Nie po raz pierwszy Maja Elżbieta Cybulska stanęła przed koniecznością dokonania wyboru. Niech logik ze szkiełkiem w oku nie denerwuje się na oczywistość powyższego stwierdzenia. Chodzi o wybór esejów, który opublikowany został pod koniec ubiegłego roku w lubelskim Norbertinum, powstałym u progu transformacji PRL jako „pierwsze prywatne wydawnictwo katolickie w Polsce”.
Norbertinum deklaruje: „Dla Polaków rozsianych po świecie staramy się pełnić rolę pomostu w zaistnieniu na polskim rynku wydawniczym, w kontakcie z polskim czytelnikiem”. Jeśli chodzi więc o dobór oficyny, nie ma w wyborze Cybulskiej przypadku. Nurtujące jest jednak pytanie, czym kieruje się w doborze lektury?
Literatura zdaje się być w jej życiu kręgosłupem, wokół którego gromadzą się wszystkie sprawy pozostałe. Nawet jej mąż jest wydawcą. Wykształcona w filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, magistrem stała się z Nałkowskiej, a doktorem z Iwaszkiewicza. W 1969 wyjechała na stypendium do Oksfordu i już do kraju nie wróciła. W 1974 roku nawiązała współpracę z londyńskimi „Wiadomościami”. Stefania Kossowska, jako ich ostatnia redaktor naczelna, zamknęła „Wiadomości” w 1981 roku, a o kulisach tego procesu opowiedziała Mai Cybulskiej w bardzo interesującym wywiadzie, który przedrukowała na wstępie niniejszego zbioru. Tym sposobem otworzyła pierwszy z rozdziałów, w których umieściła teksty, pogrupowane wedle czterech kluczy: „Panie”, „Miasta”, „Życie” i „Cmentarz”.
Po zamknięciu „Wiadomości”, w których za wskazaniem Kossowskiej, Maja Elżbieta drukowała swoje wypowiedzi na temat literatury angielskiej, rychło stała się autorką felietonu literackiego w „Tygodniu Polskim”, z którym związana jest do dzisiaj, objawiając się znienacka i przywołując na te łamy własny, niepodzielny „Ex Libris”. Z ciekawostek: wykładała literaturę polską na PUNO, a w 1989 roku zdążyła wejść do jury nagrody „Wiadomości”, która o dziesięć lat przeżyła tygodnik, zakończywszy swój byt akcentem „a propos”, bo Zbigniewem Herbertem, nagrodzonym za wiersze z tomu „Elegia na odejście”.
A teraz: co do wyborów, dotyczących tekstów o literaturze. Opublikowała ich w liczbie dużej, choć na pewno policzalnej. Pierwszy pomysł zebrania ich w jedną całość pojawił się już u progu lat 80. Powstał wtedy tomik pt. „Tematy i pisarze” (1982), a wydała go Oficyna Poetów i Malarzy małżeństwa Bednarczyków. Kilkanaście lat później, w 1995 roku, Cybulska zdecydowała się wypuścić zbiorek „W moich oczach”, będący wyborem wypowiedzi, które ukazywały się w „Tygodniu Polskim”, w cyklu pod takim właśnie tytułem. Dziesięć lat później, Biblioteka Frazy (Rzeszów) opublikowała „Dobrą Anglię i inne szkice”.
Rozejrzyjcie się, bo dzisiaj mamy czwarty wybór, pt. „Czasem jest pięknie”. Eseje znowu dotyczą w znakomitej większości książek, ale zawierają także bajeczny odprysk w postaci wędrówki po korespondencji dwóch kobiet: Zofii Kozarynowej i Herminii Naglerowej. Obie reprezentują życiorysy oraz nurt twórczości emigracyjnej. Z dziejów emigracji mamy tu jeszcze wspomniany wywiad z Kossowską o Grydzewskim i „Wiadomościach”, a także rzecz o Miłoszu i nagrodzie tegoż czasopisma, gdzie znany z pychy i samo-bałwochwalstwa pisarz dostaje po nosie od redaktora, który uczy go dobrych manier.
Cybulska jest modelową humanistką. Nie architektura miast ciekawi ją najbardziej, ani filozoficzne sacrum ostatniego spoczynku, ostatniego mini-rozdziału, w którym publikuje tylko jeden tekst. Interesuje ją człowiek, w swojej niebywałej złożoności i cudowności losów, człowiek o którym można by w nieskończoność, bo nigdy nie jest on wyczerpany.
Każdy czytelnik będzie miał tutaj swoje ulubione postaci i procesy tego świata, które ogniskują się w ich losach, każdy dokona wyboru tego, co zapamięta, właściwego dla swych ciągot i zainteresowań. Cybulska prezentuje typy tak różne i w tak różne wkracza obszary, iż nie da się tutaj mówić o jednorodności, wiodącego jej eseje, zagadnienia, czy nawet ducha. Nie dziwi, że wybrała esej, że to w nim tak dobrze się odnajduje, gdyż właściwa jest jej ironia, stale niemal tu obecna. Ironia, czułość i sympatia, którą żywi dla swych bohaterów, z którymi nawiązuje więź bliską i żywą, jak z gościem, który już po krótkiej chwili staje się domownikiem.
W wyborze, z którym mamy do czynienia, Cybulska jawi się jako postać, którą cechuje stoicki dystans do wszystkiego, z czym ma do czynienia. Czy tak jest w istocie, wiedzą tylko jej najbliżsi. Lektura tych esejów przywodzi na myśl ową niezmienność człowieczego losu. Z pozoru tylko rządzi nim epoka, w której przyszło mu żyć. Epoka jest ciągle inna, a schematy ludzkich czynów wciąż te same, różnią się tylko metodą wykonawczą. Różnie się ginie, ale tak samo ślepi jesteśmy na ostrzeżenia, płynące z losów i minionych wyroków historii. Nieustanna powtarzalność, która staje się więc stałą. Constans dziejów, procesów, ich narodzin i upadków. Constans, ale nie w wymiarze jednostki. Ta zawsze ma swój własny, niepodzielny, indywidualny wybór, swej własnej, niepodzielnej, indywidualnej postawy. I jeszcze spostrzeżenie Herminii Naglerowej: „Nie ma takich pieniędzy, które wiodą do łaski”.
W „Słodkiej Francji” Maja Elżbieta opowiedziała nam o losie Irène Némirovsky, francuskiej pisarki, urodzonej w Kijowie w 1903 roku, a pochodzącej – za ojcem – z Chazarów, żydów stepowych, nie przykładających wagi do rytuałów, co różniło ich od żydów z getta, paskudnie nazwanych przez Irène mianem „zrezygnowanej miernoty”.
Kiedy w Rosji do władzy doszli bolszewicy, Némirovscy udali się do Francji, którą młoda Irène dobrze znała i uważała za „słodki kraj, najpiękniejszy na świecie”. Urosła do roli popularnej pisarki, autorki powieści, ale i scenariuszy filmowych. W jej otoczeniu, jak odnotowała uważna eseistka, liczył się pieniądz i przenikał je moralny rozkład. „Opisuję środowisko, które znam najlepiej, a które tworzą niezrównoważeni ludzie, oderwani od swego zaplecza i od kraju, gdzie normalnie by żyli. Dostosowanie się do nowych okoliczności jest dla nich wstrząsem” powiedziała Irène, w jednym z przedwojennych, oczywiście, wywiadów. W lipcu 1942 roku aresztowała ją francuska żandarmeria. Zostawiła niedokończoną powieść, pt. „Suite Française”, która ukazała się w wydawnictwie Denoël w 2004 roku, i która stała się przyczynkiem tekstu o Irène. W swoim dziele zarejestrowała zachowanie Francuzów w obliczu inwazji: brak solidarności i rozkład międzyludzkich więzi. Następnie ukazała ich kolaborację z Niemcami, z opisem rzadkich przejawów pomocy. „Kolaboranci – kwituje Cybulska – kompletując kolejny transport do Oświęcimia, do którego zagnali Irène Némirovsky, mogli liczyć na aprobatę okupanta. Zabiegali o nią tak gorliwie, że wprowadzili ustawy antyżydowskie jeszcze przed Niemcami. Nie przewidzieli jednak, że kiedyś wyłoni się utwór, w którym zostaną sportretowani tak, jak na to zasłużyli”.
Tak się składa, że w ostatnich dniach minęło 130 lat od urodzin Witkacego. Wyspecjalizował się w nim profesor Lech Sokół, który w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej m.in. powiedział: „Dla Witkacego ‘nowoczesność’, zapoczątkowana rewolucją francuską, to epoka demontażu dawnej kultury opartej na racjonalizmie greckim, prawie rzymskim, spirytualizmie żydowskim i chrześcijaństwie. Dawny świat, gdy historię budowały silne, wybitne jednostki, odszedł na zawsze. Rewolucja francuska pokazała masom ludzkim, że siła jest po ich stronie, co doprowadziło do upadku indywidualizmu. (…) Witkacy mówił: zastąpiono niesprawiedliwe ustroje demokracją, która ma niezaprzeczalne zalety, ale prowadzi także, pośrednio, do upadku kultury, sztuki i filozofii. Demokracja, to wszystko, czym się słusznie szczycimy, całe mnóstwo rozwiązań społecznych i technicznych, ma swoją cenę, której większość społeczeństwa nie zauważa. Jesteśmy w miarę bezpieczni, syci, ale gdzie jest istotna niegdyś reszta, gdzie życie bezinteresowne, gdzie wartości i metafizyka? – pyta Witkacy, który stawia sprawę jasno – coś z tym naszym wspaniałym światem nie jest do końca dobrze. Jego diagnozy są skrajnie pesymistyczne. Był katastrofistą, dostrzegającym w pozornym rozkwicie Europy początek jej końca”.
Można tę naszą Europę widzieć inaczej, ale nie dlatego, iż nie jest dokładnie tak, jak wieścił Witkacy. W powieści „Zawalidroga” Herminia Naglerowa napisała: „Nic nie jest ani zbyt smutne w życiu, ani zbyt ciężkie, gdy się już zrozumie, że inaczej nie może być”.
Elżbieta Sobolewska