Romans Marii Curie Skłodowskiej z Paulem Langevine, a raczej trójkąt Marie – Jeanne – Paul stanowi sedno konfliktu, zawiązanego przez Alana Aldę, w dramacie „RADIANCE: The Passion of Marie Curie”, który wystawiany jest obecnie na scenie niedużego teatru Tabard, w zachodnim Londynie.
Fabuła sztuki skomponowana jest z nerwem, godnym sztukmistrza, obcującego w swojej karierze z doskonałym tekstem i prowadzonego przez twórców wyrazistych i silnych. Ba, samemu będąc wszechstronnym. Alda zasłynął rolą w satyrycznym serialu sieci CBS „M*A*S*H”, gdzie nie tylko zagrał, lecz zadebiutował jako scenarzysta i reżyser poszczególnych odcinków. Później niejednokrotnie łączył te trzy dziedziny: grał, kręcił i pisał, a to, co robił, nie przechodziło bez echa, wręcz przeciwnie. Posiada w domu rozliczne dyplomy, statuetki i listy gratulacyjne. Lubili się z Woody Allenem, razem nakręcili trzy filmy. Co odbiło się znacznie na charakterze napisanej przez niego sztuki o Marii Curie Skłodowskiej, Alan Alda znany jest również jako gorący propagator praw i spraw żeńskiej odmiany człowieka, to jest kobiety. I tak dzieje się w tej sztuce, że prym wiodą w niej postaci kobiece: kochanka Maria i zdradzana żona Jeanne. Przeciwników feminizmu pragnę zapewnić, że nie jest to jednak wyłącznie manifest na cześć kobiety, na to Alda jest zbyt inteligentny. Skomponował swój dramat z taką swadą, a reżyser Mark Giesser tak dobrze rozwiązał go scenicznie i poprowadził swoich aktorów, iż sztuka ta porywa.
Z pierwszych spostrzeżeń – jest sprężysta w swoim napięciu. Trzyma widza w karbach zdarzeń, nie pozwala rozłazić się na boki galopadą myśli. Myśl koncentruje się na tym, co na scenie. Napięcie ewoluuje, autor wciąga nas w akcję, podnosi z fotela, wzrusza i irytuje, lecz także zwalnia, pozwala nabrać dystansu, tworząc tak wieloraki wachlarz doznań, iż dzieje się z nami to, co winno dziać się w teatrze: przeżywamy życie bohaterów na serio. Jesteśmy więc wciągani w wir wypadków, o charakterze mocno melodramatycznym, ale przełamywanym niespodziewanym dowcipem, miejscami nawet dość absurdalnym i nie na miejscu. Ma być wstrząs, a tu nagle farsa. Ma to tę zasługę, iż melodramat nie poddaje się, czyhającemu nań kiczowi, a poza tym, w życiu jest tak właśnie, że najtrudniejsze, najbardziej tragiczne i porażające doświadczenia składają się zarazem z chwil i sytuacji komicznych. Jeśli nie ma nadziei w Opatrzności, cóż innego ratowałoby przed szaleństwem lub czarną melancholią, gdy włazi zło. Alda prowadzi swoje dzieło pewną ręką. Ponadto, jest ono tutaj, w Londynie (bo premiera była w Los Angeles) doskonale zagrane. Wybór Cathy Tyson do roli Marii – strzał w dziesiątkę. Sucha, chociaż nie chuda. Twarda, trochę oschła, lecz zarazem delikatna. Oddała w pełni Marię pochłoniętą przez swoją pasję, odkrywczą, ale też topniejącą przy Piotrze, Marię przede wszystkim silną i zdecydowaną, kobietę, która mówiąc językiem dosadnym, lecz adekwatnym, w końcu „pogoniła” Paula. Jest jeszcze jego żona, Jeanne, w tej roli Zoë Teverson, która stworzyła postać kobiety zagadkowej. Swoje stanowisko prezentowała jasno i zwięzłowato, nie dając mężowi i Marii, z którą znały się przecież z kontaktów towarzyskich (Paul był uczniem Piotra Curie), żadnego złudzenia, iż mogłaby odejść. Postawa Jeanne jest frapująca. Podejmuje ona histeryczne próby przerwania romansu, czyli ratowania swego małżeństwa, próbuje z Paulem rozmawiać, choć czyni to wyłącznie metodą kłótni i wymówki, felerną, najgorszą z możliwych. Wątek, który ma nas kierować w stronę współczucia dla Paula i zrozumienia jego potrzeby romansu z inną, niż żona, kobietą, to przemoc w rodzinie. Paul doznaje fizycznych ataków ze strony Jeanne. Wątek ten uzupełnia również fakt, iż jest ona osobą przyziemną, praktyczną i zupełnie niezainteresowaną sprawami wyższej wagi, czyli nauką. Postać ta nosi w sobie rys tragiczny, nawet wtedy, gdy aktorka groteskową, grubą kreską odgrywa przed pismakiem rolę pokrzywdzonej żony, którą w istocie przecież była, mimo swoich, kuriozalnych być może, wad. Jest tragiczna, gdy dostarcza dziennikarzowi plik miłosnych listów Marii i Paula, któremu urodziła czworo dzieci. I z którą sypiał, równolegle romansując z Marią, i którą zdradził ponownie, gdy związek z Marią się rozpadł, zdradził podręcznikowo, z sekretareczką, stając się ojcem piątego dziecka.
Paul w sztuce Aldy jest postacią, którą trudno obdarzyć zrozumieniem, nie mówiąc o współczuciu. To mężczyzna, który bezpardonowo ulega swoim namiętnościom, wciągając w siebie Marię, która po śmierci męża, mimo iż upłynęły cztery lata, na pewno czuła się samotna, chociaż miała przecież swoje córki. Żona Paula nie chce dać mu rozwodu, bo niby dlaczego miałaby chcieć? Perfidnie doprowadza do upublicznienia korespondencji kochanków i przyjaciół, których połączyła również wspólna pasja. Kiedy prasa ujawniła romans, całe odium winy spadło na Marię. Jeanne pozwała męża, i to również jest fakt, o „zadawanie się z konkubiną w domu małżeńskim”. Maria oburzyła się na „konkubinę”, bo wedle definicji, osoba określana tym mianem powinna mieszkać ze swoim konkubentem, a Maria z Paulem nie mieszkała, chociaż sypiali ze sobą w tym samym łożu, w którym Jeanne rzekomo molestowała Paula i wymuszała na nim miłość cielesną. Gwałciła męża zapewne.
– „Ona jest nie tylko bohaterką Polaków, lecz moją również. Całe życie interesuję się nauką i odkąd po raz pierwszy usłyszałem o Marii, stała się dla mnie inspiracją. Myślę, że to, co przyciąga mnie do niej i nadal daje mi siłę, to fakt, że nigdy się nie poddawała, nieważne z jakimi spotykała się trudnościami, czy była to konieczność przerobienia siedmiu ton żużlu, czy starcia z hipokryzją Francuzów, którzy zwrócili się przeciw niej” – napisał Alan Alda, odpowiadając na pytanie, dlaczego zainteresowała go postać naszej, w rozumieniu polskiej, Skłodowskiej. W jego sztuce, istnieją drobne, ale obecne wątki, zwracające uwagę na jej narodowość, i nie jest to tylko moment, kiedy z Marii Curie, stała się nagle Skłodowską, upodloną przez Francuzów mianem „polskiej dziwki”.
Elżbieta Sobolewska