Łodzian. Każdy pokój poświęcono jednej osobie, za wyjątkiem kilku ostatnich. Są więc memorabilia po Władysławie Reymoncie, Julianie Tuwimie, Jerzym Kosińskim i innych. Największą jednak przestrzeń zajmuje galeria poświęcona Arturowi Rubinsteinowi. Jest to jedyne takie miejsce na świecie, gdzie znalazły się podarowane przez rodzinę pamiątki po genialnym pianiście.
Fortepian mistrza
Artur Rubinstein zmarł w wieku 95 lat i przez przynajmniej 85 lat swojego życia grał na koncertach. Urodził się w roku 1887 w Łodzi, jako najmłodszy z siedmiorga dzieci państwa Rubinstein. W wieku 3 lat opanował grę na pianinie, w wieku lat ośmiu opuścił Konserwatorium Warszawskie, które już więcej nie mogło go nauczyć. Koncertem solowym zadebiutował w wieku lat 11. Edukację i koncerty kontynuował najpierw w Berlinie, potem w innych krajach Europy. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa Rubinstein ślubował, że do Niemiec nigdy w życiu nie wróci, i dotrzymał słowa. W latach międzywojennych dużo przebywał w Polsce. Tutaj poznał Anielę Młynarską, zaiskrzyło pomiędzy nimi natychmiast, ale Rubinstein był namiętnym kobieciarzem do czego się zawsze chętnie przyznawał: „Mówią o mnie, że jak byłem młody to dzieliłem swój czas na wino, kobiety i śpiew, ale kategorycznie temu zaprzeczam. 90% moich zainteresowań stanowiły wyłącznie kobiety”. Aniela wyszła za mąż za kogo innego, gdy Rubinstein przyznał się do romansowania z włoską princessą… wkrótce jednak rozwiodła się i podążyła w świat za genialnym pianistą. Mieszkali prawie w całej Europie. W Paryżu i Londynie. Przyjaźnili się z najważniejszymi artystami dwudziestego wieku, by w końcu, w czasie drugiej wojny swiatowej osiąść w USA, gdzie uzyskali obywatelstwo. Rubinstein kochał muzykę: „Mogę grać i po 10 godzin dziennie. Sztuka to nie praca.” „Muzyka to nie moje hobby, nawet nie pasja: muzyka to ja.” „Tylko nie mówcie tego Hurokowi (impresario), ale ja mógłbym grać za darmo, tak to kocham…” I Rubinstein grał: z pasją, romantyzmem, temperamentem i genialnym wyczuciem. Jego szerokie dłonie potrafiły objąć aż 12 nut. Władał ośmioma językami, uwielbiał dobrą kuchnię i świetne wina. Palił najlepsze cygara i zapytany czy bierze jakieś witaminy na tak doskonałe zdrowie i energię w wieku 75 lat odpowiedział oburzony: „A na niby na co dobre są witaminy?! Zjedz sobie homara, kilo kawioru! Żyj!” Był duszą towarzystwa, pełen humoru i witalności. Jego żona Nelly czyli Aniela nie tylko wybaczała mu liczne flirty i romanse, ale i nauczyła się wspaniale gotować by dogodzić artyście i jego gościom. Artur Rubinstein był mocno i romantycznie związany z Polską. O jego patriotyzmie świadczy słynne wydarzenie z roku 1945, gdy poproszono go o zagranie koncertu na inauguracji United Nations. Zanim zasiadł za fortepianem mocno wyraził swoje rozczarowanie nieobecnością przedstawicieli Polski, a brak polskiej flagi wywołał w nim wybuch gniewu. W tym stanie zasiadł do fortepianu i zagrał Mazurka Dąbrowskiego: melodia rozwijała się powoli i cicho, potem stawała się coraz głośniejsza. Na samym końcu pianista powtórzył ostatnią część, by zagrać ją jak można najdramatyczniej i najgłośniej. Otrzymał stojącą owację. Jego ulubionym kompozytorem był Chopin. Fascynującą historię życia Artura Rubinsteina możemy prześledzić w przedmiotach znajdujących się w Pałacu Poznańskiego, jest to imponująca kolekcja. W jednym z pokoi stoi fortepian mistrza, piękny instrument, z którego dziś wydobywają muzykę inni artyści.
Ostatnie piętro Pałacu Poznańskiego zajmuje Ogród Zimowy, pod szklanym dachem znajduje się 770 metrów kwadratowych przestrzeni, na której urządzane są wystawy malarstwa. Wcześniej były tam pokoje recepcyjne i biura. Pałac Poznańskiego do dziś wyróżnia się przepychem w okolicy. Gdy powstawał był anomalią w dzielnicy fabrycznej nędzy. Właściciel jednak nie miał wyczucia kontrastu, który pewnie dziś wywołałby niesmak. Rodzina Poznańskich, rozproszona po świecie z ulgą pozbyła się ostentacyjnej siedziby, której nie była w stanie utrzymać. Jest to jednak unikalny miejski zabytek z czasów „Ziemi Obiecanej”, który swoim przepychem i wielkością dorównuje najlepszym takim pałacom w Europie.
Tekst i fot.: Anna Sanders