Budzę się rano. Wokół szaro i smutno. Patrzę przez okno, a tam deszcz, wiatr, beznadzieja. Głowę ściskają mi jakieś stalowe obręcze. W lustrze widzę swoją ponurą twarz, zaciśnięte usta.
Przy śniadaniu rozlewam kawę na czysty obrus, tłukę ukochaną filiżankę i wpadam we wściekłość. Mąż dobija mnie swym nielogicznym pytaniem: „No i co zrobiłaś?”. „Przecież widzisz, bawię się” – warczę na niego. Zrzucam z kolan bezczelnego sierściucha, który czegoś chce, mruczy i miauczy jak idiota. Wychodzę z domu już spóźniona i biegnę jak oszalała, by zdążyć tam, dokąd się spieszę. Gnam sapiąc ciężko, klnę na kałuże i na cały świat…. Tyle spraw muszę dziś załatwić… Skąd brać na to siły, skoro wszystko jest „pod górkę”, nic mi nie sprzyja i to od samego rana. Po prostu płakać się chce! Aż tu nagle…
Naprzeciw idzie stara kobieta i po prostu się do mnie uśmiecha. Nagle wszystko łagodnieje, uspokaja się i rozjaśnia. Moja twarz się rozluźnia, a zaciśnięte usta układają w dziwny, miły grymas, podobny do grymasu twarzy kobiety idącej naprzeciwko. Serce przestaje bić tak spazmatycznie, krople deszczu stają się złociste, a podmuchy wiatru łagodne i ciepłe. A przecież niby nic się nie zmieniło. Czas nadal biegnie do przodu, deszcz jest nadal deszczem, a wiatr — wiatrem.Idę wolniej. Przecież wiem, że zdążę — jak zwykle! To spotkanie, na które idę, może być bardzo miłe… Kupię tylko stokrotki, by dobrze zacząć… Uśmiecham się na samą myśl o tej rozmowie. Pan, który gna naprzeciw mnie, myśli, że ten uśmiech przeznaczony jest dla niego, więc lekko zwalnia i kłania mi się uchylając kapelusz. „Dzień dobry, pani Aniu — mówi. — Pięknie pani wygląda”. „Jak to pięknie? — myślę sobie. — Przecież rano w lustrze widziałam swoją wściekłą, zaciętą twarz; piękna nie była”. „Świetny ma pan ten kapelusz” – odpowiadam uśmiechnięta. Mężczyzna prostuje się i sprężystym krokiem oddala między kroplami deszczu, dodając ze śmiechem: „Ależ dzisiaj miły dzień!”
Kupuję stokrotki. Pan Janek, kwiaciarz, wręcza mi białą różę… „Ona jest jak pani uśmiech” – żartuje. I nagle wiem, że wszystko się uda, że dam radę, nie czuję zmęczenia. Filiżankę przecież da się skleić, prawda? Czy to jakieś czary? Jeden uśmiech nieznajomej, starej kobiety odmienił cały mój dzień.
Uśmiech jest jak światło. Ma prawdziwie magiczną siłę. Pomaga żyć. W dodatku jest zaraźliwy. To prawda: „Uśmiech rodzi uśmiech”. Od mojego uśmiechu powoli uśmiecha się wszystko wokoło. A w słonecznej, uśmiechniętej atmosferze łatwiej się rozmawia, wszystko staje się możliwe, mniej skomplikowane, ból jest mniej dotkliwy, problemy da się rozwiązać, droga wydaje się mniej stroma i nie tak daleka…
Gdy obudzę się rano, popatrzę przez okno i uśmiechnę do kropli deszczu, to wszystko potem jest dobrze: koty wygłaskane i nakarmione mruczą radośnie, mąż nuci do jajeczka na miękko, filiżanka spokojnie stoi na stole, w lustrze nikt mnie nie straszy, serce bije spokojnie, na wszystko jest czas. Uśmiecham się do wszystkich najpiękniej jak umiem!
Anna Dymna