„A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda, brak akcji, dłużyzna. Nic, po prostu nic”, zacytowano przekornie na gali rozpoczęcia Kinoteki, festiwalu mającego na celu pokazanie, że jest dokładnie na odwrót.
To będą dwa miesiące polskiego kina w Londynie. Instytut Kultury Polskiej w tym roku wychodzi naprzeciw oczekiwaniom brytyjskiej publiczności i seanse będą organizowane w samym sercu miasta w m.in. BFI na południowym brzegu Tamizy i w Instytucie Sztuki Współczesnej (ICA) na The Mall w zacnym sąsiedztwie Buckingham Palace. Już bardziej prestiżowo być nie mogło.
Dzięki wysiłkom instytutu, który od lat organizuje festiwal w całej Wielkiej Brytanii, impreza urosła z lokalnego przedsięwzięcia dla koneserów do rangi ważnego międzynarodowego wydarzenia kulturalnego.
Stało się tak zapewne również dzięki ostatnim osiągnięciom Polaków w tej dziedzinie oraz tego, że patronat nad festiwalem objął Martin Scorsese.
– Dzięki polskiej kinematografii nauczyłem się, nie jak robić filmy, ale dlaczego – powiedział reżyser, którego wybór, możemy oglądać przez najbliższe miesiące. – Masterpiecces of Polish Cinema to głębokie, zaangażowane społecznie filmy o wielkiej wizualnej mocy. Filmy, które ustanowiły bardzo wysokie standardy. Mam nadzieję, że będą się wam podobały tak bardzo jak mi.
Minister Dariusz Łaska obecny na seansie podczas gali otwarcia, wyznał, że z przyjemnością obejrzy jeszcze raz filmy, które widział przed laty, gdyż zawsze pojawiają się nowe refleksje. – Ja mam szczególny sentyment do filmów Zanussiego, ponieważ… grałem w jednym z nich! Byłem statystą w produkcji pt. „Rok spokojnego słońca”. To było na IV roku moich studiów, nota bene w Toruniu – opowiadał zastępca ambasadora.Walka z wiatrakami
A na rozpoczęcie festiwalu – mocne uderzenie – „Barwy ochronne” Krzysztofa Zanussiego”. Polski kandydat do Oskara w 1978 roku. Kultowy film, który został dopuszczony przez komunistyczne władze do dystrybucji tylko dlatego, że jest jedną wielką metaforą. Gdy cenzura dopatrzyła się przenośnego znaczenia, próbowano sabotować sukces filmu, w wyniku czego obejrzało go więcej osób, niż „Ojca chrzestnego” Coppoli.
Przenosimy się w czasie do lat 70. XX wieku. Trwa obóz szkoleniowo-wypoczynkowy dla studenci językoznawstwa prowincjonalnego uniwersytetu. Członkami grona pedagogicznego są m.in. magister Jarosław, świeżo upieczony doktorant, młody idealista i cyniczny docent Jakub starszy o kilkanaście lat. Dochodzi pomiędzy nimi do konfrontacji postaw. Starszy naukowie , w tej roli fenomenalny Zbigniew Zapasiewicz, stara się być dla młodszego kolegi mentorem objawiającym mu życiową prawdę na temat brutalnego świata, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Trzeba manipulować ludźmi i zawierać kompromisy, często niezgodne z własnym sumieniem.
„Osią dramaturgiczną filmu jest gra – proces kuszenia, jakiemu poddany jest Jarek przez Jakuba – ‘Szatana’, przekonującego o konieczności świadomej akceptacji zła i własnego w nim udziału przez kompromisy i konformizm społeczny. W ten sposób reżyser wskazuje na indywidualną odpowiedzialność moralną za kształt środowiska i państwa, w którym się żyje, oraz na transcendentne źródło etyki,” napisała o „Barwach ochronnych” dr hab. Mariola Marczak.
Przewrotnie, jak to u Zanussiego bywa, docent nie jest zupełnie postacią negatywną. Zostało to uwypuklone w ostatniej scenie, kiedy stwierdza, że może lepiej dla niego byłoby, gdyby nie żył. W tym zdaniu, w którym docent jawi się jako upadły idealista, tkwi prawdziwa moc. Tytułowe barwy, chronią przed otaczającym złem i zepsuciem, przed porażkami i przed własną niewygodą. Dopóki je nosimy, dopóty nie mamy odwagi spróbować prawdziwego życia. Dzięki temu postać Zapasiewicza nie pozostaje tylko karykaturalną kukłą sarkazmu, a udowadnia posiadaną przez siebie prawdziwą mądrość.
Po seansie Krzysztof Zanussi opowiedział trochę o kulisach powstawania filmu. Na przykład jedna z kwestii docenta Szelestowskiego: „Najważniejszy jest dobór kadr”, co stanowiło nawiązanie do jednego z haseł Lenina, zostało uznane za naśmiewanie się z przywódcy i nakazano wnieść poprawki. Dlatego w filmie usłyszeliśmy: „Najważniejszy jest dobór ludzi”. Kontrowersje wzbudzały nawet niektóre kadry. Gdy recytująca wiersze artystka okazała się dla cenzora niewygodna, nakazano twórcy zrezygnować z planu średniego, który, według przedstawicieli resortu propagandy, był planem portretowym, przez co postać była nadmiernie wyeksponowana. Na nic się zdały racjonalne argumenty reżysera. To była istna walka z wiatrakami.Life is a trap
– Gdybym był komunistą w latach 70., to bym z całą pewnością zakazał tego filmu – stwierdził jeden z widzów.
Jednak jak powiedział w rozmowie z „Dziennikiem Polskim” Michael Brook, brytyjski krytyk filmowy, który prowadził dyskusję z reżyserem po projekcji, jest to film uniwersalny, ponieważ wciąż się ścieramy z dylematami moralnymi, tylko nie w ramach ustroju komunistycznego, lecz chociażby w ramach struktur korporacyjnych.
– Moim założeniem było pokazanie, jak na co dzień wygląda życie w systemie – powiedział Zanussi.
Pytania z sali były bardzo dogłębne, inteligentne, nie bałwochwalcze wobec filmu, lecz bardzo dociekliwe. I padały bardzo szczere odpowiedzi.
– Nie miałam wątpliwości, że Krzysztof Zanussi wzbudzi zainteresowanie w Londynie, gdyż jest znakomitym mówcą. Bardzo podobało mi się, to, że reżyser odpowiadał na wszystkie pytania również te które nie musiały być dla niego wygodne, jednocześnie nie narzucając nachalnie swojego zdania – stwierdziła dyrektor Instytutu Kultury Polskiej Anna Godlewska.
Ciekawość wzbudziła na przykład postać Angielki, outsiderki, świeżego powiewu w ramach filmowej studenckiej społeczności.
– Wybrałem Angielkę, ponieważ w Wielkiej Brytanii już od czasów wojny istniała duża społeczność polska. Może nie tak liczna jak obecnie, ale jednak. Poza tym chciałem, żeby była ona symbolem wolności, innego sposobu myślenia – tłumaczył reżyser.
A dlaczego studenci byli językoznawcami? – Ponieważ Stalin zawsze twierdził, że jest świetnym lingwistą, napisał nawet jedną pracę naukową na ten temat. To znaczy ktoś inny napisał w jego imieniu. Analogia jest ewidentna – odparł Zanussi.
Ktoś dopatrzył się w niejednoznacznej relacji pomiędzy kolegami po fachu wątku homoseksualnego. – Rozumiem ten punkt widzenia, który jest spojrzeniem z perspektywy XXI wieku. Niestety, żyjemy w czasach, kiedy w każdej relacji doszukujemy się wątku erotycznego. Nie twierdzę, że kiedyś takie tendencje były nieobecne, ale teraz jest to wyjątkowo modne – tłumaczył, rozkładając ręce.„Dziennik Polski” zapytał reżysera jak przyjął falę krytyki, która pojawiła się po jego ostatnim obrazie „Obce ciało”.
– Jako artysta jestem zawiedziony, bo oczywiście wolałbym, żeby mój film wzbudził ogólny zachwyt – stwierdza. A jako moralista?
– Przyjąłem to jako dowód na to, że nadepnąłem diabłu na ogon. Wszedłem w dziedzinę szalonych kontrowersji społeczeństwa przemian, społeczeństwa na dorobku. Ale wiem, jak dużo energii włożyły wielkie korporacje, aby mój film powstał. One przychodzą z takim przesłaniem: „Dajemy się wam wzbogacić”, ale ktoś mówi „uważajcie, bo wam duszę ukradną” – podsumował.
Jednak najbardziej zgromadzonych frapował moralistyczny wątek. Zarzucali głównemu bohaterowi konformistyczną postawę, a reżyserowi krytykę idealizmu. Zanussi jednak nie dał się podpuścić.
– To dobrze, że takie dylematy wciąż istnieją. Obecnie, kiedy żyje się nam tak łatwo, musimy sobie zadawać trudne pytania, żeby nie zwariować. Life is a trap! Życie to pułapka. Cały czas szukamy kompromisu pomiędzy naszymi instynktami, aspiracjami i możliwościami, które są ograniczone. Zawsze cieszę się, gdy widzę ludzi, którzy mają w sobie pragnienie zmieniać świat, jakkolwiek naiwnie to brzmi. Wiem, że jest to możliwe, bo rzeczywiście w ostatnich latach świat stał się dużo lepszym miejscem, niż był wcześniej. Żyjemy w czasach wolności, pokoju i bezpieczeństwa. Oczywiście zmagamy z innymi wyzwaniami, ale takie dobrobytu jeszcze nigdy w historii nie było. I musimy umieć to docenić – podsumował.
Po tych słowach nikt ze zgromadzonych nie miał już nic do dodania.
Tekst i fot. Magdalena Grzymkowska