Chłopskie zamki to fenomen w Europie bardzo rzadki. Niewiele ich powstało i zaledwie kilka ocalało do naszych czasów. Jednym z nich jest twierdza w Rasnovie, rumuńskiej Transylwanii. To wspaniały gródek na szczycie stromego wzgórza otoczony murami, do grubości półtora metra z dziewięcioma basztami. Jak wszystkie tego typu konstrukcje budowano go powoli, bez szczególnego planu, co rusz wzbogacając o nowe wynalazki obronne. Pomiędzy murami rosły kamienne domki, kaplice, spichlerze a nawet szkoła i piekarnia. Fenomen zamku chłopskiego polega bowiem na tym, że należał do okolicznych chłopów, a nie feudalnego pana. Oni zajmowali się jego utrzymaniem, rozbudową oraz, co najważniejsze, odpieraniem ataków najeźdźców. Nie znajdziemy tam więc wspaniałego pałacu, a jedynie schronienie dla okolicznej ludności, która musiała tam przetrwać często długie miesiące oblężenia i bronić się jedynie własnymi siłami.
Krzyżacka ekspertyza
Twierdza w Rasnovie ma niezwykle długą historię. Jej podwaliny powstały już w wieku brązu, a pierwsze mury obronne wzniesiono w pierwszym wieku p.n.e. Była to prężna i znana osada, w której kwitł handel i wymiana z podróżującymi po transylwańskich szlakach kupcami. Od początku budowa zamku była to prywatną inicjatywą mieszkańców okolicy. Po podboju przez Rzymian powstały tam nowe osiedla, ale wkrótce przeniesiono je w niziny, bo życie w twierdzy nie było zbyt wygodne. W roku 1215 na opustoszałych ruinach zaczął się ruch. To Andrzej II Węgierski sprowadził do Rasnova Krzyżaków, którzy mieli bronić granic i umacniać państwo. Militarny zakon od razu wziął się za budowę potężnej twierdzy i te solidne podwaliny nowej konstrukcji pozwoliły na znacznie lepszą i profesjonalną obronę. Gdy już powstała, około 10 lat później, król zorientował się, że Krzyżacy pragną nie współpracy, ale własnego, niezależnego państwa. Rycerze siłą zostali wygnani z Transylwanii. Wkrótce po tym, niestety zaprosił ich na ziemie polskie Konrad Mazowiecki.
Twierdza w Rasnovie przeszła ponownie na własność okolicznych mieszkańców. Zaczęli oni ją rozbudowywać i umacniać, bowiem czasy i okolica były niespokojne. Powstało wtedy około 80 domków, schronień. Każdy chłop miał za murami swój „schron”, w którym mógł przenocować z rodziną i schować swój najcenniejszy dobytek. Należy tu podkreślić, że w twierdzy nie mieszkano na stałe, przenoszono się tam jedynie w wypadku nadciągających armii wroga. Chłopi sami odpierali oblężenia, często pozostając tam długie tygodnie. Położenie rasnovskiego zamku jest bowiem idealne do przetrwania i odpierania ataków. Od północy, zachodu i południa chronią twierdzę przed zdobyciem strome, skalne klify do 150 metrów wysokości. Łatwiejsze dojście znajduje się jedynie od strony wschodniej, ale i ono wymaga wspinaczki. Tutaj znajduje się wielka wieża, specjalnie wzmocnione mury oraz niegdyś fosa i zwodzony most. Jest też pierwszy dziedziniec, w którym można było odeprzeć przeciwnika zanim dotrze do drugiej wzmocnionej bramy z murami otaczającymi właściwą część chłopskiej twierdzy, gdzie znajdowały się schrony.
Obiecanki-cacanki
Dziś do twierdzy prowadzą dobrze oznakowane drogi, a u podnóża znajduje się duży, płatny parking, otoczony wianuszkiem straganów, w których możemy kupić typowo rumuńskie pamiątki: wyszywane bluzki, kożuszki i oczywiście całą kolekcję plastikowych suwenirów zrobionych w Chinach. Na szczyt wzgórza możemy udać się dość forsownym marszem trwającym około 15 minut, albo też za parę lei wsiąść do wagoników ciągniętych, zapewne by uczynić zadość chłopskiej tradycji, przez wielki traktor.
Rasnov jest głównie odwiedzany przez tubylców i dzięki temu spacer po tym unikalnym miasteczku jest wolny od typowej turystycznej mordęgi wśród grup obcokrajowców z zapałem przepychających się przejściach i prezentujących swoje tablety w celu zeskanowania widoczków. Wąskie uliczki są wybrukowane kocimi łbami, w dawnych schronach i składzikach mieszczą się kolejne pamiątkarskie sklepiki, lecz jednak nie zaciera to wrażenia „mowy kamieni”. To jakby odczucie historii, przeszłości, które pojawia się tylko w miejscach szczególnych.
Prawie na środku osady znajdziemy pod daszkiem studnię. Przed jej wykuciem oblężeni wymykali się tajnymi przejściami z twierdzy po źródlaną wodę w sekretnym miejscu na wzgórzu. Zamek w Rasnowie pozostał niezdobyty od swojego początku, aż do roku 1612. Jedynym powodem zwycięstwa był… brak wody. Oblegający twierdzę Węgrzy odkryli bowiem sekretne źródło i odcięli do niego dostęp. Wtedy zdecydowano się na żmudny i trudny proces wykuwania i kopania w środku twierdzy studni. Do tej ogromnej i ciężkiej pracy zatrudniono, a właściwie zmuszono dwóch tureckich jeńców. Obiecano im wolność, gdy tylko zakończą pracę. W ciągu 17 lat wykopali i wykuli 143 metrów w głąb ziemi. Na ścianach wyryli też wersety z Koranu, które możemy oglądać do dziś. Za tę pracę nigdy nie otrzymali obiecanej wolności, po zakończeniu zadania zostali po prostu zabici.
W twierdzy znajduje się też malutkie muzeum lokalnej historii, ze spoczywającym za szklaną szybą szkieletem oraz przeróżnymi starożytnościami służącymi głównie do zabijania. Najpiękniejsze i najciekawsze są jednak widoki z rasnowskiego zamku. Są one jakby zwieńczeniem białych uliczek i czerwonych, gontowych dachów, które chroniły niegdyś osadę przed rozprzestrzeniającymi się pożarami. Widać pobliskie, pokryte lasami wzgórza i miasteczko Rasnov, w dolinie pod twierdzą. Niech nas nie zmyli panująca tam cisza i spokój. Nie zawsze tak jest. Co roku, w sierpniu, odbywa się tam Rockstadt Extreme Fest z gwiazdami takimi jak Motorhead, Siberian Meat Grinder, Sodom oraz Born from Pain. Same nazwy tych grup mogą nas trochę wystraszyć. Była tu też hollywoodzka ekipa kręcąca znany film „Cold Mountain”. Być może dlatego miasto zdecydowało się na umieszczenie ogromnego napisu RASNOV tuż pod twierdzą? Styl iście hollywodzki, ale raczej niepasujący do rumuńskich pejzaży.
Przez większość miesięcy jednak w tym 18-tysięcznym miasteczku panuje spokój raczej niezakłócony. Rasnov z chłopskim zamkiem znajduje się 15 kilometrów od zamku Bran, do którego ściągają wielbiciele wampirów z całego świata, oraz w takiej samej odległości od Braszowa, który jest nazywany drugim Krakowem… Czy Braszów zasługuje na to miano? O tym w kolejnej opowieści o rumuńskich wycieczkach.
Tekst i fot.: Anna Sanders