07 sierpnia 2015, 09:15 | Autor: Magdalena Grzymkowska
W sierpniową niedzielę, tysiąc mil od Warszawy

W pierwszą sierpniową niedzielę, tysiąc mil od Warszawy, w Lingfield House na londyńskim Chiswicku panuje gwar. Drzwi się nie zamykają, ciągle ktoś wchodzi, wychodzi, słychać młode, energiczne głosy, w powietrzu czuć zapach goździków i koperku. To wolontariusze Poland Street w mieszkaniu Marzenny Schejbal, przygotowują symboliczne wiązanki, które trafią na groby pochowanych na londyńskiej nekropolii żołnierzy Armii Krajowej.

Wolontariusze przygotowują wiązanki w domu pani Marzeny
Wolontariusze przygotowują wiązanki w domu pani Marzeny
Pani Marzenna, uczestniczka powstania warszawskiego nie spodziewała się, że przyjdzie tak wielu chętnych do pomocy. W zeszłym roku były zaledwie cztery osoby. W końcu wakacje, a pogoda zachęca raczej do pikników, niż wizyty na cmentarzu.

– Nie ma aż tyle pracy dla was! – śmieje się, ale też nie kryje też wzruszenia. Faktycznie, z zadaniem uporano się błyskawicznie – dwadzieścia rąk do pracy, a wiązanek tylko siedemdziesiąt. Każda z nich to dwa goździki, jeden biały, drugi czerwony, przewiązane wstążką w tych samych barwach.

Pani Marzena w wyrazie wdzięczności wszystkich częstuje chłodnikiem. Aromat koperku przywołuje wspomnienia z Polski. Młodzi proszą o przepis, którym gospodynie dzieli się chętnie. Dzieli też opowieściami sprzed 71 lat.

– Ja byłam na Starym Mieście, łączniczką i sanitariuszką. Dom mój był już zburzony długo przed upadkiem powstania. Wszystko straciłam. Ani fotografii, ani ubrania, nic nie zostało – wspomina.

Po kapitulacji Starówki przechodziła kanałami do Śródmieścia.

Grób gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego w niedzielę, 2 sierpnia 2015 r.
Grób gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego w niedzielę, 2 sierpnia 2015 r.
– Wchodziliśmy na Daniłowiczowskiej o godzinie 8 wieczorem. Mojej kompanii nie udało się dotrzeć do burzowca, tylko do kanału o średnicy 70, może 80 centymetrów. Więc musieliśmy się czołgać. W pewnym momencie utknęliśmy. Nie mogliśmy ruszyć dalej, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Myśleliśmy, że już w tym kanale zginiemy. Ludzie dostawali histerii, muszę przyznać, że byli to głównie chłopcy. Zachowywali się bardzo tchórzliwie i nierozsądnie. Trzeba było im buzie zatykać, żeby nie krzyczeli, bo przecież przy studzienkach stali Niemcy i tylko słuchali, czy kanałami ktoś nie idzie. W końcu przyszła wiadomość z początku naszej grupy. Powiedziano nam, żebyśmy na „raz, dwa, trzy” popychali do przodu siebie nawzajem. Okazało się, że kanał zablokowała osoba, która zmarła podczas poprzedniego przejścia. Z kanału wyciągnięto nas dopiero w południe następnego dnia – mówi pani Marzenna. A młodzi słuchają i chłoną każde słowo, i nagle mimo upału robi im się chłodno…

Czas jednak nagli. Wolontariusze opuszczają gościnne progi mieszkania weteranki i kierują się na cmentarz Gunnersbury. Tu przychodzą kolejne osoby. Silna grupa dzieli się na zespoły kilkuosobowe. Każda dostaje mapę i listę grobów. Odnalezienie niektórych nie jest łatwe, ale bystrym oczom udaje się wypatrzeć wyryte na płycie nazwisko, pseudonim lub kotwicę Polski Walczącej. W miejsce spoczynku AK-owców wolontariusze kładą kwiaty.

„Białym goździkiem do góry”, upomina wolontariuszy Marzenna Schejbal
„Białym goździkiem do góry”, upomina wolontariuszy Marzenna Schejbal
– Tylko pamiętajcie, białym do góry – poucza pani Marzenna.

Wśród wspierających Akcję „Goździk” są osoby w przeróżnym wieku, często z odległych zakątków Londynu. Wiele osób przyszło po raz pierwszy, inni to stali bywalcy. Łukasz Boryczko przyjechał ze wschodu.

– Kilka dni przed rocznicą wybuchu powstania, jeden z przyjaciół zamieścił na Facebooku post wzywający do uczczenia poległych minutą ciszy w godzinę „W”. Post mówił też, że powinniśmy to zrobić bez względu na naszą ocenę powstania. Pamięć o bohaterstwie jego uczestników i ofiarach ludności stolicy powinna zawsze być tym, co nas łączy. Dlatego tak jak w latach ubiegłych i w tym roku, tak i w przyszłym, i w każdym następnym znajdę czas dla takich akcji. Gdziekolwiek one będą – podkreśla.

Artur Błaziak o mały włos by nie przyjechał. Cieszy się, że jednak może tutaj być i jest pod wrażeniem cmentarza oraz liczbą Polaków na nim spoczywających.

– Od kilku lat staram się uczestniczyć w akcjach organizowanych przez Poland Street. Powstanie warszawskie to wielki wyczyn zwykłych ludzi. Wielki szacunek i podziw. Ci ludzie chcieli poczuć wolność, chcieli choć na chwilę się wyzwolić. Nie da się tego opisać, na każde wspomnienie o powstaniu przechodzą ciarki – wyznaje.

Nie każdy jednak tak myśli. Coraz częściej przy okazji powstania podnoszą się głosy, że nie było ono potrzebne, a nawet szkodliwe.

Oskar Łyjak szuka na mapie grobu prezesa Czesława Zychowicza.
Oskar Łyjak szuka na mapie grobu prezesa Czesława Zychowicza.
– Widać 45 lat okupacji sowieckiej zmieniło mentalność narodu. Ja mam taką odpowiedź dla tych mądrali – obrusza się Marzenna Schejbal. – Założeniem Stalina było zlikwidować Podziemie. Gdyby powstania nie było, to po opanowaniu Warszawy powoli by nas likwidowano, jak Pileckiego, jak Nila. Stalin posłużył się Niemcami, żeby nas wykończyć. A my mieliśmy dość, pięć lat łapanek, ukrywania się, egzekucji. Jak jeszcze usłyszeliśmy, że Niemcy padają, chcieliśmy zdobyć miasto, zdobyć Polskę wolną, tak jak to robili inni, na przykład Francuzi. Szczególnie że nasi rodzice pamiętali czasy, gdy Rosja nie była naszym sojusznikiem, ale zaborcą – ripostuje.

Tradycja składania hołdu poległym w powstaniu warszawskim trwa od 1947 roku. Niegdyś na cmentarz przychodził tłumy ludzi, generałowie, cała śmietanka polskiej społeczności. Rozmach tego wydarzenia można zobaczyć na zdjęciach w archiwach „Dziennika Polskiego”. Teraz te uroczystości są, jak akcentują kombatanci, „skromne, ale godne”. Dzień wcześniej, w sobotę miała miejsce msza z Apelem Poległych w kościele św. Andrzeja Boboli oraz obiad w POSK-u. Na godzinę „W” połączono się z Warszawą. A ludzie w oczach mieli łzy.

– Ja zostałam tylko jedna na chodzie. Innym albo zdrowie nie pozwala, albo mieszkają daleko – wzdycha 91-letnia przewodnicząca Koła AK. – Cieszę się, że nowa Polonia interesuje się, że chce pomagać, że reaguje na wezwania. Mam nadzieję, że nie wyjadą, nie wrócą do Polski i będą podtrzymywać etos naszej emigracji – dodaje.

Rąk do pomocy nie brakowało
Rąk do pomocy nie brakowało
Gdy wszystkie bukiety zostały rozniesione, część uczestników spotkania z Marzenną Schejbal na czele przeniosło się do pubu, aby kieliszku wina zacieśnić międzypokoleniowe więzy.

– Organizacja Poland Street jest bardzo wdzięczna licznej grupie wolontariuszy, którzy pojawili się na uroczystościach rocznicowych. Ich niezwykła uczynność i chęć do kontynuowania tej pięknej polskiej tradycji, sprawiły, że zaplanowane przez nas działania przebiegły sprawnie, a ich owoc na długo pozostanie w naszej pamięci – podsumowuje koordynatorka Maria Gołasowska.

***

Aleksandra Matejczuk dla „Tygodnia Polskiego” o Akcji „Goździk”:

Aleksandra Matejczuk rozdaje kwiaty innym wolontariuszom
Aleksandra Matejczuk rozdaje kwiaty innym wolontariuszom
– Myślałam dziś o tym dniu, jak patrzyłam na panią Marzennę prowadzoną pod rękę przez Mikołaja. W sumie to on dał się prowadzić, służąc ramieniem. Przyszła mi wtedy na myśl końcówka jednego z esejów Herberta z ‘Barbarzyńcy w ogrodzie’, o Piero della Francesca, oślepłym pod koniec życia. Miał go wtedy po mieście prowadzać chłopiec imieniem Marco. Komentarz Herberta jest tu bardzo dobitny – ‘Mały Marco, nie domyślał się pewnie, że za rękę prowadził światło’.

Czemu przyszłam? Uważam, że jako Polka jestem tym poległym winna obecność, pamięć, refleksję i szacunek. Pozostawili nam w testamencie tak wiele wartości, byśmy nimi żyli, kiedy ich zabraknie. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam apel o pomoc w przygotowywaniu wiązanek, ucieszyłam się, że tu w Londynie ktoś dba i pamięta o spoczywających tu żołnierzach i wraz z koleżanką zgłosiłam się. Co roku 1 sierpnia jest okazją do ‘burzy mózgów’, chyba jałowych dyskusji ‘czy warto było’. Wydaje mi się, że Powstanie rozpoczęło się z instynktownej potrzeby wyrażenia niezgody, gniewu, jakiejś chęci przeciwstawienia się okupantowi. Było przejawem i walką o wolność, za którą tak wielu zapłaciło najwyższą cenę. Za każdym razem, gdy jestem w Warszawie i widzę tabliczki poświęcone pamięci poległym, czuję wzruszenie i myślę o tamtych sierpniowych dniach broniącej się Warszawy, okresie okupacji czy exodusie ludności żydowskiej.

Myślę, że gdybym żyła w tamtym okresie, nie wahałabym się przyłączyć.”

To nie wszyscy, lecz duża część z tych, którzy przyszli pomóc w ramach akcji Poland Street. Oczywiście z bohaterką powstania warszawskiego w środku.
To nie wszyscy, lecz duża część z tych, którzy przyszli pomóc w ramach akcji Poland Street. Oczywiście z bohaterką powstania warszawskiego w środku.

Tekst i fot. Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_