– Jest tam przyjemna kafejka, ładne obrazy i dobra kawa – tłumaczy. Lubi tu przychodzić, chociaż zwykle jest najmłodszym gościem. A oryginalne obrazki z dialogami, które tworzy, a następnie publikuje na facebookowym profilu „Na emigracji”, są młodym, świeżym spojrzeniem na problemy współczesnej Polonii na Wyspach.
Pochodzi z Warszawy, a studia graficzne skończyła w Poznaniu. Wyjeżdżając z Polski ze względu ograniczony bagaż, nie mogła zabrać ze sobą płócien i sztalug. Spakowała więc akwarele i kilka arkuszy papieru. I zaczęła uwieczniać na nich, to co ją w życiu na emigracji zaskakiwało, rozśmieszało lub smuciło.
Trzeba dać coś z siebie
4 lipca 2013 roku. Monika doskonale pamięta tę datę i świętuje ją co roku. To był dzień, kiedy wyprowadziła się do Szkocji. Niekiedy słyszy krytykę pod swoim adresem: „Co ty możesz wiedzieć, skoro jesteś tu tak krótko?” A jednak. Okazuje się, że ciągu dwóch lat można zaobserwować problemy, z którymi zmagają się osoby, które tu mieszkają 20 lat. Jej fanpage lubi i odwiedza regularnie ponad 7,5 tysiąca osób. Nie tylko z Wielkiej Brytanii.
– Jestem szczęściarą, bo teraz mam fajną pracę – prowadzę warsztaty artystyczne dla ludzi niepełnosprawnych. Ale „Na emigracji” opowiada również przygody, kiedy szukałam pracy i trafiałam do różnych miejsc: do kawiarni, na zmywak i nawet spędziłam jeden próbny dzień w polskim sklepie – wspomina Monika.
– Jednocześnie przez swoje rysunki chcę też pokazać, że można znaleźć dobrą pracę. Bo mam wrażenie, że jesteśmy trochę zakompleksieni, że my musimy w tej fabryce pracować. W pewnym momencie powiedziałam sobie: Dość! Ja już nie chcę być w knajpie! – tłumaczy. Ale aby to osiągnąć włożyła w to niemały wysiłek, robiłam dwa wolontariaty w tym samym czasie, pracowała za darmo, żeby zdobyć pierwsze szlify zrobiła kurs Art Therapy. I udało się.
– Trzeba coś z siebie dać, żeby dostać coś w zamian. Wtedy zaczynają pojawiać się możliwości rozwoju – dodaje.
Gdybym był w Twoim wieku…
Na początku wywiadu zastrzega: „Nie chcę narzekać na Polskę”. Ale nie ukrywa, że zawsze miała wyjazd w głowie. Tata zawsze powtarzał: „Gdybym był w twoim wieku, ju
ż dawno bym wyjechał”.
– My wyemigrowaliśmy jak byłam dzieckiem na rok do Holandii. Ten czas to jest jedno z lepszych wspomnień z mojego dzieciństwa. Wyjeżdżali kolejni członkowie rodziny: mój brat, mój kuzyn, moja siostra. W końcu ja też się zdecydowałam – mówi.
Przyczyn było kilka. Denerwowało ją narzekanie ludzi czy napisy na murach typu „white power”. Przede wszystkim brakowało jej poczucia bezpieczeństwa socjalnego.
– I Wielka Brytania pod tym względem jest bardzo opiekuńczym krajem, a ludzie są bardzo uczynni chcą ci pomóc. Polacy mówią, że nie zawsze takie zachowania są szczere, to jest inna sprawa. Ja tego nie oceniam, ale to i tak wydaje mi się lepsze niż typowo polskie podejście: umiesz liczyć, licz na siebie – wyznaje.
To normalne, że są różnice
Na początku wszystko ją zaskakiwało. Dlatego na początku rysunki pojawiały się codziennie. Inspiracje czerpała z własnego życia lub doświadczeń najbliższych jej ludzi. Na przykład kolega z Bristolu opowiadał o współlokatorze, który mieszkając w Anglii, kupował wszystko w polskim sklepie. Nawet mleko.
– Każdy z nas zna takich Polaków, którzy nie są zadowoleni z tego, że są na emigracji. Mają na utrzymaniu dom, często też zobowiązania w kraju i tylko czekają na urlop, żeby wyjechać do Polski. Jak pracowałam w pubie w Polsce, widziałam takich emigrantów: „Teraz ja stawiam”. Na Wyspach pracuję na zmywaku, a powrót do kraju jest takim momentem, kiedy może być znowu być sobą – zauważa.
Monika nie zna wielu Polaków w Szkocji. Trudno jej nawiązać bardziej przyjacielską relację, ponieważ rodacy zwykle… nie mają czasu.
– Poznałam kilku fajnych Polaków. Ale pracują od rana do wieczora, a w wolnym czasie organizują ślub – śmieje się.
Często nowo poznani Brytyjczycy, dowiadując się, że jest z Polski, proponują: „Znam jedną Polkę. Musicie się spotkać.”
– Nigdy nie dochodzi do tych spotkań, ale nie wiedzieć czemu, Anglicy czy Szkoci wychodzą z założenia, że skoro, ktoś jest z Polski, to na pewno się zaprzyjaźnimy – opowiada artystka. O takich sytuacjach też powstał rysunek.
Różnice kulturowe są częstym tematem jej prac.
– To normalne. W dzieciństwie oni oglądali inne filmy, inaczej wyglądała ich edukacja albo znają kawały, których ja nie rozumiem. Jak pracowałam z osobami starszymi, zdarzało się, że niektórzy nigdy nie mieli kontaktu z przedstawicielami innej narodowości. W końcu Edynburg, to nie Londyn. I było bardzo trudne dla nich to, że ja mam inny akcent. Czasami powiedzieli coś niemiłego, nawet rasistowskiego, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Samo podkreślanie tego, że jestem z Polski potrafi być rażące. Ale starałam się nie brać tego do siebie – podkreśla. Takich rzeczy stara się nie wrzucać na facebooka, bo w końcu wszędzie można znaleźć ludzi prostackich lub nietolerancyjnych.
– Na przykład jak chciałam głosować w referendum na temat odłączenia się Szkocji od Wielkiej Brytanii, ktoś mi kiedyś powiedział: „Pięć minut jesteś w tym kraju, a chcesz decydować o jego przyszłości?” To było niemiłe, ale generalnie ta osoba zawsze jest dla mnie uprzejma i serdeczna, więc po co miałabym o tym rysować. To to tworzy niepotrzebne generalizacje – kwituje.
Jestem szczęściarą
Jak zatęskni za ojczyzną, zdarza się jej zajść po chałkę i po kisiel, produkty nieosiągalne w brytyjskich supermarketach.
– Niedawno przeczytałam taki artykuł, który myślę, że idealnie odzwierciedla problemy każdego emigranta. Twoi bliscy są załamani twoim wyjazdem, masz permanentne poczucie winy, czujesz się samotny, masz wrażenie, że nie pasujesz, tracisz przyjaciół… Wyjazd jest w pewnym sensie czymś samolubnym i twoi najbliżsi zostają sami z pewnymi rzeczami. Nie możesz być w ważnych momentach ich życia i w pewnym momencie kontakt się urywa – przyznaje.
Mimo tych znaczących minusów, Monika wszystkich namawia do emigracji.
– Uważam, że warto tego w życiu spróbować. Za granicą jest więcej perspektyw i możliwości. Wyjazd poszerza horyzonty. Zwłaszcza jeśli pracujesz w kulturze. Artyści są bardziej doceniani, nie ważne czy malujesz, czy haftujesz. Ludzie chcą kupować prace, wspierają artystów – sumuje.
Podoba jej się też brytyjska polityka.
– Politycy są tacy bardziej eleganccy. Debaty telewizyjne są merytoryczne, ciekawe, kulturalne. Wszystko to jakoś lepiej wygląda. W Polsce polityka mnie tylko denerwowała. Jak zobaczyłam listę kandydatów na prezydenta, to myślałam, że to jest żart. Tylko tam Dody brakowało! – śmieje się.
Między innymi dlatego Monika nie chce wracać do Polski.
– Mnie jest tu dobrze. Ale rozumiem, że ktoś inny może nie mieć tyle szczęścia co ja – podsumowuje.
Między ołówkiem a ping pongiem
Trwa festiwal w Edynburgu. Monika już sobie zaznaczyła sobie w kalendarzu 20 wydarzeń, w których chciałaby wziąć udział. Jest głodna poznawania nowych kultur. W wolnym czasie trenuje bieganie, przygotowuje się do półmaratonu, a także gra w tenisa stołowego, dzięki czemu poznaje ludzi z różnych krajów.
– Ostatnio grałam w ping ponga z Ewenem Bremnerem, aktorem, który wcielił się w Spuda w filmie „Trainspotting”. Nie chcę narzekać na samotność, więc staram się szukać ludzi podobnych sobie – odpowiada.
Oczywiście jest też rysowanie. W październiku nakładem londyńskiego wydawnictwa Centrala ukaże się album z jej rysunkami. Pracownikami tego wydawnictwa są Polacy, którzy od razu bardzo zaangażowali się w projekt. W końcu oni doskonale rozumieją, jak to jest „Na emigracji”.
Magdalena Grzymkowska
Alicja
Powodzenia Monika!