Dr Hubert Chudzio z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie wrócił z kolejnego brytyjskiego miasta, Stoke-on-Trent, w którym nagrywał wywiady z Sybirakami. Z dyktafonem i kamerą przyjeżdża na Wyspy od kilku lat, by archiwizować wspomnienia Polaków, którym udało się dotrzeć do Andersa. Nagrania audio i video popularyzowane są w Internecie, a przechowywane w Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń w Krakowie, na czele którego stoi ten zapalony pasjonat archeologii pamięci. – W zbiorach w naszym forcie, oprócz dokumentów i tysięcy zdjęć, mamy już ponad 500 filmowych nagrań Sybiraków, w tym ponad 150 z Wielkiej Brytanii – mówi Chudzio. W styczniu ukaże się pierwsza z serii publikacji „brytyjskich” wywiadów, przeprowadzonych z Sybirakami w Wielkiej Brytanii. Będzie to Nottingham, gdzie historyk i jego studenci byli trzy lata temu. Wysłuchali już dziesiątki opowieści, które potem żmudnie, godzinami przepisują z dyktafonu na papier.
– Nasze centrum powstało w 2011 roku, a funkcjonuje jako jednostka powołana przez Uniwersytet Pedagogiczny, we współpracy z Wojewodą Małopolskim. Nie tylko my zajmujemy się tematyką przymusowych migracji, bo robi to szereg fundacji i stowarzyszeń. Ale w skali kraju, na pewno jesteśmy jedyni, jeśli chodzi o przynależność uniwersytecką – zaznacza.
Placówka, którą kieruje Chudzio, początkowo miała funkcjonować jako „Centrum Dokumentacji Przymusowych Migracji Polaków”. Uwzględniając prośby Sybiraków, którzy uważali, że ta nazwa nie oddaje ciężaru ich przeżyć, przyjęto obecną nazwę, mocniej akcentującą doświadczenie, które stało się ich udziałem. Zadaniem Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń jest prowadzenie badań naukowych w zakresie tematyki przymusowych migracji i popularyzowanie tej wiedzy poprzez publikację materiałów naukowych; prowadzenie zajęć z młodzieżą; utrwalanie wspomnień świadków historii; gromadzenie tych relacji i dokumentów oraz ich opracowywanie. Wśród projektów, realizowanych przez ten ośrodek, jest rozpoczęte w 2008 roku wspólnie z wojewodą przedsięwzięcie inwentaryzacji grobów i kwater cmentarzy wojennych na terenie Małopolski.
Trzy lata temu dostał od miasta fort Skotniki, w którym mieści się siedziba Centrum. – Nie mając pieniędzy, urządziliśmy ekspozycję, w czym pomogły nam krakowskie muzea, wśród których rozgłosiliśmy, że potrzebujemy, między innymi, gablot. To była akcja w stylu „kto może nam coś dać”. W półtorej miesiąca, do otwarcia w kwietniu 2012 roku, utworzyliśmy placówkę, do której bez przerwy, przez kilka dni w tygodniu przychodzą szkoły i odbywają się warsztaty edukacyjne, dotyczące przymusowej migracji – mówi Hubert Chudzio.
***
Mamy włączony dyktafon i rozmawiamy o pamięci świata odchodzących pokoleń. W tym samym czasie, dr Adrian Szopa w londyńskim mieszkaniu pani Józefiny Regensdorfer zadaje jej kolejne pytanie. Pani Józefina jest Austriaczką, która doświadczyła wypędzenia. Od lat zatrzymują się u niej polscy historycy, prowadzący swoje badania w Londynie. Ma od nich niejedną książkę z dedykacją.
– Wywiad, który się właśnie odbywa, to przykład dosłownie z ostatnich godzin. Powiedziałem pani Józefinie, że też chciałbym nagrać jej opowieść, po czym wracam wieczorem do domu, a pod drzwiami pokoju zastaję list, w którym na kilku stronach, po niemiecku z angielskimi wtrętami, naszkicowała swoją historię. Oprócz tego zostawiła również notkę, w której poprosiła o ostrożną rozmowę, bo jej przeżycia są wciąż niezmiennie żywe i obecne – opowiada Hubert Chudzio.
To, że historia stała się jego pasją, związane jest na pewno z atmosferą rodzinnego domu. – Mój dziadek był ułanem, żołnierzem września 1939 roku, przed wojną służył w trzecim pułku szwoleżerów, a we wrześniu trafił do sowieckiej niewoli, z której udało mu się uciec. Przychodził do nas w niedzielę, po mszy świętej, i opowiadał. A żeby w ogóle rozmawiać na te tematy z dziadkiem i ojcem to trzeba się było znać na historii, inaczej nie mogliśmy brać w tych rozmowach udziału i nawet podchodzić do stołu, przy którym siedzieli – śmieje się Hubert. – Obowiązkowo wiedzieliśmy, co to jest Katyń, kim był Anders, wszystkie po kolei bardzo ważne rzeczy, o których często nie mówiono w szkole – opowiada na marginesie rozmowy.
Gdy ponad dziesięć lat temu został opiekunem naukowego koła studentów na Uniwersytecie Pedagogicznym, jednym z jego założeń była organizacja obozów naukowych. – Zwiedzanie zamków jest oczywiście świetne, ale porozmawiałem ze studentami, że warto robić coś oprócz tego, żeby po naszym wyjeździe zostało coś realnego. Wymyśliłem więc temat i tak zaczęliśmy rozmawiać ze świadkami historii, najczęściej przesiedlonymi przymusowo Kresowianami. Umówiliśmy się, że wywiady nagrywamy, a potem spisujemy. Najpierw pojechaliśmy na Dolny Śląsk, potem na Pomorze, oraz Warmię i Mazury. Takie właściwie były nagrywania początki – mówi Chudzio.
Znajdują ludzi między innymi poprzez związki kombatanckie czy sybirackie, istniejące na danym terenie. Pomagają oczywiście sami rozmówcy, którzy polecają kolejnych. Pomagają również parafie, zwłaszcza jeśli chodzi o Anglię.
– Na przykład w Lidzbarku Warmińskim dostaliśmy wsparcie niezwykłej kobiety, pani Aldony Lewoniec, szefowej Związku Sybiraków. Zanim ją nagrałem, wcześniej przez dwa dni rozmawialiśmy. Opowiedziała mi bardzo dużo ciekawych wątków, ale przed kamerą zachowywała się zupełnie inaczej. Kiedy ją ustawiłem, włączyłem sprzęt i zaczęliśmy nagrywać, pani Aldona o wszystkim opowiadała w skrócie. Kilka razy jej przerywałem, wspominałem, że przecież wczoraj inna, głębsza było to opowieść, ale nie potrafiła się otworzyć, aż nastąpiło to, co jest bardzo ważne w tym procesie utrwalania wspomnień, pani Aldona się przełamała. Machnęła rękami, poleciały jej łzy i powiedziała: to ja już wszystko powiem. I powiedziała. Zrobiłem o niej 15-minutowy film, emitowała go Telewizja Kraków, a kiedy obejrzała go jej rodzina, jakby dopiero wtedy uwierzyli, że babcia to wszystko jednak przeżyła, chociaż opowiadała im to już ze sto razy i spisała w swoich wspomnieniach… Do dzisiaj kontaktuje się ze mną żeby znowu podziękować za nagranie, które jak mówi, zmieniło jej życie, bo okazało się, że to, czego doświadczyła nie działo się gdzieś w zawieszeniu, tylko rozumieją jej przeżycia również inni i chcą je poznać, co było dla niej pewnym odkryciem – relacjonuje Chudzio.
Pierwsze nagrania powstały dzięki dofinansowaniu z uniwersytetu. – A potem znalazłem pieniądze z Narodowego Centrum Kultury. W 2007 roku, 60 lat po Akcji Wisła, zrealizowaliśmy projekt archiwizowania wspomnień ludności łemkowszczyzny. Chodziliśmy pomiędzy Bieszczadami, a Beskidami, szukając Łemków, którzy opowiedzieliby o tamtych wydarzeniach. Udało nam się zrobić około pięćdziesięciu wywiadów, a nasza baza liczyła już wtedy ponad dwieście, nagrywanych na dyktafonach, relacji – opowiada historyk.
Latem 2008 roku pojechali ze studentami na obóz, podczas którego pojawił się pomysł wyjazdu do Afryki i przeprowadzenia tam inwentaryzacji polskich cmentarzy. – Kilka miesięcy później przyszła do mnie trójka studentów i mówią, że chcą jechać i to za trzy miesiące, co oczywiście było nierealne. Zaznaczyłem więc, że jeśli zobaczę ich zaangażowanie to za rok o tej porze będziemy w Afryce. I tak się stało. Znaleźliśmy fundusze, pojechała sześcioosobowa grupa. Zaczęliśmy od Tengeru, potem pojechaliśmy do Tanzanii, Ugandy, Masindi i Koji. Z pomocą zakonników, szczególnie księdza Michała Sabatury, który pracuje w Tanzanii i księdza Ryszarda Józwiaka, który jest na misji w Ugandzie, udało nam się udokumentować trzy cmentarze i zrobić renowację tego, co się dało i na ile mieliśmy możliwości. Wchodziła w to normalna fizyczna robota, czyli mówiąc w skrócie: cement i taczki. Niektóre groby, te w najgorszym stanie wymurowaliśmy, kilkadziesiąt udało się wybielić. W Koji cmentarz trzeba było odbudować od nowa, bo Afrykańczycy zrównali go z ziemią. Pozostał główny pomnik, który ksiądz Jan Marciniak, Salezjanin, pokrył biało-czerwonymi kaflami, dzięki czemu miejscowa aura nie zniszczy kolorów. Ustaliliśmy z księdzem Józwiakiem, że jak znajdę pieniądze na odbudowę tego cmentarza, to on się tego podejmie – opowiada historyk. Szukał pieniędzy przez dwa lata, najpierw u siebie, w swojej kieszeni. – Wyliczyłem, że jeśli poskładamy się po 200 złotych, będzie na to, aby postawić 97 betonowych krzyży. Zbieraliśmy po znajomych, rodzinie, sybiracy-Afrykańczycy dali większą kwotę, a Rada Pamięci Walk i Męczeństwa dołożyła połowę i tak odbudowaliśmy cmentarz, który został uroczyście odsłonięty w 2012 roku. Chcemy też skończyć dokumentację cmentarzy w Afryce, bo mimo iż dużo już zrobiliśmy, powstała nawet strona internetowa, gdzie ludzie z całego świata odnajdują groby swoich bliskich, to jednak nie wszystkie jeszcze udokumentowaliśmy. Druga wyprawa w trudny teren Zambii i Zimbabwe powinna to zakończyć – dodaje Chudzio.
Bardzo trudno było zacząć
Nagrywają średnio jeden wywiad przed południem, drugi po południu. Jak mówi dr Chudzio, bardzo trudno jest zacząć. To są kwestie zaufania, przełamania barier rozmówców. Nie znają przecież tych, którym mają przekazać kawałek swojego życia i to w jego najtrudniejszym, najbardziej traumatycznym okresie.
W Wielkiej Brytanii zaczęli od Leicester, w 2010 roku. – To był nasz pierwszy wyjazd po wyprawie do Afryki. Pomyślałem, że przecież groby mogą jeszcze zaczekać, natomiast ludzie nie. Leicester to był w zasadzie nasz próbny wyjazd, zastanawialiśmy się, czy to w ogóle jest możliwe, czy ludzie zechcą z nami rozmawiać. Wspomogło nas Stowarzyszenie Polskich Kombatantów, które jeszcze wtedy funkcjonowało i przyjechaliśmy, w cztery czy pięć osób. SPK załatwiło lokum, a my nagrywaliśmy ludzi. Na początku było badanie. Ludzie dowiadywali się, kim jesteśmy, skąd przyjechaliśmy, budowało się zaufanie. Potem, po pierwszych nagraniach, sami wracali do nas z kolejnymi szczegółami swojej historii – opowiada. Chrzest bojowy się udał, pojechali więc do Nottingham. – „Oh my goodness, tyle lat nikt się tym nie zajmował!” krzyknęła jedna z pań, córka Sybiraczki, kiedy stali pod kościołem, gdzie się przedstawiali, mówiąc że przyjechali z Krakowa i archiwizują wspomnienia Sybiraków.
– Mój wyjazd do Stoke-on-Trent – opowiadał mi kilka tygodni temu – jest wynikiem przeprowadzania wywiadów właśnie w Nottingham. Ksiądz Piotr Froelich, który teraz jest proboszczem w Stoke, widział jak pracujemy, szczerze czuje sens tej pracy i nawet był ze swoimi parafianami w naszym forcie, siedzibie Centrum. Wtedy zaprosił nas do Stoke. „Musicie do mnie przyjechać” – powiedział – zorganizuję dla was na pewno piętnaście, dwadzieścia osób, z którymi trzeba przeprowadzić wywiady” – relacjonuje historyk. Wcześniej w tym roku nagrywał również Polaków w Coventry. – Rozmawiałem z panią, która straciła w wojnie aż jedenastu najbliższych, przeżyły z jej rodziny tylko dwie osoby. Minęło tak wiele lat, a ja widziałem, jak opowiadając o tym, zapada się w sobie, jak pochyla się coraz niżej i niżej. Wysłuchałem takich opowieści ponad dwieście, a gdy ktoś mówi ci o śmierci swoich bliskich, trzeba być w takiej rozmowie bardzo, bardzo ostrożnym – zauważa.
Grant uzyskany w ministerstwie nauk i szkolnictwa wyższego na realizację programu pod tytułem „Pokolenia odchodzą. Relacje źródłowe polskich Sybiraków w Wielkiej Brytanii” pozwolił nagrać Polaków z Nottingham, Bradford, Leeds, Birmingham i Coventry. Stoke-on-Trent zostało na koniec, byli tam niejako już poza grantem.
– Kręcimy krótkie filmiki, które wrzucamy do Internetu, ale będą też publikacje. Pierwsza, dotycząca Nottingham, została już złożona i czeka na druk, powinna być dostępna w styczniu 2015 roku. W przyszłym roku mają też wyjść publikacje wywiadów z Bradford i Leeds, a w 2016 roku następne dwie, obejmujące Coventry i Birmingham. Na kolejne wydawnictwa będę musiał pozyskać środki, i zrobię to, żeby powstała cała brytyjska seria. W tej chwili mamy już ponad 150 wywiadów z tego terenu, a nagrywamy nie tylko Sybiraków, lecz również żołnierzy i ludzi, którzy przeszli przez przymusowe roboty w Niemczech. Pewnie, że trzeba było zacząć to robić 20 lat temu, że już jest późno, ale obecnie dysponujemy dużo lepszym sprzętem, nasze materiały są profesjonalne, bo jestem również filmowcem i operatorem, przez lata pracowałem w telewizji. Dokumentowałem polskie misje archeologiczne, byłem z kamerą m. in. w Egipcie i Gwatemali. I to jest dziedzina, którą właściwie zabrali mi Sybiracy – uśmiecha się historyk.
Elżbieta Sobolewska