Dokładnie sto lat temu 19 października 1915 r. Tomáš Garrigue Masaryk wygłosił w Londynie wykład o problemach małych państw w Europie doby kryzysu. Był to inauguracyjny wykład Szkoły Nauk Słowiańskich (School of Slavonic Studies), która później zmieniła nazwę na School of Slavonic and East European Studies.
Temat wykładu Masaryka właściwie można byłoby powtórzyć obecnie. Europa po raz kolejny przeżywa kryzys, choć jest on z pewnością zupełnie inny niż ten sprzed stu lat. Czy po obecnym europejski kontynent będzie świadkiem nowych podziałów i sojuszy, jak miało to miejsce po zakończeniu I wojny światowej? Zobaczymy. Choć w tym miejscu wolałabym napisać: „Obyśmy nie musieli tego doświadczyć”.
Pierwszy i najdłużej urzędujący prezydent Czechosłowacji, człowiek wszechstronnie wykształcony, nazywany przez swych rodaków „Tatíček” (ojczulek), miał ambiwalentny i zmieniający się stosunek do Polski i Polaków. W młodości interesował się kulturą polską i nauczył się języka polskiego. Uważał, że Polska jest ofiary imperializmu rosyjskiego, co do charakteru którego nigdy nie miał złudzeń. Gdy powstały zarówno Polska jak i Czechosłowacja, jego stosunek do Polski zmienił się. Był przekonany, że II RP jest anachronicznym przeżytkiem, klasycznym państwem sezonowym, rozdzieranym przez konflikty narodowościowe, pozbawionym szansy na przetrwanie. W przededniu zajęcia przez czechosłowackie wojska Zaolzia pisał do premiera Beneša: „Polakom nie szkodziłoby, gdyby oberwali po pysku, przeciwnie, byłoby to z pożytkiem, ochłodziłoby to niebezpiecznych szowinistów”. W lipcu 1920 r. odradzał zachodnim dyplomatom udzielać jakiejkolwiek pomocy Polsce, która toczyła wojnę z bolszewicką Rosją, gdyż nie wierzył w wygraną Polaków. W pewnym sensie miał szczęście: nie dożył upadku Czechosłowacji, która okazała się państwem sezonowym.
Z uwagi na wielokierunkowe zainteresowania Masaryka, był on wręcz predysponowany do tego, by patronować uczelni, która chyba jako jedyna zajmuje się różnymi aspektami jednego z regionów Europy. Zapewne nikt nie przypuszczał, że tak dziwna szkoła wyższa, która przez wiele lat mieściła się w Domu Senackim Uniwersytetu Londyńskiego, choć dopiero od 1999 r. stała się jego częścią, przetrwa aż tyle lat. Pamiętam, że przed ćwierćwieczem wieszczono jej niechybną likwidację. A jednak. Zmieniona mapa Europy nadała tej uczelni nowego impetu.
W 2004 r. ówczesny prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski podczas oficjalnej wizyty w Londynie położył kamień węgielny pod budynek SSEES. W rok później szkoła wyprowadziła się do nowej siedziby, nowoczesnej, która odbiega wyglądem od okolicznych wiktoriańskich, a nawet XVIII-wiecznych domów, choć jednocześnie w przedziwny sposób wtapia się w tło.
Obchody stulecia trwają przez wiele miesięcy. Zaingurował je wykład prof. Normana Daviesa, poświęcony historii uczelni. Profesor był wykładowcą SSEES przez 25 lat, ale ważną rolę odegrał nie jako wykładowca, ale ten, który tysiące ludzi zainteresował historią. Jego książki, pozbawione naukowego żargonu, czyta się jak najlepsze powieści historyczne. Uwagę przykuwają też tytuły: historia Polski opisana jako „Boże igrzysko”, czy ostatnio wydana „Zaginione królestwa”, która to książka w wersji angielskiej zawiera podtytuł „The history of Half-Forgotten Europe”. Trzeba ogromnej wiedzy historycznej, a także umiejętności łączenia faktów, by na stronach tej samej książki (blisko 800 stron) połączyć upadek państwa barbarzyńskich Wizygotów z rozpadem Związku Sowieckiego. Autor zabiera nas także w podróż po terenach dobrze znanych z polskiej historii: na Ukrainę, do Galicji, Prus Wschodnich, Wielkiego Księstwa Litewskiego. W pewnym sensie książka prof. Daviesa mówi o tym, o czym pisał Tomáš Masaryk, który twierdził, że „Historia uczy, iż wszystkie państwa upadły z powodu szowinizmu, nie ważne czy był rasowy, polityczny, religijny czy klasowy”.
Ale wróćmy do obchodów SSEES. Składają się na nie konferencje, wykłady spotkania absolwentów, a także festiwal filmowy, na którym prezentowane są stare filmy, zrealizowane w różnych państwach wschodniej części kontynentu. We wszystkich tych imprezach można oczywiście znaleźć polskie akcenty, choć nie wiem dlaczego do prezentacji filmowej wybrano „Ostatni etap” z 1947 r. w reżyserii Wandy Jakubowskiej, znacznie mniej ciekawy od „Pasażerki” Andrzeja Munka, choć obydwa poruszają podobną tematyką losu więźniarek obozu Auschwitz-Birkenau.
Jedną z ciekawszych inicjatyw jest „Language Trails”, w ramach którego studenci SSEES w ciągu całego roku badają ślady klulturowe wschodnioeuropejskich imigrantów na mapie Londynu w wymiarze urbanistycznym i intelektualnym. Oczywiście, ten „polski ślad” w tych poszukiwaniach jest bardzo mocno zaznaczony.
Norman Davies twierdzi, że państwa są jak ludzie. Rodzą się, rozwijają, by z czasem zestrzeć się i wreszcie umrzeć. Podobnie jest z różnego typu instytucjami, a także uczelniami. Z pięknej, wzruszającej uroczystości otwarcia kolejnego roku akademickiego Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, która odbyła się 16 października, wyszłam z ogromnym smutkiem z przeświadczeniem, że być może była to ostatnia uroczystość tego typu. Obym się myliła.
Katarzyna Bzowska