27 lipca 2015, 14:44 | Autor: Jarosław Koźmiński
U was w biurze to jak w raju…

Kancelaria istnieje już z górą 37 lat, firmę pierwotnie założył Andrzej Kamieniecki. Od lat jej trzonem są trzy siostry: Roma, Irma i Barbara, które poszły śladem ich ojca, Czesława Palucha przez ponad dwadzieścia lat współpracującego z Kamienieckim.

– Jesteśmy dumne z tej rodzinnej tradycji, to bardzo ważne, by ją utrzymywać – mówi Roma Paluch. – Firma od 1988 roku nazywa się A Kay, Pietroń and Paluch, w 2010 roku zmieniła lokalizację, ale naszego ojca pamiętają klienci do dziś. Całkiem niedawno mieliśmy miłą rozmowę z panią, która wspominała dawne czasy…

– Bo trzeba tu powiedzieć, że nasz ojciec był prawnikiem jeszcze przed w II Rzeczypospolitej – dodaje Irma Pietroń. – Skończył prawo we Lwowie, a w 1939 roku został mianowany sędzią. Jednak wojna przecięła jego prawniczą karierę.

Adwokaci z Actonu

O kancelarii A Kay, Pietroń and Paluch słyszał chyba każdy Polak w Londynie. Najstarsi przychodzą tu, bo od lat znają swojsko po polsku brzmiące nazwiska albo kojarzą nazwę firmy z „Dziennika”, albo polecili ich znajomi zadowoleni z przeprowadzenia takiej czy innej sprawy – wreszcie, bo… tu mówi się po polsku. Najmłodsi klienci kancelarii, ci z fali przyjazdów po 2004 roku, ten ostatni atut cenią najbardziej.

Siedziba kancelarii mieści się na londyńskim Actonie, a najwygodniej dotrzeć tu metrem do stacji Ealing Common i przejść kilka minut spacerem do ciągu budynków vis a vis zielonego skweru Twyford Gardens. Obok libańskiej restauracji, koło bułgarskich delikatesów i tureckich rarytasów.

Specyfikę polskiej rodzinnej firmy prawniczej czuje się już od wejścia – przekraczasz próg …i w tym starym wiktoriańskim budynku jest coś innego, szczególnego – chciałoby się nazwać to rodzimym nastrojem, tyle że człowiek zaraz wpada w jakiś anachroniczny emigracyjny patos rodem z sienkiewiczowskiego „Latarnika”.

Jak jednak nie dać się złapać, skoro w jednym z pokoi biura urzęduje Adam Mickiewicz (specjalista od spraw lokatorskich).

Obok spraw lokatorskich – jak wspomniano prowadzonych profesjonalnie przez pana Adama – kancelaria A Kay, Pietroń and Paluch oferuje usługi prawne w zakresie kupna i sprzedaży nieruchomości, sporządzania testamentów i spraw spadkowych, imigracyjnych, rodzinnych i rozwodowych.

– Swoboda posługiwania się językiem polski w naszej firmie to prawdziwa ulga dla najmłodszych wiekiem klientów – dodaje Barbara Jaśnikowska, której specjalnością są sprawy rodzinne. – Oni mieszkają na Wyspach dopiero od kilku lat i wciąż angielski jest sporym kłopotem. A rozwiązanie prawne kwestii rodzinnych czy sprawy rozwodowe to przecież wielkie emocje, stres, więc możność prowadzenia ich wraz z polskojęzycznym adwokatem jest tu prawdziwym atutem.

Swobodnie po polsku w kancelarii mówią prawie wszyscy, toteż klienci firmy w trzech czwartych to Polacy. Oprócz rodaków po pomoc prawną przychodzą Irlandczycy, Hindusi, Grecy.

– Ale Anglicy też bywają, prawda? – uśmiecha się do sióstr pani Roma.

Pokolenia

W rozmowie wciąż przewija się wątek różnorodności klientów firmy – kilku pokoleń Polaków, różnic między nimi. Dziś wydawać by się mogło, że najgłębszą cezurą jest rok 2004, ale Roma Paluch jest w tej ocenie bardziej szczegółowa:

– Najpierw pierwsza generacja (jak my) urodzeni i wykształceni w Wielkiej Brytanii – specyficzne anglo-polskie relacje środowiskowe, sprawy rodzinne i spadkowe; potem historyczna zmiana polityczna i wielki napływ za czasów Solidarności i niedługo za tym ekonomiczna fala postsolidarnościowa – i tu na pierwszy plan wychodziły kwestie imigracyjne; trzecia bardzo ważna kategoria to rodacy z tzw. „business visa era” – mówi Roma Paluch.

Postawę rodaków, którzy przybyli na Wyspy w tym ostatnim okresie wszystkie trzy rozmówczyni oceniają wysoko. Statystycznie w Anglii jak ktoś zakłada własny biznes to jego szanse na powodzenie, utrzymanie przez pierwszy rok na rynku ocenia się na około 45 proc. Z doświadczenia kancelarii A Kay, Pietroń and Paluch powiodło się ponad 90 procentom Polaków, którzy ubiegli się o roczną wizę. Odnieśli sukces i uzyskali przedłużenie prawa pobytu i pracy na kolejne lata.

– Mówimy o latach 1994-2004 – wyjaśnia Roma Paluch. – Mam duże uznanie dla tych ludzi. Przyjechali tu z jasno określonym celem. Legalnie. Założyli własne firmy, ciężko pracowali będąc bacznie obserwowanymi przez angielskie urzędy. I w ogromnej większości im się powiodło. Dziś – znów z naszym pośrednictwem – kupują mieszkania, domy, nawet kolejne domy już na wynajem. A przecież były to w większości jednoosobowe firmy: kobiety sprzątały, były krawcowymi czy fryzjerkami, mężczyźni najczęściej próbowali swych sił w budowlance. Z czasem, po rozeznaniu środowiska zaczęli wchodzić w jakieś specjalizacje. I byli na swoim polu bardzo dobrzy A Anglicy wystawiali im najlepsze oceny. Czy to nie przyjemne?

Ludzie i zasady

Na pytanie czy masowy napływ Polaków po rozszerzeniu Unii Europejskiej zmienił charakter spraw, którymi zajmuje się firma odpowiedź jest twierdząca. Choć po chwili pada stwierdzenie, że to raczej zmienił się charakter i temperament ludzi…

– Sprawy naszych klientów w dużej mierze wiążą się z kolejami życia – mówi Roma Paluch. – Najstarsi bądź ich rodziny przychodzą do nas ze sprawami testamentowymi, spadkowymi, ludzie w średnim wieku czy młodsi potrzebują asysty prawnej, bo kupują lub zamieniają domy, jeszcze inni przychodzą po poradę w sprawach z zakresu prawa pracy. W zasadzie sprawy zostają te same, zmieniają się tylko ludzie. Jedni odchodzą, wciąż przyjeżdżają nowi. Wydaje się, że w danym okresie życia u każdego sytuacja się powtarza.

– Ale nie zawsze jest to regułą – śmieje się Barbara Jaśnikowska. – Niedawno miałam klienta, który zdecydował się na ożenek mając dobrze po osiemdziesiątce… Tyle że zanim mógł stanąć z panną młodą na ślubnym kobiercu, musiał najpierw uzyskać rozwód.

– I szukał porady u nas, bo mimo tylu lat spędzonych w Wielkie Brytanii wciąż lepiej czuł się w języku polskim – dopowiada Irma Pietroń. – To zresztą jest taka moja teoria, że decyduje miejsce urodzenia i wychowania, ukończone szkoły. Nawet jeśli przez lata szlifujesz język obcy to i tak najwygodniej ci będzie używać tego pierwszego. My same swobodniej czujemy się z angielskim, choć polski nie sprawia jakichś wielkich kłopotów.

Temat zamyka pani Roma:

– To kwestia „comfort zone”, ale nie tylko na poziomie języka. Zauważcie, że Sultan i Harold nie rozmawiają po polsku, a to nie znaczy wcale, że nasi polscy klienci ich unikają. A więc nie tylko język. Także kwestia zaufania do firmy i pracujących tu ludzi, a klienci polecają sobie nasze usługi, ostatecznie firma ma wypracowaną i ustabilizowaną pozycję. I jeszcze coś więcej, co łatwiej mi wyrazić po angielsku: We have old fashioned courtesy and warm hospitality here… Tu jak u Pana Boga za piecem – mawiała młoda sekretarka, która mieszkała na drugim końcu Londynu i dojeżdżała dzień w dzień przez pięć lat nie chcą szukać sobie czegoś bliżej domu. A pewna starsza pani, klientka Irmy, wzruszyła się kiedyś podczas rozmowy i powiedziała, że jak pójdzie do nieba to „pewno będzie jak tutaj, bo u was w biurze to jak w raju”.

Polska firma z Actonu jest rodzajem „comfort zone”. I trudno nie zgodzić się ze słowami Romy Paluch. Dziś tak wiele spraw załatwia się przez internet czy telefonicznie, często czekając wiele udręczonych minut w kolejce na połączenie z kolejnym automatem, który każe wybrać kolejny numer i czekać na zgłoszenie i następny komunikat czy polecenie. Gdzie w tym wszystkim kontakt z drugim człowiekiem? Jak załatwić sprawę przez Matrimonial Advice Center wybierając „1” gdy odpowiedź jest twierdząca, „2” gdy przecząca, for all other enquiries dial „3” or wait for an operator…

Na bieżąco

– Jak już mówiłyśmy oferujemy usługi prawne w zakresie kupna i sprzedaży nieruchomości, spraw lokatorskich, imigracyjnych, rodzinnych, spadkowych i testamentów, tu się nic nie zmieniło – dopowiada Roma Paluch. – Z nowych tematów można ostatnio wskazać na zwiększenie spraw związanych z najmem mieszkań. Tu pokutuje kwestia depozytów, których nagminnie nie zwracają właściciele wynajmowanych mieszkań czy domów. Sprawy imigracyjne to osobny rozdział. Ale przy najnowszej fali emigracji pojawił się problem, który wcześniej występował raczej sporadycznie, a teraz jest to bardzo szerokie zagadnienie i wiele kwestii do rozwikłania. Mam na myśli sprawy z zakresu prawa pracy. Nie jest ono dobrze znane Polakom – podsumowuje pani Roma.

Rozmowa schodzi na zagadnienia z tej sfery. Jak można się domyślać wielu rodaków ma nikłe rozeznanie w obowiązującym prawie. I czasem dość lekkomyślny do niego stosunek, co bardzo często obraca się przeciwko nim. Szczególnie jeśli trafią na nieuczciwego pracodawcę. A sprawy dotyczą wydawałoby się tak podstawowych i oczywistych zagadnień jak np. umowa o pracę, a właściwie jej brak. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że aby pracować legalnie, muszą mieć numer ubezpieczenia społecznego, opłacać na nie składki i płacić podatki. Wydaje im się, że ich pobyt za granicą jest tymczasowy, przejściowy i ta sytuacja „zawieszenia” usprawiedliwia łamanie prawa. Z drugiej strony to poczucie bezkarności przenosi się również na nieuczciwych pracodawców, którzy oferują pracę bez konieczności opłacania tych świadczeń. I łamią prawo.

Jeszcze jednym przykładem nagminnie łamanego prawa jest kwestia płacy minimalnej. W tej chwili wynosi ona £6,50, według zapowiedzi rządu w kwietniu przyszłego roku ma wzrosnąć do £7,20 za godzinę. Ilu Polakom płaci się poniżej tej stawki!? Jak wielu nie wie, że jest to nielegalne!?

Na marginesie warto jeszcze zwrócić uwagę, że na rynku pojawiły się nowe polskie firmy, które służą pomocą prawną. Nierzadko zdarza się, że ich kompetencje są niewystarczające.

– W większości wypadków to właśnie wspominane nowe firmy same polecają nas swym klientom w wypadkach, gdy w sytuacji podbramkowej nie dają sobie rady – najczęściej to wynika z małego doświadczenia albo braku odpowiednich kwalifikacji – tłumaczy pani Barbara.

Jak nas widzą

I ostatni wątek naszej rozmowy: obraz Polaka na Wyspach. Anglicy nie zawsze wystawiali nam najlepsze oceny – ciekawy jestem odpowiedzi wszystkich trzech pań przedstawicielek średniego pokolenia, które mają bardzo silne związki z polskim życiem z racji wykonywanej pracy zawodowej, ale też angażują się w pracę społeczną.

– Opinia o Polakach się zmienia – odpowiada Roma Paluch – choć nie sądzę, by przeciętny Anglik zadawał sobie pytanie: co ja myślę o Polakach… Ale rozumiem sens pytania. Wydaje się, że zaraz po wojnie panowały dość mieszane uczucia. Pewna część ludzi szanowała Polaków za ich wkład w wysiłek wojenny, ale w większości w tej trudnej powojennej rzeczywistości wszystkim żyło się trudno.

Z rozmowy wynika, że w kolejnych dekadach powojennych, latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, Anglicy dostrzegli w Polakach sobie podobnych ludzi, którzy codziennym wysiłkiem budują na Wyspie życie dla siebie i własnych rodzin. Tamto pokolenie miało generalnie dobrą opinię i Polacy cieszyli się wówczas uznaniem. W czasach „Solidarności” więcej było sympatii do Polski w ogóle, choć nie wszyscy Anglicy umieli wskazać Polskę na mapie Europy. W ostatnich latach dużo się zmieniło. Szczególnie po rozszerzeniu Unii o naszą część Europy i masowym napływie Polaków. Mimo początkowych obaw i straszenia polskim hydraulikiem, wygrał obraz rzetelnego i ambitnego pracownika. Czasem przez bulwarowe gazety przewinie się sensacyjka o polowaniu na łabędzia, ale to okazjonalne wybryki.

– Immigrants! To jest problem – komentuje krótko nastawienie Brytyjczyków pani Roma.

– Dla niektórych, nie dla wszystkich – dopowiada pani Barbara. – Jest wielu Brytyjczyków, którzy mają do Polaków szacunek, bo patrzą na nich jak na ludzi, którzy nie wymagają, nie wystawiają ręki, ciężko pracują, znają wartość pracy i można na nich polegać. Był moment recesji i przyszło winić kogoś za pogorszenie sytuacji. Najwygodniej wskazać na przyjezdnych – Polaków.

– Zawsze myślałam, że Polacy źle pracują, że komunizm zepsuł charakter ludzi – dodaje swoją opinię pani Irma. – Tymczasem okazało się, że jest zupełnie inaczej. Byłam dumna widząc ich etos pracy, chęć rozwoju i poprawy życia sobie i rodzinie. A ich dzieci idą tą drogą, angielscy nauczyciele bardzo chwalą polskich uczniów. To budujące – mówi Irma.

– Nawet jeśli zadzwoni do na czasem ktoś z nastawieniem: „Bo mnie się należy” i oczekuje załatwienia zasiłku – w Romie Paluch odzywa się Brytyjka – to przecież są to jednostkowe przypadki. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że jesteśmy we wspólnocie europejskiej i każdy płaci podatki tam, gdzie pracuje, tam też pobiera należne benefity; Anglik pracujący w Polsce również może się ubiegać o świadczenia – teraz w głosie pani Romy zabrzmiała bardzo polska nuta.

– Choć jesteśmy tzw. „drugie pokolenie” to jednak rodzice wpoili w nas silne przywiązanie do Polski. A ja przecież urodziłam się tutaj, mam angielskie wykształcenie, ale przecież chodziłam do szkoły sobotniej, zawsze też było harcerstwo, polski kościół. Takie mamy wspólne korzenie – kiwa z przekonaniem głową pani Roma.

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Jarosław Koźmiński

komentarze (0)

_