Jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku miejscowy pastor czuł: „jak żołądek trzęsie mi się jak galareta za każdym razem, kiedy przechodzę obok wejścia do tych jaskiń…”. Nie mógł też pozbyć się też odczucia „fluidów zła” emanujących z głębi wapiennego wzgórza. Nawet dziś w odrestaurowanych korytarzach w głębi ziemi można poczuć się nieswojo, mimo światła i sympatycznie rozmieszczonych turystycznych rekwizytów i informacji dotyczących tej mało znanej jaskini „Hell Fire” w West Wycombe.
Seksualne podziemia
Początki jaskiń były projektem dobroczynnym. Wykopano je w latach 1748-1752 dzięki szczodrości miejscowego baroneta Sir Francisa Dashwood. Od kilku lat bowiem okoliczni rolnicy cierpieli na skutek nieurodzajów. Panował głód i bezrobocie. Sir Dashwood zdecydował, że zatrudni jak największą liczbę robotników przy wydobyciu wapienia do budowy drogi, która była mniej więcej w takim stanie, jak polskie trasy rozjeżdżone przez tiry: „były tam koleiny tak głębokie, ze dyliżanse przewracały się, szczególnie w deszczowe dni.” Zatrudniono około 150 osób, którym Sir Dashwood płacił po szylingu dziennie, wystarczająco dużo, by przeżyć wraz z rodziną. Wapienne kamienie pochodziły z sieci korytarzy drążonych wedle szczegółowego planu dostarczonego przez baroneta.
Plany te miały za wzór antyczną grecką świątynię, którą zwiedził w czasie swych podróży. W swojej książce „The Hell Fire Club” Daniel P. Mannix mówi o seksualnym kontekście takiego właśnie projektu. Do wnętrza jaskiń wstępujemy długim korytarzem, który doprowadza nas do sali bankietów i uczt. To miało symbolicznie oznaczać rozwój nowego życia w kobiecym łonie. Po bokach sali znajdują się cztery mniejsze jaskinie, które symbolizują cztery strony świata i gdzie było miejsce na seksualne przyjemności. Wyjście z tej sali prowadzi przez symboliczny trójkąt, oznaczający powtórne narodziny, potem droga prowadzi przez podwodne jezioro „Styx”, czyli rzekę zapomnienia, aż do wewnętrznej „świątyni” Inner Temple gdzie oddawano się przyjemnościom, mniej lub bardziej zakazanym, oraz rytuałom, które dziś nazwalibyśmy satanistycznymi. Sir Francis bowiem zapałał szczególną niechęcią, podczas swych wojaży, do kościoła katolickiego. Raziła go obłuda i wystawne życie jego przedstawicieli, szczególnie we Włoszech.Po powrocie kazał się sportretować kilkakrotnie: w habicie mnicha, w stroju papieża zawsze z kielichem wina i posągiem bogini Wenus w tle. Założył też sekretne bractwo „Rycerzy Świętego Franciszka z Wycombe”, które później znane było jako „Klub Ognia Piekielnego”. Należeli do niego znakomici mężowie stanu, członkowie Parlamentu, licząca się arystokracja. Członkami byli między innymi Hrabia Sandwich; Lord Admiralicji, Sir William Stanhope, poeta Paul Whitehead, John Norris; don Magdalen College w Oxfordzie, Sir Henry Vansittart, gubernator Bengalu i inni. Początkowo spotykali się w Medmeham Abbey, pozostałościach po opactwie cysterskim niedaleko od Henley i Marlow. Sir Dashwood wyposażył i dobudował do ruin kilka komnat, które przez jakiś czas służyły spotkaniom klubu, zanim nie przeniesiono siedziby do jaskiń.
Incydent z Pawianem
Horacy Walpole tak opisywał działalność klubu: „Praktyki były ściśle pogańskie: Bachus i Wenus były bóstwami, którym składano publicznie ofiary: nimfy, świńskie łby wystawione na okazje świętowania klubu wystarczająco informowały o zainteresowaniach tych pustelników”. Sam Sir Francis uznawał te praktyki za dowcipne i ogólnie rozrywkowe. Do klubu należały również kobiety: „o usposobieniu wesołym i pomnażającym ogólną przyjemność”. Na twarzach jednak miały maski ukrywające ich dobrą reputację lub też w wielu wypadkach jej brak.
Z biegiem czasu rytuały stały się coraz bardziej „religijne”. Członkowie nosili pseudo-mnisie szaty, ustanowiono hierarchię, która ośmieszała chrześcijańskie wierzenia i w końcu doszło do sprawowania „mszy” mocno zakrapianej, z toastami na cześć szatana włącznie, a także seksualnych ekscesów. Doroczne spotkania klubowiczów trwały około tygodnia, latem lub jesienią. Spotykano się też i w mniejszych grupach, gdzie prowadzono bardziej inteligentne, polityczno-artystyczne dyskusje. Jaskinie były siedzibą klubu od 1750 do 1760 roku i tam odbywały się rzekome orgie na cześć szatana i bóstw pogańskich.Kres działalności klubu położył „incydent z pawianem”. Sir Henry Vansitaart trzymał w swoim domowym zoo pawiana, małpę przywiezioną z Indii. Poeta Paul Whitehead „pożyczył” zwierzaka, przebrał go aksamity i zamknął w skrzyni, którą umieścił w sali gdzie odbywały się rytuały „Hell Fire Club”. Od wieka skrzyni do swojego miejsca przeciągnął sznurek by uwolnić małpę w odpowiednim momencie. Gdy Lord Sandwich zakończył pseudo „mszę” zwyczajowym toastem do szatana poeta uwolnił pawiana, który z krzykiem wskoczył na plecy lorda i z całej siły uczepił się jego pleców. Nieszczęsny celebrant mało nie umarł ze strachu i głośno zaczął się wypierać swoich grzechów i szatana! Reszta towarzystwa najpierw zamarła z przerażenia potem udzieliła pomocy lordowi pokładając się ze śmiechu.
Po tym incydencie klubowicze nigdy już nie doszli do siebie i spotkania były coraz rzadsze, aż w końcu ustały. Podobno podzieliły ich też różnice w poglądach politycznych…
Glob kościelny
90 metrów bezpośrednio nad jaskiniami wznosi się wspaniałe i widoczne z daleka Mausoleum Monument. To prywatny cmentarz rodziny Dashwood i części bractwa z Hell Fire. Jest to wspaniały przykład neo-greckiej architektury, wzorowany na Łuku Konstantyna w Rzymie. Wykonany z szarego kamienia portlandzkiego pokryty jest miejscowym flintem, który tworzy misterne wzory na jego ścianach. Tuż obok, na samym szczycie wzgórza znajduje się jedyny w swoim rodzaju kościół parafialny: St Lawrence, który został przerobiony wedle gustu i woli baroneta Dashwood. Do kamiennej wieży z XIII wieku dobudowano otynkowane mury, na szczycie których umieszczono złoty glob. Wnętrze jest pokryte freskami skopiowanymi ze świątyni w Palmirze w Syrii, pochodzącej z III wieku.
Ta mieszanka międzynarodowych gustów na angielskiej prowincji może nieco nas zniesmaczyć, ale w jakiś sposób pasuje do całości gruntów należących do ekscentrycznego właściciela, którego dziedzice nadal prosperują w okolicznym dworze. West Wycombe jest uroczą wsią, która ocalała w swoim XVII wiecznym splendorze dzięki zabiegom National Trust, które również opiekuje się jaskiniami. Jest to miejsce warte przynajmniej całodniowej wizyty. Dojedziemy tam samochodem trasą na High Wycombe, przy braku korków to około 40 minut z Londynu. Pociągi ze stacji Marylebone: około 30 minut. Okolica nie tylko niezwykła ale i pełna wspaniałych widoków, chyba, że pochłoną nas całkowicie Jaskinie Piekielnego Ognia…Anna Sanders