Wynik wyborów prezydenckich w Polce to raptowny wzrost prekariatu – taką diagnozę postawili dziennikarz Jacek Żakowski, historyk Marcin Król i psycholog Janusz Czapiński. Oburzył się na nich Jan Maciejewski, redaktor naczelny kwartalnika prawicowego Klubu Jagiellońskiego „Pressje”. W liście otwartym stwierdził, że większość tak zwanych elit, lekceważy głos tej grupy społecznej, która wkrótce może grać pierwsze skrzypce w wielkiej polityce i kształtowaniu przyszłej Polski.
Prekariat robi ostatnio w Polsce furorę. To kolejne pojęcie, obok lemingów, które ma opisać współczesne społeczeństwo. Stawiając swoją diagnozę, Maciejewski ma sporo racji, ale nawet autor samej teorii prekariatu, brytyjski socjolog prof. Guy Standing zatytułował swą książkę „Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa”. Słowo „niebezpieczna” nie jest tu bez znaczenia.
Prof. Standing nie jest autorem tej nazwy. Po raz pierwszy termin prekariat w sensie opisowym został użyty przez francuskich socjologów w latach 1980. A trzeba pamiętać, że francuskie nauki społeczne tej epoki sięgały korzeniami rewolty studenckiej 1968 r. i przerobionego postmodernistycznie marksizmu. I trudno oprzeć się wrażeniu, że także prof. Standing (rocznik 1948) do tych dwóch nurtów sięga. Samo pojęcie jest zbitką dwóch słów: precarious, co po angielsku znaczy niepewny, ze słowem proletariat.
A więc co to jest ten prekariat? To nowa grupa społeczna ludzi zdolnych do pracy i chcących pracować, ale zatrudnianych na podstawie elastycznych form zatrudnienia – bez stałych umów i związanych z nimi świadczeń, w nieokreślonych godzinach i często w ciągłej mobilizacji, niezapewniającej jakiejkolwiek stabilizacji ani możliwości kariery. Trwałe relacje są zastąpione przez jednorazowe transakcje bez dalszych zobowiązań. Praca taka do niedawna była domeną artystów, ludzi wolnych zawodów, twórców, ale także adwokatów, czy architektów, a nawet części rzemieślników. Dziś ta elastyczność zatrudnienia dotyka coraz większe grupy ludzi i nie jest swobodnym wyborem, a przymusem. Jak twierdzi prof. Standing, a także prof. Noam Chomsky, ta do niedawna zdezorientowana, niepewna swej przyszłości grupa społeczna, stoi za ruchami „oburzonych”, za sukcesami politycznymi takich partii jak grecka Syrizia, hiszpańska Podemos, czy Movimento Cinque Stelle, ruch kierowany przez włoskiego profesjonalnego komika. W Polsce elektorat Pawła Kukiza, bardzo zróżnicowany, to zapewne w dużym stopniu prekariusze.
Bo prekariat w żadnym wypadku nie jest jednolity. To z jednej strony, absolwenci wyższych uczelni, zmuszeni pracować na tzw. umowy śmieciowe lub „o dzieło” lub podejmujący bezpłatne staże w nadziei, że zapewni im to zatrudnienie w przyszłości, robotnicy wielkoprzemysłowi, którzy stracili stałą pracę i muszą podejmować zatrudnienie w innych zawodach, choćby na krótko, a także imigranci, legalni i nielegalni, którzy szukają dla siebie miejsca w nowym dla nich społeczeństwie. To także pracujący w niepełnym wymiarze godzin lub na czasowych kontraktach. W Polsce specyfika prekariuszy polega na tym, że często – z powodów biurokratycznych – są oni poza systemem ubezpieczeń społecznych. Nie płacą składek, a więc nie przysługuje im bezpłatne leczenie, a w przyszłości emerytura. W Wielkiej Brytanii zarejestrowanie samozatrudnienia jest bardzo proste. Nie oznacza to oczywiście, że osoby w tej sytuacji nie są często w gorszym położeniu niż ci na stałych, stabilnych etatach. Niektórzy ostrzegają, że w przyszłości większość społeczeństwa to będą prekariusze. Henryka Bochniarz, szefowa Konfederacji „Lewiatan”, w jednym z wywiadów mówi wprost: „Etatów nie będzie”.
Jak pisze Jacek Żakowski we wstępie do polskiego wydania książki prof. Standinga, „armia prekariuszy nie powstała, ale została stworzona. Jest produktem, a nie skutkiem ubocznym czy przypadkowym wytworem. […] Przypadkowe, a raczej nieprzewidziane są tylko towarzyszące powstaniu, gwałtownemu wzrostowi i istnieniu klasy niepewniaków zjawiska społeczne, gospodarcze oraz polityczne.”
Na świecie prekariat jest w pewnym sensie wynikiem zmian technologicznych o przełomowym charakterze: komputery, sieci telekomunikacyjne, komórki, smartfony, tablety, stwarzają nowe możliwości organizacji pracy, nowe formy komunikacji, przepływu dóbr, podejmowania decyzji handlowych, produkcyjnych, a także nowe formy rozrywki. „ W Polsce i w większości innych krajów wschodzących – pisze Żakowski – poziom nieświadomości jest tu (podobnie jak w wielu innych sprawach) znacznie wyższy niż w starych demokracjach i rozwiniętych gospodarkach rynkowych. Przede wszystkim dlatego, że niski jest poziom elit i prowadzonej przez nie debaty publicznej. Ale także dlatego, że w Polsce jest wyjątkowo silna mentalnościowa spuścizna marksistowskiej wersji heglizmu, rozumiejącej dzieje jako dane i w związku z tym objaśniającej zmianę głównie za pomocą pojęć, takich jak konieczność, normalność, uniwersalność. […] Nie bez znaczenia jest i to, że erodujący pod wpływem prekaryzacji system hamulców i pasów bezpieczeństwa (od regulacji rynkowych, przez wolności demokratyczne, po prawa socjalne) nie powstał w Polsce jako produkt naturalnego procesu transformacji kapitalistycznej – czyli w wyniku trwających pokolenia zmagań klasowych, przetargów politycznych, sporów intelektualnych, stopniowo ucieranych konsensów – lecz został zaimportowany wraz z całym systemowym know-how.” W rezultacie to, co w społeczeństwach zachodnich łączy się z kapitalizmem, w którym istnieją różnego typu „sieci bezpieczeństwa” dla obywateli wypadających z normalnego funkcjonowania, w Polsce łączy się z „realnym socjalizmem”.
Życie prekarne to życie w ciągłej niepewności; życie, w którym trudno cokolwiek zaplanować. Odnosi się to w pierwszy rzędzie do sfery zawodowej, ale ta łączy się bezpośrednio ze sferą prywatną, gdyż prekariusz musi być gotów do mobilności, także w sensie terytorialnym.
Takie warunki tworzą „osobę zewnątrz sterowną”, charakteryzującą się konformizmem, stymulowanym przez niepewność i egoistyczną biernością. Towarzyszy temu zazwyczaj ksenofobia (każdy obcy może podważyć jeszcze bardziej poczucie i tak zachwianego bezpieczeństwa), a także brak zaufania do instytucji politycznych. Co ciekawe, większość prekariuszy jednocześnie szuka charyzmatycznego przywódcy, który rządziłby silną ręką. Jak mówi prof. Standing, ludzie przegrani (a za takich uważa się większość prekariuszy) „łatwo wierzą demagogom, populistom, neofaszystom, którzy grają na ich lękach i wmawiają, że ich cierpienie to wina obcych. Nienawiść, którą populiści rozpalają w przegranych, dotyczy nie tylko obcych. Obejmuje też tych, którzy ich bronią. Czyli faktycznie wszystkich związanych z liberalno-demokratycznym porządkiem. Polityków, mediów, sądów, ruchów obywatelskich. […] Prekariat odrzuca tradycyjne partie, bo są powiązane z systemem, który skazał ich na niepewność. Wrogiem jest finansowy globalny kapitalizm, a tradycyjne partie mu służą. Centrolewica i centroprawica są w oczach prekariuszy tak samo uwikłane.” Stąd tak charakterystyczna, także w Polsce, nienawiść do banków.
Zdaniem Standinga w Polsce istnieje obecnie faza „prymitywnego buntu”. Zbuntowani wiedzą, przeciw czemu się buntują, ale nie wiedzą, czego chcą w zamian, a jeśli nawet zgłaszają postulaty, to są one sprzeczne z tym, czego się domagają. Chcą więcej demokracji, a jednocześnie opowiadają się za jednomandatowymi okręgami wyborczymi i zniesieniem finansowania partii z funduszy państwowych, co w dużym stopniu sprawia, że głos decydujący mogą mieć ludzie dysponujący dużymi pieniędzmi. Chcą, by zwykły człowiek miał więcej do powiedzenia, a jednocześnie wierzą w wodza, który poprowadzi naród.
Zaprzysiężenie prezydenta Andrzeja Dudy zakończyło pierwszy etap walki o władzę w Polsce. Przed nami kolejny. O tym, kto zasiądzie w ławach poselskich, w dużym stopniu zdecyduje prekariat właśnie.
Katarzyna Bzowska