08 lipca 2015, 10:26
Statorianie w służbie Rzeczpospolitej

Biało-czerwony latawiec, logo „Teraz Polska”, lotnicza szachownica, kontrowersyjna sprężyna… Pomysłów na znak promocyjny naszego kraju nie brakuje. To, czego brakowało, to spójna strategia komunikacji, którą ze splendorem ogłoszono w zeszłym roku. Jednak czy jest ona nam rzeczywiście potrzebna?

Tę kwestię poruszył dr Stanley Bill na jednym z wykładów Polskiego Ośrodka Naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Ambasadzie RP. Swoje wystąpienie zaczął od nakreślenia sylwetki Pierre’a Statoriusa, francuskiego XVI-wiecznego pedagoga, działacza reformacji, polemisty innowierczego.

W 1559 roku Stratorius opuścił kalwinistyczną Genewę w obawie przed prześladowaniami i przyjechał do Polski, a w zasadzie przyszedł, gdy podróż odbył na piechotę. Został nauczycielem języka greckiego w Pińczowie pod Krakowem. Będąc w tym kraju i mając za żonę Polkę, Małgorzatę Czarnowską, musiał nauczyć się polskiego. I nauczył się go na tyle dobrze, że w roku 1568 w Krakowie wydał pierwszy w historii podręcznik do nauki gramatyki języka polskiego – „Polonicae grammatices institutio”.

– Tak. Wszystkie podstawowe zasady gramatyczne języka polskiego zostały po raz pierwszy spisane przez Francuza. Do tego kalwinistę – podkreślał wykładowca uniwersytetu w Cambridge.

Statorius przyznaje, że wcale to nie było łatwe. Trudność naszego ojczystego języka, który jest postrzegany jako chaotyczny, zniechęca do nauki do chwili obecnej. Sam renesansowy humanista wskazuje, na wiele osobliwości („z łaciny idiotismos”, zaznacza dr Bill) języka polskiego. Ale koniec końców w swoim liście do swojego przyjaciela, Andrzeja Dudycza, znaturalizowanego Węgra, także uznanym humanistą i działaczem, stwierdził, że po opanowaniu podstaw „nie jest trudno do osiągnąć mistrzostwa w posługiwaniu się tym językiem, a wówczas staje się miły i przyjemny w użyciu”.

Piotr Statorius został naturalizowany jako Polak i zmienił nazwisko na Stoiński. Wśród jego zasług wymienia się także pracę nad tłumaczeniem Biblii brzeskiej. Jednocześnie był wybitnym działaczem reformacji w Polsce. Dwukrotnie dokonał konwersji (z kalwinizm na arianizm, a następnie powrócił do kalwinizmu), co w szczycącej się tolerancją religijną Rzeczpospolitej nie było niczym nowym ani bulwersującym.

Ta historia pokazuje, że cudzoziemcy od zawsze mieli niemały wpływ na rozwój kultury polskiej. I rzeczywiście jak spojrzymy wstecz na historię naszego kraju inne kraje miały duży wpływ na kształtowanie się polskiej kultury.

Dr Bill posunął się nawet dalej w swojej tezie, twierdząc, że „polska kultura była inseminowana przez inne kultury, ale sama nigdy nie inseminowała.”

Dopiero w XX wieku polska kultura zaczęła „zapładniać” inne. Zupełnie nieoczekiwanie w czasach wojen, ludobójstwa i reżimowego uciemiężenia nastąpił rozkwit w przynajmniej trzech obszarach polskiej kultury: literatury (tu dr Bill wymienił Tadeusza Różewicza, Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, Wisławę Szymborską, Adama Zagajewskiego), teatru (poprzez twórczość Tadeusz Kantora, Jerzego Grotowskiego) oraz kina (dzięki filmom Wojciecha Hasa, Krzysztofa Kieślowskiego , Romana Polańskiego czy Agnieszki Holland).

W jaki sposób możemy to tłumaczyć? Dr Bill zwraca uwagę na charakterystykę poezji Różewicza, oszczędnej w formie, bez zastosowania znaków interpunkcyjnych.

– Wiersze Różewicza są odzwierciedleniem podnoszenia się języka z ruin gramatycznych, co jest metaforą podnoszenia się człowieka z ruin moralnych – przekonywał.

Dramaty XX wieku zmusiły polskich twórców do reinterpretacji dotychczas istniejących form wyrazu oraz konwencji. A było to możliwe wyłącznie przez ich dekonstrukcję, a następnie zbudowanie na nowo. Polska kultura naznaczona głębokimi bliznami przyniosła Zachodniej Europie zaskakujący powiew świeżości. Paradoksalnie czasy „prosperity” i dynamiczny rozwój konsumpcjonizmu dokonały spustoszenia w sztuce. Polska kultura, odizolowana od zachodniej żelazną kurtyną rozwijała się równolegle, zachowując swoją kreatywność i oryginalność.

A co się dzieje po upadku muru berlińskiego? Kultura Zachodu ponownie zaczyna infekować różne sfery życia w Polsce. Przykładem jest powieść Doroty Masłowskiej „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”. Książka stała się bestsellerem, doceniano jej innowacyjność zarówno w kraju, jak i za granicą. Ale przecież opiera się na koncepcie paralelnym w stosunku do kultowego brytyjskiego filmu lat 90. „Trainspotting”. Polscy twórcy zachłysnęli się nieograniczonym dostępem do kultury zachodniej, niebezpiecznie zatracając swoją indywidualność. Zdaniem prowadzącego spotkanie Polacy nie powinni czuć się Europejczykami drugiej kategorii, ponieważ mają dużo do zaoferowania.

Przypomniał również, że polski etos XVI wieku opierał się na czterech wartościach: wolność, równość, różnorodność i tolerancja, które stały się podstawą wszystkich zachodnich państw. Wydawać by się mogło, że Polska uczy się tych rzeczy od Zachodu, a tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Niestety dzięki polityce zniszczenia, najpierw Hitlera, a potem Stalina, te wartości zostały zdewaluowane. Nie ma już różnorodności w Polsce, trudno mówić w naszym kraju o równości czy tolerancji, chociaż w kontekście środowisk LGBT, religii czy nastawienia do obcokrajowców. A Polacy nie są w większym stopniu wolni, niż obywatele innych państw.

Dr Bill wspomniał także o kampaniach reklamujących nasz kraj, które zwykle są realizowane nieco w oderwaniu od rzeczywistości. W zeszłym roku członkowie Rady Promocji Polski przyjęli dokument „Zasady komunikacji marki Polska”. 21 stron o tym, że „Polska zasila” – pomysłami, kulturą, innowacją. Ale czy na pewno? Specjalista ds. komunikacji Zbigniew Brzeziński pisze tak: „Patrząc przez ten pryzmat, czym Polska ‘zasila’ śmiało można powiedzieć, że na pewno nie symbolami. I to w zasadzie tnie tę koncepcję. O tym, że żeby sprężyna ‘zasiliła’ cokolwiek, to trzeba jej najpierw dostarczyć energię, to już nawet nie wspominam. Metafora wygląda więc tak – jak nas solidnie ‘ścisną’ (carat, komuna, czy Bismarck – nie stanowi), to wtedy nosimy symbole, pokazujące, że ‘Jeszcze Polska nie zginęła’.”

Pierwszą kampanią realizowaną według zasad dokumentu była kampania „Polska. Spring Into.” Okazało się jednak, że to hasło jest niezrozumiałe nawet dla Brytyjczyków. Dr Benjamin Stanley z University of Sussex stwierdził ten slogan jest bez sensu. – Po „spring into” powinno coś następować. Nasuwa się „spring into action”, ale nie ma to nic wspólnego z tematem kampanii – dowodził w mediach. Po tych sygnałach dodano na końcu słowo „new”. „Spring into new” ma już pewien sens.

Były też głosy uznania. Tomasz Soluch, dyrektor artystyczny agencji marketingowej MOSQI.TO pozytywnie ocenił spot. „Spot jest utrzymany w klasycznym stylu, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. 30 sekund materiału, w którym widać młody, pogodny kraj z potencjałem. Dobra, pozytywna energia z tego emanuje, bez martyrologii, pługa i na szczęście bez kiełbasy! Jest dobrze”, ocenił na portalu WirtualneMedia.pl.

Zdaniem Tomasza Bartnika, partnera w pracowni koncepcyjnej One Eleven, osobne logo promocyjne jest niepotrzebnym, dodatkowym tworem. – Wiem, że wiele krajów stosuje tego typu zabieg w kampaniach promocyjnych, ale nie wydaje mi się to zasadne. Gdyby logo było zwyczajnym nawiązaniem do barw narodowych, byłoby zdecydowanie prościej i efektywniej – uważa.

Dr Stanley Bill także zauważył, że kampania „Spring into new” nie była do końca trafiona.

– Jednak podoba mi się zastosowanie słowa „spring”, tyle że w innym znaczeniu. Niech to będzie dobry czas, wiosna dla polskiej kultury – podkreślał dyrektor kierunku Polish Studies w Cambridge. Właśnie w tych studiach przeznaczonych dla przedstawicieli innych narodowości widział przyszłość rozwoju i promocji Polski.

– Niech to będą obcokrajowcy (nazwijmy ich na cześć naszego bohatera, od którego zacząłem swój wywód – stratorianami), którzy są zafascynowani polskością i wnosząc coś do polskiej kultury, rozprzestrzeniają ją na świecie – dowodził, dodając w tym zakresie nieocenione zasługi Instytutu Kultury Polskiej, Instytutu Adama Mickiewicza oraz polskich ambasad.

Zwrócił również uwagę na rolę Polonii, która również jest być może najbardziej efektywnym nośnikiem pozytywnego wizerunku naszego kraju. Naukowcy odnoszący sukcesy, biznesmeni, specjaliści w swoich dziedzinach to najlepsza reklama dla naszego kraju.

Takiego zdania jest dr Joanna Bagniewska, naukowiec-zoolog na uniwersytecie w Reading, laureatka licznych nagród, a jednocześnie aktywistka na rzecz pozytywnego wizerunku Polski i Polaków. „Na całym świecie mamy 20 milionów potencjalnych ambasadorów naszej ojczyzny, którzy mogliby wśród swoich znajomych upowszechniać obraz nowoczesnej i barwnej Polski. Ale musimy im w tym pomóc. (…) Warto pamiętać, że obcokrajowcy często wyrabiają sobie zdanie o Polsce na podstawie jednej znanej im osoby. Zawsze staram się zachowywać tak, jakbym dla mojego zagranicznego rozmówcy była jedyną okazją do poznania Polski. Bardzo polecam takie nastawienie” – akcentowała dr Bagniewska w swoim artykule w serwisie internetowym natemat.pl.

Pytanie, które ciśnie się na usta, czy zamiast wydawać pieniądze na kolejne spoty telewizyjne, warto byłoby postawić na integrację środowisk polonijnych i przedstawicieli naszego kraju za granicą, pozostawiam bez odpowiedzi. Decydentom, ku refleksji.

Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_