Rodacy pracujący w branży gastronomicznej niechętnie udzielają odpowiedzi na swój temat, nie chcą też podawać nazwisk. Wciąż panuje krzywdzący stereotyp „Polaka na zmywaku”. Tymczasem często są to wartościowi ludzie, którzy doskonale wiedzą czego chcą.
Mimo różnych aspiracji i poziomu wykształcenia jest coś co ich łączy – jeśli wrócą do Polski, nie będą chcieli dalej pracować w tym samym charakterze.
Ania od kawy
Ania pracuje w coffee-shopie przy Fleet Street. Pracuje od 6 rano do 14. Chcąc zaoszczędzić na transporcie publicznym, jeździ do centrum z południowego Londynu autobusem. Codziennie wstaje o 4.30.
– Najbardziej przerażające są właśnie te odległości w tym mieście. Chociaż do wczesnego wstawania zdążyłam się przyzwyczaić. To nawet z korzyścią dla mnie zwłaszcza zimą, gdyż po powrocie do domu jeszcze jest jasno. Moi klienci, biznesmani z wielkich firm, często narzekają, że praktycznie nie widzą słońca – mówi.
Ania jest uśmiechniętą, niebieskooką blondynką. Może dlatego zapędzeni pracownicy korporacji z przyjemnością przychodzą do niej po kawę.
– Mój manager, Turek, zawsze powtarza, że jak odejdę, to na pewno obroty spadną – śmieje się dziewczyna. A że odejdzie to pewne. Właśnie skończyła kurs na pracownika socjalnego i będzie się rozglądać za pracą w domu spokojnej starości. Ale na razie nie zmobilizowała się do tego, aby powysyłać CV.
– Przyzwyczaiłam się do pracy tutaj. Lubię ludzi, lubię z nimi rozmawiać, choć wolę starsze osoby, które mają często mnóstwo ciekawych rzeczy do powiedzenia – tłumaczy. Przyznaje też, że trochę się boi, że nie da sobie rady. – Nie oszukujmy się, podawanie kawy to nie jest wielka filozofia. Dbanie o drugiego człowieka to prawdziwe wyzwanie – kwituje.
O powrocie do Polski na razie nie myśli, ale nie wyobraża sobie spędzić tu resztę życia.
– Najpierw chcę nabrać doświadczenia, a potem zobaczymy. W Londynie nie podoba mi się ten hałas i pęd. Może dlatego, że pochodzę z małej miejscowości – sumuje.
Na swoim
Mariusz w Londynie jest barmanem, przy czym nie jest to dla niego praca dorywcza. Po prostu taki wybrał sobie sposób na życie. Skończył w Polsce administrację, jednak, jak mówi „nie kręci go papierkowa robota”. Pracuje w siedzi pubów i browarów Brew Dog, jest w niej także udziałowcem i nieformalnym ambasadorem marki.
– To najlepsze miejsce do pracy na świecie! Dobre warunki, możliwości rozwoju, świetni współpracownicy, no i wyśmienite piwo – zachwala. Dodatkowym plusem z pewnością jest też fakt, że nie musi dojeżdżać do pracy – mieszka na Camden Town, 10 minut spacerem od baru.
Nie zawsze jednak było tak kolorowo.
– Kiedyś pracowałem w podłym pubie na Penge. Właścicielem był Irlandczyk, który mówił z takim akcentem, że go właściwie nie rozumiałem, mimo że dobrze mówiłem już wtedy po angielsku. Przez to strasznie się wściekał. Natomiast jego żona, Angielka, bardzo mnie lubiła. Podejrzewam, że właśnie dlatego straciłem tę pracę – wspomina.
Jego największym marzeniem jest otworzyć własny pub w brytyjskim stylu w Krakowie.
– To jest nisza, którą chciałbym zagospodarować. Nie widziałem takiego miejsca w Polsce, więc, myślę, że to może być sukces. Rozmawiałem z kierownictwem o otworzeniu filii Brew Doga, ale za wcześnie, żeby robić konkretne plany. Na razie jeszcze się uczę, oszczędzam, inwestuję pieniądze na giełdzie, żeby mieć kapitał początkowy. Wszystko idzie po mojej myśli – podsumowuje optymistycznie.
Gdzie mnie poniesie
Wiktoria z kolei ma niespełna 20 lat. Jest kelnerką w restauracji na Soho. W Londynie mieszka od 5 miesięcy i jest wciąż zauroczona tym miastem.
– Tu jest cudownie! Tyle się dzieje! Zwłaszcza latem: plaża w centrum miasta, knajpa surferska nad Tamizą – takie rzeczy tylko w Londynie! Nie mówiąc już o klubach, dyskotekach, sklepach… – wymienia podekscytowana.
Jedyne co jej się tu nie podoba to pogoda.
– Nie lubię zimna. Teraz to odczuwam ze zdwojoną siłą. Wilgotne powietrze na Wyspach, nawet jak jest w miarę ciepło, przeszywa do szpiku kości. Nie wiem, jak ja dotrwam do wiosny – narzeka.
Zapytana o dalsze plany, ponownie się ożywia.
– Jak mi się znudzi w Anglii, chcę jechać do Kalifornii! Jestem bardzo spontaniczną osobą i w zasadzie mogę to zrobić w każdej chwili. Pochodzę ze Śląska Opolskiego, mój dziadek był Niemcem i ja mam niemiecki paszport, więc nie potrzebuję żadnych wiz. To jest duże ułatwienie – podkreśla.
A czy wróci do Polski? Tego jeszcze nie wie.
– Z pewnością nie zostanę tu na zawsze. Londyn to tylko przystanek. Nie wiem, gdzie mnie poniesie. Moja mama chciałaby, żebym skończyła studia, znalazła pracę w Polsce, ale ja w tym momencie chcę podróżować, doświadczać różnych rzeczy, smakować życia! Mama się złości, gdy tak mówię, ale prawda jest taka, że kiedyś będę musiała wrócić, bo jestem jedyną osobą, która mogłaby się nią zająć – wyznaje.
***
Cała trójka zgodnie stwierdza, że w Polsce nie będą chcieli pracować w tym samym zawodzie.
– Seniorzy są wszędzie, więc myślę, że nie będę miała problemu ze znalezieniem pracy w Polsce – mówi Ania.
– Ja chcę pracować w pubie, ale jako właściciel. Zajmować się jego marketingiem, promocją, organizowaniem eventów. Jeżeli będę polewał piwo, to tylko dla przyjemności – podkreśla Mariusz.
– Nigdy w życiu! W tym momencie znam biegle niemiecki i angielski. Chcę się nauczyć hiszpańskiego. Z takimi umiejętnościami na pewno znajdę coś ambitniejszego – odpowiada Wiktoria.
Te wypowiedzi to w pewnym sensie znak naszych czasów. Kto wie, czy niedługo wszyscy Polacy, podobnie jak obecnie Brytyjczycy, nie będą gardzili pracą fizyczną w swoim kraju, a ich miejsce na tych stanowiskach zajmą imigranci ze wschodu…
Tekst: Magdalena Grzymkowska