– Andrzeju, a jak tam ptaki? Pytanie mnie zaskoczyło, bo dawno niewidziany znajomy – zamiast o pogodę – zahaczył mnie o coś zupełnie innego. – No… są, choć ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, jednak w świecie przyrody przygotowania do wiosny idą pełną parą – odpowiedziałem. Już trzy tygodnie temu widziałem wielkie stada gęsi ciągnące nad Polską. To wyjątkowo wcześnie, lada moment zaczną przylatywać pierwsze skowronki a wtedy przedwiośnie będzie nie tylko widać, ale i słychać! Jedno jest pewne: prawdziwą zimę można sobie obejrzeć na Alasce albo w internecie, w Polsce w tym roku nikt jej nie spotkał. No i dobrze, bo lekka zima oznacza łatwiejsze warunki życia dla wielu gatunków ptaków, również tak dużych i silnych jak np. bieliki. Pod koniec stycznia ten gatunek przystępuje do lęgów i na niebie często można usłyszeć wtedy charakterystyczny okrzyk kołujących w parze orłów. I pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu orły były zagrożone całkowitym wyginięciem; gdyby do tego doszło, trzeba by zmienić godło państwa, bo to źle by się kojarzyło: nie ma orła to nie będzie i Polski. Uspokajam: orły bieliki mają się całkiem dobrze, jest ich ponad 1000 par i ciągle przybywa a więc ojczyzna też przetrwa. A propos ojczyzny. Bielik stał się naszym godłem przez przypadek. W archiwach domowych znalazłem informację jak to było naprawdę…
…pewnego dnia pra, pra, pradziadek Twardoch wyszedł z pra, pra, pra wujem Bdzigostem karczować las. Tak naprawdę tych przedrostków „pra” trzeba by wstawić ponad 50, niech czytelnik sam sobie policzy, jak dawno to było. W każdym razie w domowej kronice pradziadek Twardoch jest opisany jako krzepki staruszek w wieku około 45 lat, żyjący gdzieś w puszczy nad wielką rzeką Wartą. Wkoło rozciągały się nieprzebyte lasy i bagna. Dziadek żył w niewielkiej kolonii z najbliższą rodziną, trudnił zbieraniem runa leśnego, uprawą zboża a raz na jakiś wybierał się na polowanie na tury. Mimo to ciężko było wyżywić rodzinę, która i tak zaliczała się w tamtych pradawnych czasach do małodzietnych. Dziadek Twardoch z babcią Cirzpisławą (oczywiście pra, pra, prababcią) mieli przecież zaledwie 16 dzieci podczas gdy sąsiedzi jak np. wujek Bdzigost miał 30 dzieci a kuzyn Objęsław nawet 31! Z tego też powodu był sławny na całą okolicę. Ale wróćmy do tamtego historycznego poranka. Dziadek Twardoch chciał poszerzyć poletko przeznaczone do uprawy zbóż i razem z wujem postanowili wyciąć trochę mniejszych drzew. Kiedy szli na miejsce pracy, kilkakrotnie musieli przeganiać atakujące niedźwiedzie. – Przeklęte kudłacze – narzekał dziadek. – Po zimie są takie marudne i głodne, że porywają i wyjadają dzieci z kołyski. Ale czy można dziwić się zwierzakom że są głodne, skoro w tamtych czasach zima zaczynała się w sierpniu a kończyła w maju!?
Zanim jednak dziadek z wujem doszli na skraj puszczy, stało się coś dziwnego. W pewnej chwili dziadek został ochlapany czymś białym. Dziś powiedzielibyśmy, że było to ptasie gó…, to znaczy guano. Ale wtedy nie było szkół i dziadek nie miał pojęcia co to jest. Wiedział jedno – to spadło z góry. Spojrzał w niebo: było czyste, bez jednej nawet chmurki. Wuj tymczasem zaśmiewał się z dziadka, więc dostał maczugą przez łeb i się zamknął. Chwilę potem nad oboma pojawił się wielki cień. To był cień ogromnego ptaka. Jak myślicie jakiego? Oczywiście był to bielik. Na swoim grzbiecie niósł jakiś ładunek. Dziadek z wujem przelękli się nie na żarty, do puszczy było jednak zbyt daleko i nie mieli szansy na ucieczkę. A jeśli to dinozaur, o którym opowiadał dziadkowi jego pradziadek? – pomyślał. Podobno już wymarły – twierdził przodek, ale wspominał też, że dinozaury były jeszcze groźniejsze od niedźwiedzi jaskiniowych i machairodusów, które potrafiły pożreć człowieka za jednym kłapnięciem paszczy. Po chwili ogromny ptak wylądował przed nimi, a z jego grzbietu zszedł człowiek. Był ubrany bardzo wytwornie zaś na głowie miał jakąś dziwną czapę, w każdym razie dziadek takiej nigdy wcześniej nie widział. Człowiek odezwał się do nich: – Jestem Mieszko. Książę tej ziemi. Od dziś będziecie moimi poddanymi. A teraz do roboty chamy, co się tak gapicie! – Aha, zawołał do dziadka i wujka, którzy raźnie popędzili do roboty. – Ten ptak, co mnie przyniósł do Polski, nazywa się bielik i od dziś będzie waszym, to znaczy naszym godłem!
Andrzej Kisiel