Trawa jak to trawa – zielona z definicji. Trochę to dziwne, że jeszcze taka kolorowa, bo przecież mamy już początek listopada. Ale nie czepiajmy się szczegółów tylko cieszmy żywą barwą. Na trawniku rośnie kwiatek, to żółty mlecz zwany fachowo mniszkiem lekarskim. Dla mnie kwiat, dla 90% populacji ogrodników nielubiany paskudny chwast. Kiedyś, to znaczy w czasach przed wynalezieniem komputerów osobistych był większy porządek na świecie i w przyrodzie, i nie do pomyślenia było, żeby w listopadzie kwitły w Europie środkowej na trawnikach mlecze. Bo jakże miały kwitnąć, kiedy już pod koniec października spadł śnieg i mieliśmy zimę aż do wiosny. No ale to było tak dawno temu, że dziś brzmi jak bajka. Dlatego wróćmy do naszego mlecza. Widzę że na kwiatku siedzi pszczoła. Nie wierzę własnym oczom, więc schylam się, aby sprawdzić organoleptycznie. Tak! To prawdziwa żywa pszczoła a na dowód swojej żywotności bzyka mi przed nosem i ulatuje w siną dal. A ja byłem pewien, że pszczoła jest sztuczna i teraz jestem mocno zawiedziony. Bo sztuczna pszczoła to dla mnie dowód największego kunsztu artystycznego. Poważnie. Już mówię dlaczego. Cała scena z pszczołą dzieje się na terenie skansenu Muzeum Wsi Lubelskiej. Właśnie tutaj kręcone są sceny do najnowszego filmu Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń”. Scenograf zbudował tu namiastkę kresów: są proste chłopskie chałupy, jest coś w rodzaju skromnego dworku, studnia, staw z kładką, łódka, po podwórku chodzą kury, kaczki i perliczka, więc kiedy zobaczyłem pszczołę, pomyślałem że to też element scenografii. Albo statysta. Chyba ani jedno, ani drugie, bo pszczoła uciekła z planu filmowego i zostawiła pusty kwiatek. Mówiąc serio, świat wyczarowany przez ekipę filmową wygląda rewelacyjnie.
Znam z domowych archiwów fotografie przedwojennych kresów i to, co zobaczyłem na miejscu, to po prostu kresy sprzed 70 lat. Nie mogłem oderwać oczu od tych sielskich widoczków: chałupa kryta strzechą, obok młyn wodny zabudowany na strumieniu, dalej niewielki dwór, ze studnią z żurawiem na środku podwórza. Przy chacie stoi furmanka, taka prawdziwa na drewnianych kołach, piszę – prawdziwa – b- o dziś w Polsce w ramach „mody na ludowość” widuje się furmanki na normalnych gumowych oponach. Brrr… okropne. Spacerując między chałupami można nawet wejść w prawdziwe gówno, o przepraszam, obornik zwierzęcy, bo scenograf nie zapomniał rozrzucić go po podwórku a kury i inny drób zatrudniony w roli statystów wciąż produkują kolejne porcje. Pamiętam że słabą stroną polskich filmów, szczególnie wojennych, była scenografia. Zawsze na to brakowało pieniędzy, więc robiło się ją oszczędnie. Teraz widzę, że film Smarzowskiego ma duże szanse na sukces. Po pierwsze wyjątkowo realistyczna i dosłowna scenografia, kto nie wierzy, niech sam sprawdzi na miejscu, bo jeszcze stoi. Po drugie temat: rzeź wołyńska i relacje polsko-ukraińskie w czasie II wojny światowej. Smarzowski kręci tak zwane „mocne filmy”, w których nie oszczędza ani aktorów, ani widzów, ani mitów narodowych. W wywiadach zapowiada, że powstanie film odważny, pokazujący prawdę tamtego czasu. A więc zbrodnie Ukraińców na Polakach, ale również polski odwet za mordy na bezbronnej ludności. W ubiegłym roku obchodziliśmy 70. rocznicę wydarzeń, w których zginęło ponad 50 tys. Polaków i kilka tysięcy Ukraińców. Kulminacja wydarzeń nazwanych przez historyków rzezią wołyńską miała miejsce latem 1943r. i o tych właśnie wydarzeniach ma opowiadać film. Jedną ze scen będzie spalenie wioski zbudowanej na terenie skansenu. Film na być gotowy za półtora roku a zdjęcia do niego kręcone są w różnych miejscach Polski, m. in. w Lublinie i Kazimierzu Dolnym. Myślę że tak jak chce tego reżyser, film wywoła gorącą dyskusję. Zapewne padną też oskarżenia, że jest antypolski i antyukraiński, że jest stronniczy, bo pokazuje rację jedynie jednej strony, że jątrzy, burzy i niczego nie wyjaśnia, że profanuje i obraża. Ale taki film powinien powstać. Trzymam kciuki za powodzenie reżysera i jego pomysłu. A pszczoła? Może zdąży wrócić na scenę z kwiatkiem.
Andrzej Kisiel