Jerzy Stuhr, znany polski aktor, który zajmuje się również reżyserią, w minionym roku zrealizował dosyć głośny w kraju film pt. „Obywatel”, ze sobą i synem Maciejem w rolach głównych. Media głównego nurtu obwieściły: „koniecznie do obejrzenia przez każdego Polaka”, a krytyk Gazety Wyborczej Tadeusz Sobolewski potykał się o swoje, dla Stuhra, etatowe komplementy.
Humor, satyra dystansu ratują przed bałwochwalstwem i mitomanią, są więc niezbędne w publicznej debacie. Pod warunkiem jednak, że humor jest inteligentny, a dystans daleki od postawy cynika. Stuhr wyśmiewa jednak Polskę w sposób nienawistny. Kto skrzywdził Stuhra tak bardzo, że sięga więc po język nienawiści?
Depcze, nie prezentując żadnej alternatywy dla „zakłamanych katolików i antysemitów” – bo to są, jego zdaniem, główne rysy Polaka. Film nazwany przez twórcę komedią, jest próbą groteski, nieudaną, gdyż posłużył się wyświechtanymi chwytami, użył zużytych kalek, czyniąc swoje dzieło tworem żałosnym. Ale zamierzony efekt został osiągnięty. Dobrze przypochlebił się ogłupiałej, kosmopolityczno-lewackiej części społeczeństwa, która najchętniej wysłałaby Boga, honor i ojczyznę na Madagaskar.
„Obywatel” bywa zabawny, kilka scen to pomysłowe perełki. Np. jak stary Żyd przyjeżdża po swoją kamienicę, idzie do Jana Bratka (główny bohater), który leży w szpitalu pod gipsową maską i domaga się informacji, co rodzice Bratka zrobili z meblami i pewną srebrną cukiernicą. Żyda wygania pielęgniarka, która nazywa go pod nosem tak, jak wszyscy Polacy nazywają Żydów, a na odchodnym zwraca on tylko uwagę, że jeśli z twarzy nie zdejmą Bratkowi gipsowej maski, to twarz jego będzie już na stałe czerwona, wie, bo jest dermatologiem. I rzeczywiście, w końcowej scenie filmu objawia się gęba Bratka – w połowie biała, gdyż nadal jest zakryta gipsem, a w połowie czerwona. Pod nią wisi medal. Tak wygląda zemsta Stuhrów za niewybredny atak na „Pokłosie”, w którym Maciej zagrał jedną z głównych ról. Dla przypomnienia – „Pokłosie” – rzecz o tym, jak Polacy palili Żydów w stodołach.
Usiadł sobie Stuhr senior na przypiecku, syn Maciek nieopodal i dumają. Maciek płacze. Tato, co oni mnie zrobili, jak oni mnie na tym internecie ponazywali, jak oni mnie nie lubią! A ja im przecie w kaberecie i w komedii, ja im przecie dobrze, a jak chciałem raz poważnie, na poważnie coś, to oni mnie tak, prosto w twarz, nafajdali. Nie płacz synu – mówi tatko – już my im pokażemy. Taką im wysmażymy prowokację, że ich skręci, że znowu zaczną nam ubliżać, a to się zawsze przyda, synek, a na tym się zarobi, z tego się żyć będzie, bo kto nam nie uwierzy, jak powtórzymy raz jeszcze, że ciemnogród, że nie znosi krytyki, że z innych lubi drwić, z Żydów, z Murzynów, ale z samych siebie nigdy. I jeszcze za ich pieniądze zrobimy, i wywiady będą, i książki, i recenzje, zobaczysz synku, nie płacz niebożątko. Budżet filmu „Obywatel” w połowie zafundowała publiczna Telewizja Polska oraz państwowy Polski Instytut Sztuki Filmowej. Obie instytucje faktycznie nie obyłyby się bez podatków. TVP wydała pół miliona złotych, a PISF 2 miliony 900 tysięcy. Sześć milionów złotych wyniósł cały budżet produkcji, wzorowanej na „Zezowatym szczęściu” Andrzeja Munka z 1960 roku.
Do tej znakomitej groteski tak „Obywatelowi” daleko, jak polskiej pensji do pensji zachodniej Europy. Ideę swojego filmu Stuhr w całości ściągnął ze scenariusza Jerzego Stefana Stawińskiego, napisanego przez niego pod koniec lat 50., na zamówienie Munka. Ściągać, czyli odpisywaćTendencja wypracowana w PRL, bujnie rozwija się w III RP. Ściąganie w szkołach i na uczelniach, na egzaminach i sprawdzianach jest normą, wedle której postępuje gros uczniów i studentów. – Próbuję i ja. Koleżanka chciała mi pokazać, mówiła, że mnie nauczy. No to raz mi się udało, całą nogę sobie zapisałam notatkami i mi się udało, ale tak się tym stresuję, że nie wiem, czy się nauczę – opowiedziała mi studentka, Polka wychowana w Anglii, która studiuje w kraju matki. – A ci, którzy chodzą z wykładowcą na polowania, od razu mają swoje prace na oddzielnej kupce – dodała. Stuhr też zapisał sobie całą nogę, usiłując zdublować Jana Piszczyka. Zdublować? Gorzej, powtórzyć go po raz trzeci. Od wspaniałego „Zezowatego szczęścia” Andrzeja Munka minęło 28 lat, kiedy za kontynuację losów Piszczyka wziął się niejaki Andrzej Kotkowski, który nakręcił w 1988 roku „Obywatela Piszczyka”, dalsze dzieje pechowca. Tym razem zagrał go właśnie Jerzy Stuhr. Autentyczny Piszczyk – Bogumił Kobiela nie żył, podobnie jak twórca pierwowzoru, Munk. Piszczyk Stuhra nie spodobał się ani widowni, która ten film zapomniała, ani krytyce. Każdemu jednak, kto weźmie się za „Obywatela”, warto polecić, by najpierw sięgnął po „Zezowate szczęście”.
Prof. Grażyna Stachówna (Uniwersytet Jagielloński) w książce pt. „Władcy wyobraźni sławni bohaterowie filmowi” opublikowała m.in. szkic pt. „Jan Piszczyk kameleon pechowiec”. Przytoczyła w nim fragment wspomnień Jerzego Stefana Stawińskiego pt. „Notatki scenarzysty”, w których opisał obmyślanie fabuły „Zezowatego szczęścia”: „Moje dotychczasowe życie podzieliło mi się na epizody – pisał. – W każdym występowałem w innym mundurze: harcerza, podchorążego, studenta, konspiratora, handlarza, pokątnego doradcy i wreszcie biurokraty. Była to pogoń za powodzeniem: przybierałem te wcielenia, które najbardziej ‚leżały’ w epoce. (…) utwór o małym człowieczku: choć wiatr historii targa nim jak zeschłym liściem, ciągle chce być uznaną przez opinię postacią epoki. Instynkt samozachowawczy i prawo mimikry, bo inaczej nie przeżyje w tym miejscu i w tych czasach”.
Jan Piszczyk i Jan Bratek to figury symbolizujące oportunizm. Jak streszcza prof. Stachówna: ile razy udawało się Piszczykowi przystosować, wydarzało się coś, co niszczyło jego karierę i dobre imię. A chciał tylko jednego: być akceptowanym. Bratek nie inaczej. Piszczyka tyranizował ojciec. Bratek miał matkę-hipokrytkę. Piszczyk gra na trąbce, Bratek na harmonijce. Piszczyk „pragnie zostać żołnierzem, uwiedziony wysokim prestiżem ułanów w polskim społeczeństwie, wędrówkę do szkoły podchorążych w Zegrzu rozpoczyna we wrześniu 1939 roku” – notuje Stachówna. W koszarach nie zastaje nikogo, stroi się w galowy mundur oficera i tak zastają go niemieccy żołnierze. W obozie jenieckim nie przyznaje się do pomyłki, i tworzy legendę o swoich heroicznych wyczynach. Zdemaskowany, zostaje wykluczony z grupy oficerów jako zdrajca i szpieg. Bratek, w stanie wojennym przez pomyłkę trafia do więzienia, wzięty za członka podziemnej organizacji. Uważany jest przez opozycjonistów za ubecką wtyczkę.
Podobieństw sporo, ale to Bogumił Kobiela, a nie Jerzy Stuhr, stworzył archetyp polskiego kameleona-pechowca, który stał się charyzmatycznym bohaterem naszego kina. Stuhr zasłynął innym typem postaci: cwaniackim wesołkiem.
Konrad Eberhardt w książce pt. „O polskich filmach” w 1982 roku pisał: „Komizm Kobieli był w pewnym sensie komizmem samobójczym: kreując swoje najwybitniejsze postacie, doprowadzał je do moralnego unicestwienia, rezygnując z szans zdobycia sympatii widowni. (…) Kobiela zagrał [Piszczyka] z podziwu godnym ferworem, a równocześnie z zadziwiającą pasją ostatecznego skompromitowania tej postaci”. I dobrze, bo czyż taka postać nie zasługuje na kompromitację?
Biorąc pod uwagę, że film Jerzego Stuhra pokaże Telewizja Polska, to obejrzą go miliony. Nieważne więc, jaki jest poziom dzieła. Obejrzą i się utwierdzą. Że biskup to dziwkarz, nierób, w hawajskiej koszuli siedzi na wakacjach i daje posadę po znajomości. Że matka-Polka to tchórzliwa antysemitka. Że w ogóle Polacy to antysemici. Że w komunistycznym MSW pracowały fajne babki, dobre, uczuciowe i wreszcie bardziej bogobojne, niż matki-katoliczki. Że styropianowi bohaterowie „Solidarności” to zwykli blagierzy. I wreszcie, wywołujący paroksyzm nienawiści, bracia Kaczyńscy. Jarosław oberwał cytatem. Kiedy bohater Stuhra po 1989 roku spotyka swego dawnego kolegę ze szkoły, ten proponuje mu pracę dla partii, będącej trzecią siłą w kraju. Pierwsze spotkanie: nauka o proporcjach człowieka aryjskiego wobec człowieka semity. Bratek wychodzi zniesmaczony. Kolega mówi: jeśli teraz od nas odejdziesz, to stajesz „tam, gdzie stało ZOMO”. Manipulacja godna propagandzistów stalinizmu. Głupia, bez logicznego związku z sytuacją, w której zabrzmiała cytowana wypowiedź. Stuhr wykorzystał zdanie z wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego, podczas wiecu w Stoczni Gdańskiej, w 2006 roku. Ówczesny premier, którego partia stanęła wówczas w centrum politycznego cyklonu, podczas spotkania w stoczni powiedział m.in. iż spędził w niej kilka może najważniejszych tygodni swojego życia i pamięta, kto i po jakiej stronie się wówczas opowiadał. – „My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO” – powiedział Kaczyński, w odniesieniu do członków Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nieduży, siwy prezydent z filmu Stuhra kojarzy się z Lechem Kaczyńskim. A skoro w ostatniej scenie wyróżnił medalem takiego hipokrytę i idiotę, jak Jan Bratek, to faktycznie musiał być głupim „kartoflem”, jak nazwała polskiego prezydenta w 2007 roku niemiecka gazeta „Die Tageszeitung”.
Taki obraz prawicowej Polski przedstawia „Obywatel”, co zapewni twórcom poważanie i apanaże, czerpane z głównego obiegu kultury w Polsce, służącej władzy dokładnie tak, jak czyniła to przez całe 45 lat komunizmu. Kto nie jest z nami, niech radzi sobie sam, nikt wolności słowa nie zabroni, jak sobie na nią znajdzie pieniądze.
Stuhr przyznał, że zrobił film, który trudno będzie zrozumieć za granicą. Jak mówił w wywiadzie dla Polskiego Radia dostał sygnały, że „cudzoziemcy nie pojmują pewnych kontekstów”. Tu ma rację. Dlaczego więc Festiwal polskich filmów Kinoteka, organizowany przez Instytut Kultury Polskiej w Londynie, w ramach przeglądu tego, co w najświeższym polskim kinie piszczy, wybrał ten obraz, aby pokazać go międzynarodowej widowni? Skoro zadaniem Instytutu jest budowa wizerunku Polski za granicą, widać wybór ten odpowiada misji tej placówki. A wbrew tej misji byłaby prezentacja unikatowego w skali światowej kinematografii dramatu non fiction pt. „Powstanie Warszawskie” w całości zmontowanego z powstańczych kronik. Taką mamy rację stanu.
Elżbieta Sobolewska