– Polacy są dynamicznym i przedsiębiorczym narodem, a Wielka Brytania stwarza znacznie większe możliwości do biznesowego rozwoju niż Polska. To sprawia, że tak dużo przybyszów znad Wisły bierze swój ekonomiczny los we własne ręce – mówi Michał Dembinski, dyrektor programowy Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej, w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
Polacy są w czołówce wśród imigrantów prowadzących działalność gospodarczą na Wyspach.
– Według ostatnich danych, 22 tysiące naszych rodaków ma zarejestrowaną spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, a trzy razy więcej pracuje na zasadzie samozatrudnienia. Te statystyki pochodzą z raportu przygotowanego przez firmę DueDil oraz Centre for Entrepreneurs – instytut badający wpływ przedsiębiorców na brytyjską gospodarkę. Na czele zestawienia, obejmującego wszystkich imigrantów, są Irlandczycy, przed Hindusami, Niemcami, Amerykanami i Chińczykami. Polacy znaleźli się na 6 miejscu.
Wysokim?
– Biorąc pod uwagę, że w tutejszej gospodarce na większą skalę istniejemy dopiero od dekady, to bardzo dobry wynik. Składa się na niego kilka czynników. Polacy są dynamicznym, przedsiębiorczym narodem, a z drugiej strony Wielka Brytania stwarza nieporównywalnie większe możliwości ekonomicznego rozwoju niż Polska. Łatwiej jest założyć firmę, zatrudniać ludzi, płacić podatki. Nie mówiąc już o załatwianiu spraw urzędowych.
Dlaczego podobnie nie jest nad Wisłą?
– To kwestia mentalności i uwarunkowań. Polskie prawo bazuje na kodeksach – handlowym, pracy, cywilnym. Natomiast na Wyspach obowiązuje tzw. common law, czyli prawo obyczajowe, oparte nie na zapisach w paragrafach, tylko na precedensach. System nie jest sformalizowany, decydujące słowo należy do sędziego. Owszem, są dyrektywy unijne, jednak najważniejsze jest to, w jaki sposób wdraża się je w życie. Przedsiębiorcy przyjeżdżający z innych europejskich krajów są zdziwieni jak sprawnie wszystko działa. I wcale nie chodzi o niski koszt pracy, ale o łatwość robienia biznesów – zarówno tych dużych, na skalę globalną, jak i małych.
Polska mentalnie pozostaje w poprzednim systemie?
– Częściowo tak. Owszem, wprowadzane są reformy, ale ich tempo jest zdecydowanie za wolne. W dorocznych rankingach Banku Światowego nasz kraj początkowo piął się w górę, jednak ostatnio ten wzrost mocno przyhamował – obecnie Polska, jeśli chodzi o łatwość robienia biznesu, klasyfikowana jest na 32. miejscu na świecie. W tym zestawieniu Wielka Brytania zajmuje 8. pozycję, a jednocześnie 2. wśród państw Unii Europejskiej. Wyprzedza ją tylko Dania. Natomiast w skali światowej na czele znajdują się Singapur i Nowa Zelandia.
Jednak nie o same uwarunkowania prawne chodzi, co dobrze ilustruje przygotowany po raz pierwszy ranking polskich miast najbardziej przyjaznych dla przedsiębiorczości. Na czele są Bydgoszcz, Olsztyn i Białystok, natomiast na szarym końcu Gdańsk, Warszawa i Kraków. Okazuje się, że żeby założyć spółkę, na przykład w Poznaniu, potrzeba 9 dni, a na to samo w Szczecinie musimy poświęcić niemal pięć razy więcej czasu.
Duża różnica.
– Bardzo duża. To efekt działań urzędników, nastawienia miejscowych władz oraz kultury i organizacji pracy. Gdyby wszystkie nasze największe miasta stwarzały takie warunki jak te najlepsze, wówczas Polska awansowałaby w skali globalnej z 32. na 24. miejsce. Tu jest duża nisza i szerokie pole do działania, dlatego, jako Brytyjsko-Polska Izba Handlowa, będziemy propagować wśród samorządowców skuteczne możliwości działania w tym zakresie.
Czym jeszcze się zajmujecie?
– Wspieramy Polaków, którzy chcą wejść na brytyjski rynek oraz Brytyjczyków zamierzających eksportować swoje towary nad Wisłę. Organizujemy spotkania z przedsiębiorcami, pokazujemy jakie są możliwości i jak to wszystko funkcjonuje w praktyce. Pomagamy też znaleźć importerów, dystrybutorów, agentów.
Jest duże zainteresowanie?
– Bardzo duże, przy czym znacznie szersze wśród Polaków niż Brytyjczyków. Obecnie Zjednoczone Królestwo to dla naszego kraju drugi rynek zbytu, zaraz po Niemczech. Największym popytem cieszy się szeroko rozumiana motoryzacja, przy czym trzeba podkreślić, że udział polskiego kapitału jest tu stosunkowo niewielki, gdyż ta branża opiera się głównie na zagranicznych firmach mających swoje fabryki w Polsce.
Natomiast rodzimi producenci oferują przede wszystkim żywność (owoce, warzywa, mięso, ryby, przetwory), meble (drzwi, okna, wyposażenie wnętrz domów), chemię (sztuczne nawozy, kosmetyki, farmaceutyki) oraz miedź i srebro.
O jakie kwoty chodzi?
– W ubiegłym roku znad Wisły nad Tamizę eksportowano produkty na sumę 8 miliardów funtów. W tym samym czasie w odwrotną stronę przepływ był o połowę mniejszy.
Polska nie jest atrakcyjna dla Brytyjczyków?
– Nie jest aż tak chłonnym rynkiem, tym bardziej, że po drodze są Niemcy. Poza tym dużą barierę dla brytyjskich przedsiębiorców stanowi silny kurs funta. Fakt, że Polska znajduje się dopiero na 22. miejscu wśród krajów, do których Brytyjczycy eksportują swoje towary, mówi sam za siebie.
Odzwierciedleniem tej sytuacji są dane Głównego Urzędu Statystycznego za pierwsze siedem miesięcy bieżącego roku. Wskazują one, że w tym czasie, w porównaniu do analogicznego okresu roku ubiegłego, eksport z Polski na Wyspy zwiększył się o 11 proc., a w odwrotnym kierunku wzrósł zaledwie o 1 proc. Wiąże się to również z sytuacją geopolityczną na Wschodzie. W omawianym okresie nasz eksport do Rosji spadł aż o 1/4.
Tamten rynek się kończy?
– W dużej mierze tak. Polscy przedsiębiorcy, którzy od lat sprzedawali swoje towary za wschodnią granicą, coraz intensywniej szukają alternatywnych dróg działania. Również w Wielkiej Brytanii.
Przy czym w tym przypadku bardziej chodzi o rynek polonijny.
– I właśnie tu jest wyzwanie – jak dotrzeć z ofertą nie tylko do naszych rodaków, ale również Brytyjczyków. A jest o co walczyć, gdyż na Wyspach mieszkają 64 miliony ludzi. Dlatego rodzime firmy, które wcześniej inwestowały na Wschodzie, a teraz chcą zmienić kierunek, muszą się dostosować do zachodnich wymogów. Ważną rolę odgrywa tu samo opakowanie. Emocje i uczucia klientów są bardzo ważne, konsument najpierw musi zauważyć produkt, żeby go nabyć – sam zakup jest ostatnim etapem transakcji. Dlatego tak ważny jest marketing i reklama.
Tyle że to duże koszty.
– Niemniej inaczej trudno będzie zaistnieć na rynku, gdyż konkurencja jest ogromna. Ale są i inne sposoby. Ważna rola przypada naszym rodakom mieszkającym na Wyspach. Rodzime sklepy są dźwignią dla polskich eksporterów, jest ich bardzo dużo i cały czas pojawiają się nowe, stąd nadzieja, że polonijny konsument zaszczepi polskie smaki wśród swoich brytyjskich sąsiadów, znajomych, przyjaciół. A mamy czym się chwalić. Nasza żywność historycznie jest fantastyczna – walory smakowe, zdrowotne. Powinno się to eksponować.
Jednak ostatnio ten wizerunek ewoluuje.
– Owszem, produkuje się dużo masówki dla supermarketów, niemniej ciągle są specjały z wyższej półki, które zachowały dawne cechy. I tą drogą powinniśmy podążać. Pocieszający jest fakt, że podczas międzynarodowych targów żywności International Food Exhibition, które odbyły się w marcu w Londynie, swoją ofertę zaprezentowało aż 59 polskich firm.
Jeśli Wielka Brytania opuści Unię Europejską trzeba będzie zmienić strategię.
– Na pewno. Wydaje mi się jednak, że do tego nie dojdzie. Z punktu widzenia biznesowego byłby to bowiem dla Brytyjczyków duży błąd. Zjednoczone Królestwo jest integralną częścią unijnej gospodarki i dobrze na tym wychodzi, natomiast ewentualny Brexit skutkowałby tym, że znaczna część międzynarodowych korporacji, na przykład Toyota czy Honda, zamknęłaby swoje koncerny w UK i przeniosła je gdzieś na kontynent. Z kolei podążanie drogą Norwegii czy Szwajcarii, które nie są w Unii, ale mają dostęp do jej rynków, oznaczałoby pozbycie się prawa głosu i konieczność dostosowania do unijnych dyrektyw.
Swoich zwolenników ma koncepcja odrodzenia Brytyjskiej Wspólnoty Narodów.
– To dość ryzykowny pomysł. Nowa Zelandia i Australia nie są zbyt ludne, Kanada jest bardzo zintegrowana ze Stanami Zjednoczonymi, a większość krajów Commonwealthu jest znacznie biedniejsza niż Europa.
Propagatorzy Brexitu tego nie dostrzegają?
– Grają tu rolę emocje i unijna biurokracja, która wielu Brytyjczyków przyprawia o zawrót głowy. Jednak głównym czynnikiem, z powodu którego dojdzie do referendum w tej sprawie, jest problem imigracji. Ogólnie przybysze z zagranicy pozytywnie wpływają na tutejszą gospodarkę, ich znaczenie – sumienność, zaangażowanie, podejście do pracy – docenia klasa średnia. Natomiast wielu robotników obarcza imigrantów o bezrobocie, zaniżanie zarobków, wyłudzanie zasiłków.
Mają rację?
– Nie sądzę. Zauważmy, że recesja w Wielkiej Brytanii była długa i głęboka, ale – w porównaniu na przykład z Hiszpanią czy Grecją – skutkowała stosunkowo niedużym bezrobociem. Tutejsi pracodawcy zamiast zwalniać pracowników bardziej skłaniali się ku obniżaniu im pensji, dlatego nie można obarczać imigrantów o zaniżanie płac. Dodatkowo ci ostatni wykonywali zajęcia, jakich nie chcieli podjąć się miejscowi.
Jakie są perspektywy na przyszłość?
– Brytyjska gospodarka daje sobie radę najlepiej w Europie, w ostatnich miesiącach średnia pensja regularnie idzie w górę. W ubiegłym roku Wielka Brytania miała wzrost gospodarczy o 2,8 proc., podczas gdy, dla porównania, we Francji było to zaledwie 0,4 proc. To świadczy, że kryzys ekonomiczny na Wyspach to już przeszłość…