„Na jednej z pierwszych powojennych akademii w Ognisku Polskim z okazji Święta Niepodległości Polski generał Anders witał się z oficerami stojącymi w szeregu. Kiedy podszedł do mnie zapytał:
– A czy pan jest mój człowiek?
– Nie, panie generale. Ja jestem swój człowiek! – odpowiedziałem bez namysłu i zasalutowałem.
Generał Anders przyjął salut.”
To jedno z pierwszych haseł „Alfabetu wspomnień Szymona Zaremby”. Najlepiej charakteryzuje autora tych słów. Szymon Zaremba był pewny siebie, tą pewnością, którą daje zamożny dom, niezwykłe przejścia, z których udało mu się wyjść obronną ręką, a także niezależność finansowa, zdobyta własną pracą. Dodajmy do tego niezależność poglądów i łatwość formułowania ocen, a wreszcie wzrost, pozwalający patrzeć na innych z góry. Dosłownie.
Tak zapewne w swoim „Alfabecie wspomnień” nakreśliłabym portret Szymona Zaremby, dodając oczywiście jeszcze kilka uwag o jego zaangażowaniu w życie społeczne emigracji. Takich krótkich, być może nieco spłyconych, portretów wielu osób w tej książce jest wiele. To nie tylko charakterystyki tych wielkich i mniej wielkich emigracyjnego światka. To także opisy przyjaciół, rodziny, a także ważnych osobistości z Polski, które o Londyn zahaczyły. Książka nie ogranicza się tylko do opisu postaci, są tu także „portrety zbiorowe” emigracyjnych organizacji i instytucji. Wszystko to nakreślone szybkim pociągnięciem piórka.
Jako pierwszy swój „Alfabet wspomnień” spisał Antoni Słonimski. Książka ta ukazała się w 1975 r. Jak się okazało, zapisanie własnego życia w formie słownikowych haseł, okazała się inspirująca. W ślady Słonimskiego poszli inni. Wydał swój „alfabet” Jerzy Urban, niesławny rzecznik prasowy rządu za czasów Wojciecha Jaruzelskiego, „telewizyjny” spisał reżyser Jerzy Gruza, a alfabet emigracyjny przez kilka lat pisał na łamach „Tygodnia Polskiego” Leszek Bobka. Niestety, nie dokończył tego bardzo kontrowersyjnego dzieła. Od mniej lub bardziej prywatnych „alfabetów wspomnień” internet się aż roi. Nie wszyscy jednak mają na tyle ciekawe wspomnienia, by warto było je upubliczniać.
Dlaczego taka formuła przedstawiania swego życia okazała się płodna? Napisanie książki wspomnieniowej wymaga ogromnego wysiłku i talentu pisarskiego. Krótkie hasła, pisane jakby „na gorąco”, nie wymagają takiego wysiłku i nieco obniżają poziom „odpowiedzialności za każde słowo”.
Antoni Słonimski pisał: „Wspomnienia młodości często bywają złudne, jak wrażenia motyla z czasów, gdy był gąsienicą, lub wspomnienia suchego patyka z czasów kwitnących gałęzi. Oczywiście moje wspomnienia porównywać by można do cyklu: gąsienica, poczwarka, motyl. Piszę tylko o ludziach nieżyjących. Z małymi wyjątkami, zwłaszcza gdy chodzi o cudzoziemców. Uprzedzam, że na żadne próby hermeneutyczne i pieniactwa odpowiadać nie będę.”
W odróżnieniu od większości tego typu alfabety pisali sami autorzy. W przypadku Szymona Zaremby wspomnienia spisywała Regina Wasiak-Taylor, choć przez cały czas bohater książki brał czynny udział przy jej powstawaniu. Nie poszedł śladami Słonimskiego – mówi o osobach nie tylko zmarłych, ale także żyjących. Nie jeden mieszkaniec „polskiego Londynu” ze zdumieniem może spostrzec, że został sportretowany.
Szymon Zaremba miał życiorys niezwykły. Ktoś może powiedzieć: „Większość ludzi jego pokolenia miało niezwykłe życiorysy”. To prawda, ale nie każdy był więźniem gestapo ocalonym przez współpracującego z Niemcami arystokratę i nie każdy, w mundurze brytyjskim, spędził kilka miesięcy w Moskwie w ambasadzie brytyjskiej, udając Waliczyka. Wszystkie szczegóły dotyczące wojskowej misji brytyjskiej na przełomie 1944 i 1945 r., znanej pod kryptonimem „Freston”, są dla mnie najciekawsze, ale pozostawiają wiele niedosytu. Choć Zaremba mówi dość szczegółowo okolicznościach aresztowania przez NKWD, o staraniach władz brytyjskich o zwolnienie z Moskwy wszystkich uczestników misji (co się w końcu udaje), ale w tej relacji jest wiele niedomówień. Pytany o te sprawy Zaremba niezmiennie zawsze odpowiadał, że złożył przysięgę wojskową i zobowiązał się do utrzymania tajemnicy, a jego teczka w Archiwum Państwowym w Kew jest utajniona do 2020 r.
W „Alfabecie” jest sporo anegdot, a większość portretów naszkicowanych jest w pastelowych barwach, choć zdarza się kilka wyjątków. I te właśnie hasła są znacznie bardziej emocjonalne niż pozostałe. Bo bohater książki, jak na księgowego i wojskowego przystało, emocje trzyma na wodzy, nawet wtedy gdy mówi o najbliższych. Można nawet odnieść wrażenie, że wielką miłością jego życia był colt 45, który wspomagał go w partyzantce, przetrwał uwięzienie w Moskwie i został przemycony do Londynu, a „poległ” na polu kobiecej histerii.
Znalazłam w książce kilka drobnych błędów, z których jeden wymaga sprostowania. Otóż prezes Instytutu Piłsudskiego w Londynie nazywa się Mieczysław Stachiewicz, a nie Stanisław.
I jeszcze jedno: Szymon (byliśmy po imieniu, co poczytuję sobie za zaszczyt) mówi o „kolacjach czwartkowych”, na których omawiane były (i podobno nadal tak się dzieje) ważne sprawy emigracyjne i sytuację w Polsce. Dobrze pamiętam okoliczności, w jakich do tych spotkań doszło. Za kolacje płacił Feliks Laski, a Szymon Zaremba postawił warunek: „Żadnych kobiet”. Kiedy go spytałam, skąd ta niechęć, tłumaczył mi: „Kasiu, to nie jest wymierzone przeciwko tobie. Ale każdy prezes przyjdzie z żoną, a one nie zawsze mają coś do powiedzenia, i zrobi się z tego spotkanie towarzyskie, a ja chcę, aby była to merytoryczna dyskusja”. Z perspektywy lat mówi o tym mniej stanowczo: „Przychodzą na te kolacje głównie mężczyźni i dlatego okrzyknięto mnie antyfeministą.”
Rozmówca Reginy Wasiak-Taylor niestety nie doczekał wydania swych wspomnień. Zmarł pod koniec sierpnia 2015 r., kiedy książka była już w drukarni.
Katarzyna Bzowska
Regina Wasiak-Taylor „Alfabet wspomnień Szymona Zaremby. II Rzeczpospolita, II wojna światowa, emigracja”. Wstęp prof. Rafał Habielski, posłowie Regina Wasiak Taylor; rysunki Olga Sienko. Wyd. ZPPnO, Londyn 2015.