Londyńskie Koło nr 11 „Środkowy Wschód” należało do najstarszych jednostek organizacyjnych Stowarzyszenia Polskich Kombatantów, rozwiązanego wbrew woli części swoich członków w 2013 roku. Dzisiaj Koło nr 11 jest członkiem, powstałej na gruncie społecznego oporu, organizacji SPK Limited. Na jego czele stanęła Krystyna Dereszewska. W styczniowym sezonie opłatkowym, numer jedenasty wykorzystał więc okazję, by zamanifestować swoje istnienie. Zorganizował pokaźne spotkanie, pełne różnorakich gości z terenu, gdzie najsilniej objawiła się niezgoda na likwidację naczelnej kombatanckiej organizacji, wyprzedanie majątku Kół, zawłaszczenie ich depozytów i powołanie fundacji.
W restauracji POSK-u zgromadziło się kilkadziesiąt osób, w tym członkowie Koła, a wśród nich 100-letni Józef Kaleta. 90-letniego Czesława Kamińskiego reprezentowała żona. Wśród gości był także obecny Zdzisław Picheta i Leonard Tyksiński. Wszystko kombatanci. Niestety z powodów zdrowotnych nie dojechał Otton Hulacki, honorowy prezes SPK Limited.
– Witam naszego prezesa SPK Limited Wiktora Moszczyńskiego, Dyrektora SPK Ltd. Tomasza Kaźmierskiego z Southampton. Witam tamtejszego prezesa Koła nr 309 Wiktora Ottembrajt i prezesa Koła nr 451 w Bradford, Romanę Pizoń. Witam skarbnika Koła nr 342 w Bristolu Artura Bednarskiego – wyliczała gospodyni spotkania. „Polesia czar” i inne pieśni, sławiące bądź Kresy, bądź bojowego ducha PSZ, kiedyś bardzo popularne, dzisiaj znane już nielicznym, odśpiewał chór damsko-męski ze Slough, pod wodzą Anny Wąsowicz-Miara.
Przy stołach zasiadły rodziny dawnych członków Koła nr 11, wdowy, dzieci i wnuki, sympatycy i przyjaciele, a także tacy ludzie, jak pan Janusz Dąbrówka.
– Nadrabiam za moich teściów, którzy byli kompletnie zamknięci na kontakty towarzyskie, na działalność emigracyjną, bo nigdy nie pogodzili się z tym, co ich spotkało. Moja teściowa do śmierci rozpamiętywała, że kiedyś była w innej sferze i zostało jej to odebrane. Oboje nie chcieli przyjąć brytyjskiego obywatelstwa. Dopiero po śmierci teścia przekonaliśmy mamę, żeby jednak je przyjęła i pojechała w końcu zobaczyć Polskę. Po powrocie chwaliła, ale w głębi duszy… istniało dla niej tylko jedno miasto: Lwów – opowiadał. Dąbrówka znalazł się w Londynie w latach 70. jako pracownik eksportowej marki spożywczej Animex. Po kilku latach oczekiwania na paszport, będąc delegowanym do Wielkiej Brytanii, czmychnął swemu chlebodawcy i tyle go widzieli. Stół nr 1, przy którym siedział, dzieliła z nim m.in Roma Pizoń z Bradford i małżeństwo państwa Grzybowskich, Czesława i Ryszard, oboje po wywózkach 1940 roku na Sybir.
– Moi rodzice byli cywilnymi osadnikami, w odróżnieniu od osadników wojskowych, jak rodzice Rysia. Ojciec pochodził z okolic Nowego Sącza, a mama urodziła się w Podhorcach [daw. powiat złoczowski województwa tarnopolskiego – red.]. Wywieziono nas w lutym, z Wołynia, a po wojnie naszej ziemi już nie było. Mama, która urodziła się przecież pod zaborami, przeżyła wojnę w roku 1920 i przeżyła 17 września 1939 roku, powiedziała, że dopóki bolszewicy będą w Polsce, to absolutnie, nie ma co nawet marzyć o powrocie – mówiła pani Czesława.
Z Romą Pizoń rozmawiało się oczywiście o Kole nr 451, które broni swej nie składa, kapitulacji nie ogłasza i trwa. Tych kilka pozostałych przy życiu Kół, to niesłabnący wyrzut sumienia, dowód tego, iż lata temu, kombatanci oddali zarząd swojej organizacji ludziom, którzy sprzeniewierzyli ich zaufanie. Do pełnienia funkcji liderów zabrakło im umiejętności, gdyż nie potrafili zbudować tak zwanego consensusu, czyli społecznej zgody dla idei zakończenia działalności organizacji, idei być może słusznej, ale zrealizowanej w sposób nieudolny, budząc słuszny żal i rozczarowanie, bardzo wielu kombatantów.
– Przecież my mamy swoje pieniądze w Fundacji SPK. Przecież pisząc te listy do fundacji nie proszę o nic dodatkowego, tylko o to, co należy do naszego Koła, i z czego chcielibyśmy korzystać, organizując nasze spotkania i uroczystości. Ciągle ktoś mnie o to pyta, jak wygląda sprawa depozytu, jak sytuacja z waszymi pieniędzmi, a ja mówię: ludzie, nie pytajcie mnie, bo już nie mam co odpowiadać. Piszę, wysyłam listy, ale pozostają one bez odpowiedzi – mówi Roma Pizoń.
Dom, który należał do Koła nr 451, wystawiono na sprzedaż. Kupił go Pakistańczyk.
– Przepięknie odremontował i otworzył elegancki sklep. I sprawił nam dużą radość, bo zatrzymał i umieścił na murze tablicę, która była na naszym domu, informującą, że tworzyli go polscy kombatanci – dodaje.
Elżbieta Sobolewska
Fot. Elżbieta Sobolewska