Należę do tych czytelników, którzy nie mają swojej ulubionej gazety, zwłaszcza jeśli chodzi o niedzielne wydanie. Na ogół przez dłuższy czas studiuję pierwszą stronę, starając się po tytułach artykułów zgadnąć, czy znajdę coś interesującego dla siebie. Wybór najczęściej sprowadza się do dylematu: „The Sunday Times”, czy „Sunday Telegraph”?
Nie jestem jedynym kupującym, którzy podejmują decyzję w ten sposób. Wielu ogranicza się do czytania „na miejscu”. W supermarketach pojawiły się nawet napisy, by nie czytać gazet w sklepie, gdyż taka „wyczytana” przestaje być towarem nadającym się do sprzedaży. Bez skutku.
Obecnie w Wielkiej Brytanii wychodzi dziesięć pism niedzielnych. Tylko cztery z nich to pisma, które można uznać za „poważne”; reszta na ogół ogranicza się do serwowania czytelnikom sensacji, plotek i spekulacji o życiu znanych osobistości. Likwidacja „News of the World” niewiele zmieniła – „The Sun on Sunday” w niczym nie ustępuje poprzednikowi. Te niedzielne wydania, choć związane formalnie z tytułami gazet wychodzących przez cały tydzień, redagowane są przez osobny zespół dziennikarsko-redakcyjny. Często mają też nieco inny format. To, co łączy trzy największe niedzielne pisma – „The Observer”, „The Sunday Times” i „Sunday Telegraph” – to waga. Można odnieść wrażenie, że właśnie głównie pod tym względem tytuły te ze sobą rywalizują. Kolorowe wkładki tematyczne, magazyny na kredowym papierze, reklamy – wszystko to sprawia, że niedzielne pismo odstrasza niektórych przed kupnem. Sama czasem zatanawiam się, czy nie kupić, na przykład, „The Mail on Sunday”, przynajmniej lżejszy.
Choć czytelnictwo gazet systematycznie spada (niektóre tytuły odnotowały spadek 10-procentowy w skali rocznej), to nadal drukowanych jest ponad 6,6 mln egzemplarzy łącznie wydań niedzielnych. To spadek o blisko 50 proc. w porównaniu z sytuacją sprzed dziesięciu lat. Najpopularniejszym niedzielnym pismem jest „The Sun on Sunday”, który sprzedaje co tydzień ponad 1.450.000 egzemplarzy, ale konkurencja ściga go: „The Mail on Sunday” ma nakład o niecałe 40 tys. mniejszy.
Konkurencją dla wydań drukowanych są z pewnością internetowe wydania. Najlepszą stronę internetową ma „The Guardian” i związany z nim niedzielny „The Observer” – to właśnie te pisma odnotowały w ostatnim roku największy spadek sprzedaży. Grupa „Timesa” już od dawna umożliwia dostęp do swojego pełnego wydania internetowego jedynie odpłatnie – chyba ta strategia się opłacała, gdyż to pismo odnotowało najmniejszy spadek sprzedaży, zaledwie o 0,9 proc.
Spadek sprzedaży i czytelnictwa gazet codziennych, a wydań niedzielnych w szczególności nie jest spowodowany tylko konkurencją ze strony internetu i 24-godzinnej telewizji. To także – tak mi się przynajmniej wydaje – inne podejście do dziennikarstwa niż było przed laty. Najlepszym przykładem jest „The Sunday Express”. Pismo to powstało tuż przed pierwszą wojną światową. Przez wiele lat przynosiło straty. Przełom nastąpił 5 października 1930 r.: o godzinie pierwszej w nocy zstępca redaktor naczelnego „The Sunday Express” Arthur Christiansen otrzymał telefon o katastrofie brytyjskiego sterowca (Zeppelina) u brzegu Francji. Zginęło wówczas 48 osób z 54 znajdujących się na pokładzie, w tym Lord Thomson, minister awiacji, odpowiedzialny za program budowy sterowców. W ciągu 20 minut Christiansen był w redakcji. Relację z miejsca katastrofy aż cztery razy aktualizował, by ukazała się w niedzielnym wydaniu pisma. Od tego czasu popularność „Expressu” zaczęła wzrastać, by osiągnąć nakład 3 mln egzemplarzy w 1950 r. Niestety, po śmierci lorda Beavenbrooka, właściciela koncernu, zarówno dziennik jak i wydanie niedzielne zaczęły tracić czytelników. Obecnie nakład „The Sunday Express” to zaledwie 420 tys. egzemplarzy.
Zmieniły się nie tylko wybory czytelników, którzy coraz częściej wlepiają nos w ekran komputera, by zobaczyć „co się stało”, ale też podejście pism, zwłaszcza niedzielnych, do swoich czytelników. Dziś gazety tylko przy specjalnych wydarzeniach (jak obecny kryzys uchodźczy) wysyłają reporterów na miejsce zdarzenia. Taniej jest bazować na doniesieniach agencyjnych. Łatwiej gonić za sensacją (najlepiej jeśli jest jakiś skandal, w który wmieszany jest człowy polityk i w dodatku jeśli jest to skandal z seksem w tle) niż zrobić dobry reportaż, czy napisać artykuł naświetlający różne opinie.
Pisma niedzielne wydają różne dodatki, które w większości zawierają artykuły promocyjne. Zanika dobra krytyka filmowa, teatralna i książkowa. Wiele stron zapełniają programy telewizyjne (radiowe to tylko skromny dodatek), spisy wydarzeń w nadchodzącym tygodniu, itp. Wszystko to są mniej lub bardziej zaowalowane reklamy, a właśnie z reklam, nie ze sprzedaży, najwięcej pieniędzy czerpią wszystkie wydawnictwa. Ale to nie zastąpi dobrego dziennikarstwa. Trzeba wyczuć, czego czytelnik oczekuje. Czy rzeczywiście kupuje te kilogramy słów po to, by dowiedzieć się jak przygotować wykwintną kolację lub gdzie wyjechać na urlop?
Zagrożenie dla wydań niedzielnych może przyjść z nieoczekiwanej strony. Nakłady gazet codziennych spadły, gdy pojawiły się pisma rozdawane za darmo (w Londynie to „Metro” i „The Evening Standard”). Jak do tej pory, nie ma niedzielnych pism darmowych. Pierwszy eksperyment nie powiódł się. Lokalne pismo „Kent on Sunday” po trzech latach próby musiał wprowadzić opłaty. Jednak raz uczyniony wyłom może zachęcić innych, by zrobić to inaczej i lepiej, a nawet na skalę całego kraju.
Julita Kin