12 lipca 2015, 17:55 | Autor: Mariusz Kutka
Tyle jesteśmy warci, ile zrozumiemy

Nauczyłem się metody, którą nazywam striptizem. Każdą historię opisuję, tak jak striptizerka pokazuje swoje ciało. Staram się nie zdradzić wszystkiego, dawkuję powolutku szczegóły. Najpierw jedna rękawiczka, potem druga… – mówił Mariusz Szczygieł w Edynburgu, podczas promocji angielskiego wydania książki „Gottland: Mostly True Stories from Half of Czechoslovakia”.

fot. Chris Scott
fot. Chris Scott

„Przyjdźcie wcześniej, jeśli chcecie usiąść” – ostrzegała na facebooku Kasia Kokowska, współorganizatorka spotkania w księgarni Word Power Book. Miała rację. W księgarni tłok. Kto przyszedł na ostatnią chwilę siedzi na dywanie w salce obok. Ci w pierwszym rzędzie, niemal kolano w kolano z Mariuszem. Potem będą się dziwić, że taki otwarty, zwyczajny.

Mariusz Szczygieł na wstępie droczy się z czytelnikami: „Jeśli myślicie, że reporter robi coś dla innych, to tak nie jest. On robi to egoistycznie dla siebie, ale żeby nie umrzeć z głodu, spisuje to w książkę”. A spisuje genialnie, bo „Gottland” (czyli zbiór reportaży o Czechach, ojczyźnie piosenkarza Karela Gotta, skąd tytuł) otrzymał m.in. nagrodę Nike Czytelników 2007 i European Book Prize 2009.

Po ośmiu latach reporterskie dzieło Mariusza doczekało się brytyjskiej matki. – To nasze wspólne dziecko – stwierdza Antonia Lloyd-Jones, która zajmuje się tłumaczeniem na angielski książek polskich autorów. Pięć lat temu dostała maila od Kasi, którą zachwyciło tłumaczenie Olgi Tokarczuk. Później spotkają się kilka razy podczas wydarzeń literackich, czasem prywatnie przy kawie.

Czeska komedia

Wydarzenie ma posmak czeskiej komedii. Polacy pytają po angielsku, a Antonia tłumaczy Mariuszowi na ucho słowa rodaków, a potem przekłada jego odpowiedzi na język Szekspira. Zrozumie każdy, bez względu na to, w którym języku by nie mówił.

– Gottland to historia o innym sposobie na przeżycie. Nie oceniam czy lepszym, czy gorszym. Po prostu innym – deklaruje. Mariusz nie da się namówić na ocenę postawy piosenkarza, który współpracował z komunistycznym reżimem. Podobnie było dzień wcześniej w londyńskim Frontline Club.

Gdy książka ukazała się w Czechach, otrzymał jednego dnia dwa listy. W obu czytelnicy dziękują mu, że Polak potrafił tak napisać o rodzinie Bata, twórcach imperium obuwniczego. Choć nie pozostają zgodni czy to reportaż o „okropnych kapitalistach, wyzyskiwaczach, którzy nigdy nie szanowali robotników”, czy „laurka dla rodziny Bata, którzy robili wszystko dla drugiego człowieka”. – Ten sam tekst, dwie przeciwstawne opinie. Czytelnicy odbierają reportaże przez pryzmat samych siebie i to coś wspaniałego. A tak między nami o Batach napisałem złośliwie z ironią Kurta Vonnegut – podsumowuje autor. Na co Antonia przytakuje głową i zapewnia: „That’s true!”

Zbierając materiał na reportaż, kontaktuje się z najstarszym potomkiem Batów, który mimo 80-kilku lat wciąż kieruje firmą. Sekretarka instruuje reportażystę, że może zadać tylko jedno pytanie mailem, ale ma być ono ważne. – To pomyślałem, że nie ma nic bardziej istotnego od pytania „Jak żyć?” I odpowiedź na nie jest w książce. Nie będę jej zdradzał, bo jest tutaj 10 egzemplarzy do sprzedania – mówi pisarz. Po spotkaniu na kilku się podpisze.

Najważniejsze pytanie chodzi za Mariuszem od lat. Najczęściej samotnie, bez odpowiedzi. Szuka jej u rozmówców, w opowieściach jaki znaleźli sens na swoje życie. – Bo moje sensy zmieniają się co jakiś czas – tłumaczy ze swadą.

W księgarni śmiech rozbrzmiewa echem: po wypowiedziach Mariusza i ponownie, gdy Antonia tłumaczy jego słowa na angielski. Głośniej za pierwszym razem, bo na sali zdecydowaną większość stanowią Polacy.

– Miałem różne odpowiedzi na poszczególnych etapach życia, bo praca, kariera, płodzenie dzieci to nie są prawdziwe sensy życia ludzkiego. Przez długi czas wydawało mi się, że jest nim miłość, bo ona zabija strach przed śmiercią, strach egzystencjalny. Teraz, gdy nie mam miłości… wciąż wydaje mi się, że tym sensem jest miłość – podkreśla.

Znalazł sens równoważny. – Nawet gdybym miłości nie znalazł, to on mi wystarczy. Tym zadaniem jest próba zrozumienia świata. Wydaje mi się, że życie jest wtedy lżejsze. Tyle jesteśmy warci, ile zrozumiemy – stwierdza.

Pisałbym na murach

Można się czasem w tym wszystkim nieźle zapętlić. Romans reporterski z Janem Saudkiem kończy niedopowiedzenie. Na drzwiach, pod nazwiskiem widnieje etykieta „fotograf český”. Co to jednak znaczy? Mariusz pojechał go o to zapytać. – Jan Saudek fotografuje grube nagie kobiety na tle odrapanych ścian. Jest alkoholikiem. Gdy byłem u niego w domu, raz myślał, że to ja, a raz, że ktoś zupełnie inny. Ma dzieci z wieloma kobietami, a mi wyznał, że jest gejem. Tak mi zawrócił w głowie, że zapomniałem, po co do niego przyszedłem. Potem się ucieszyłem, bo wyszła mi z tego znakomita puenta tekstu. Jednak już go nie zapytam, bo reportaż jest już w książce. Jak napisane, to do tego nie wracam. Więc nie ma ze mną szans na romans po raz drugi – uśmiecha się autor.

Polacy i Czesi różnią się jak Europa od Australii. Jako przykład Mariusz podaje plakat do filmu Miloša Formana „Miłość Blondynki”. Zdaniem Czechów to „filmowa komedia”, a w odczuciu Polaków „dramat psychologiczny”. – Zobaczyłem swój kraj w zupełni innym świetle – wyznaje. Czeska kultura, to kultura wątpliwości, a polska, to kultura gotowych odpowiedzi. Mariusz przyczyny dostrzega w religijności. -– Skoro katolicyzm daje odpowiedzi na każde pytanie, to Polak wątpliwości mieć nie może. A Czesi to ateiści, więc we wszystko powątpiewają. U nich dramatyczne przeżycia owocują śmiechem, w Polsce tragicznością – mówi o dominujących postawach w obu krajach.

W świecie bez książek i internetu „pisałby po murach”. O zakupie farby w spreju jednak nie myśli. – Reportaż jak żaden inny gatunek wchodzi głęboko w życie ludzi, a ci zawsze będą chcieli czytać o innych. Skoro świat się komplikuje, tym większe zadanie dla reporterów, żeby ten straszny świat oswajać. Pisanie dla mnie to potrzeba porównywalna z jedzeniem czy seksem – przekonuje, jakby przypadkowo parafrazuje napis za swoimi plecami: „Eat, sleep, read” – przestawiając szyk w kwestiach łóżkowych. – Jest taki typ ludzi, którzy gdzie nie pojadą, zaraz pstrykają zdjęcie telefonem komórkowym. I ja jestem takim typem, tylko nie robię zdjęć. Pisanie jest moim sposobem porozumiewania się z ludźmi – wyznaje.

Liczył pan swoje lampy?

Warsztat reportera szlifował na początku lat 90. pod okiem Hanny Krall. – Kiedyś przyszedł jej siedmioletni wnuczek i pyta: „Babciu co wy z panem Mariuszem robicie?” Krall odpowiedziała na jego poziomie, ale coś bardzo ważnego: „Ja pilnuję, aby pan Mariusz ładnie pisał”. I o to też chodzi, aby czytelnika przy historii przytrzymać – stwierdza, zaraz przytaczając słowa swojej mentorki: „Tragedia bez formy jest bez wstydu”.

Na ten aspekt zwraca uwagę Antonia Lloyd-Jones. – Polski reportaż nie jest informacyjny jak brytyjski czy amerykański. Jest bardzo literacki i interesujący, przez co trudny do tłumaczenia. Swoją pracę przyrównała do przekładania pociągnięć pędzlem na obrazie w słowa.

– Najbardziej lubię, jak tłumaczka znajdzie błąd. A jak mam 16 tłumaczy każdy znajdzie inne 5 błędów i dzięki temu mogę poprawiać kolejne wydania. Teraz Gottland wyjdzie w Chinach i będzie to najlepsza wersja po wszystkich poprawkach – twierdzi.

Mariusz Szczygieł przed 20 laty został gospodarzem talk-show „Na każdy temat” w Polsacie. – Czym różni się praca w telewizji od tej reporterskiej w gazecie? – dopytuje Kasia Kokowska. – Zawsze jest to rozmowa, tylko różnica jest taka jak między seksem w prywatnej sypialni, a seksem u cioci na przyjęciu imieninowym. W telewizji podglądają cię wszyscy – na jego słowa panie się rumienią.

Mariusz nagrań z rozmów nie daje nikomu do odsłuchania. To intensywna, dramatyczna i intymna relacja, podczas której nie tylko słucha, ale i opowiada o sobie. – Czasami na właściwy temat rozmawiamy podczas drugiego spotkania. Jak widzę u kogoś dużo lamp, pytam: O Boże, jak dużo lamp. Liczył pan? Nie? To może policzymy razem? Czasami ludzie są zdziwieni, że przyszedł pan reporter, a nie pyta o to, co najważniejsze. Staram się rozmawiać z obcym jak z mamą, ojcem, czy siostrą – opowiada.

Na noc Mariusz zostanie w Edynburgu, już w trójkę, z Kasią i Antonią, dokończą zaczęte rozmowy. Najbardziej ciekawi go, skąd zrodził się pomysł na Interaktywny Salon Piszących w Szkocji, którym kieruje Polka.

Rano spojrzy na stos książek, sięgnie po długopis i napisze: „Katarzynie, której można słuchać bez końca”. „Bo nie może się zamknąć” – dokończy za niego Kasia, puszczając oko.

Mariusz Kutka

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Mariusz Kutka

komentarze (0)

_