Poradzenie sobie z falą uchodźców, która dotarła z Bliskiego Wschodu do brzegów Europy, poza problemami natury organizacyjno-humanitarnymi, rodzi szereg pytań. Jedno z nich brzmi: czy ci nowi przybysze są gotowi zaadaptować się do naszej, europejskiej kultury? Problem jest znacznie trudniejszy niż mogłoby się to wydawać i wykracza daleko poza opanowanie języka kraju nowego zamieszkania i przystosowanie się do obowiązujących norm obyczajowych.
Wiedzą o tym dobrze Polacy mieszkający w Wielkiej Brytani. Stanowią obecnie drugą co do wielkością grupą językową. Język polski słyszy się wszędzie na ulicach. Władze lokalne na tyle przyzwyczaiły się do polskiej obecności, że zaczęły nawet tablice informacyjne pisać w dwóch językach. Nie zawsze są to ostrzeżenia, że nie wolno pić alkoholu czy załatwiać potrzeb naturalnych w miejscach publicznych, choć i takie się zdarzają. Ostatnio w Newmarket miejscowa policja wystosowała dwujęzyczny apel, który ukazał się w lokalnej gazecie „Newmarket Journal” To prośba o pomoc w ustaleniu sprawców wypadku drogowego.
Ale czy między Polakami i Anglikami przez lata naszej obecności na Wyspie doszło do bliższego zrozumienia? Obawiam się, że nie.
Problem ten dobrze znają wszyscy ci, którzy żyją w rodzinach dwujęzycznych. Jeden z moich znajomych ożeniony z Angielką od czasu do czasu dzwoni do mnie i mówi: „Muszę porozmawiać z kimś kto rozumie pewne rzeczy bez potrzeby tłumaczenia ich od podstaw”. To działa także w drugą stronę. Rodzice polskich dzieci nie mogą im wytłumaczyć wszystkich niuansów śpiewanych w szkole piosenek. Możemy przetłumaczyć na polski zdanie „London Bridge is falling down”, nawet razem z dziećmi zaśpiewać piosenkę, ale nie wywołuje ona u Polaków żadnych emiocji ani skojarzeń. Dla Anglika to natychmiast wspomnienie z dzieciństwa, kiedy sam bawił się z rówieśnikami i o rozpadającym się moście informował o tym „My Fair Lady”.
Sprawą odrębności językowych, które wpływają na sposób komunikowania się z innymi i opisywania świata zajmują się od lat lingwiści. Powstała nawet gałąź, nazwana lingwistyką kognitywna, która wychodzi z założenia, że język jest ściśle powiązany z umysłowymi procesami dotyczącymi postrzegania świata. Badaniami w tym zakresie często zajmują się naukowcy, którym przyszło pracować w innych obszarach językowych, niż te, z których pochodzą. Pod redakcją Luny Filipović (University of East Anglia) i Kasi M. Jaszczolt (University of Cambridge) ukazał się tom „Space and Time in Languages and Cultures”, w którym autorzy pochodzący z różnych kultur – Włosi, Francuzi, Japończycy, Polacy, Serbowie, Hiszpanie i inni – analizują pojęcia odnoszące się do czasu i przestrzeni, a także to, co jest w różnych kulturach w tym zakresie odrębne, a co je łączy. Ciekawa lektura, nie tylko dla specjalistów, ale dla tych, którzy starają się lepiej zrozumieć wielokulturowy świat. Natomiast prof. Anna Wierzbicka z National Australian University w Canberze jest twórczynią teorii naturalnego metajęzyk semantycznego, zgodnie z którą istnieje kilkanaście gniazd językowych odwołuje się do najprostszych pojęć występujących we wszystkich językach i mających w nim maksymalnie zbliżone znaczenie. To grupy takie jak „ja, ty, ktoś, coś, ludzie, ciało”, „ten, ten sam, inny”, „dobry, zły, duży, mały”, „myśleć, wiedzieć, chcieć, czuć, widzieć, słyszeć”, itp. Z tego zestawu słów budowane są schematy opisujące różne sytuacje czy emocje.
Naukowcy nie ograniczają się tylko do rozważań teoretycznych, ale także obserwują, jak relacje językowe wyglądają w praktyce. Zajął się tym dr Jörg Zinken z University of Portsmouth. Przez dwa lata nagrywał rozmowy przy stole angielskich, polskich i mieszanych rodzin. Okazało się, że Polacy często zwracają się do siebie bezosobowo, gdy należy coś zrobić. Na przykład, żona mówi do męża: „Trzeba wynieść śmieci”, kiedy wiadomo, że chce mu powiedzieć: „Wynieś śmieci”. Jednak ta skrócona forma byłaby rozkazem, a chce tego uniknąć, aby nie usłyszeć: „Wynieś sama”. Angielka powie w tej sytuacji: „Can you take rubbish outside, please?”. I jeszcze doda: „Darling”. Anglicy – stwierdza Zinken – często używają formy pytającej, nawet w sytuacjach, gdy odpowiedź jest oczywista. Polacy zaś zwracają się do siebie bezpośrednio, nie czując potrzeby dodawania sakramentalnego „Please”. Zdaniem Zinkena, nie oznacza to wcale, że Polacy są niegrzeczni. Tłumaczy on to bardziej bezpośrednimi relacjami w polskich rodzinach.
Jest to jednak pole do nieporozumień i konfliktów w rodzinach dwukulturowych. Moja angielska teściowa uważała mnie za osobę niegrzeczną i źle wychowaną – zbyt rzadko mówiłam „Please” i „Thank you”. Nie pomogły tłumaczenia, że to wynik innej struktury językowej polskiego i angielskiego. Byłam i już. Tak mi to wbijała to do głowy, że kiedy dziś wchodzę niechcący głową w zamknięte drzwi, natychmiast mówię „Sorry”.
Działa to także źle w drugą stronę. Znam dziewczynę wychowaną w polskiej rodzinie w Londynie, która dość dobrze mówi po polsku, ale używa często kalek językowych z angielskiego. Mówi, na przykład, przy stole do znajomego rodziców: „Panie Kowalski, podaj mi mleko, proszę”. Po polsku brzmi to niegrzecznie, a końcowe „Proszę” nie ratuje sytuacji, zwłaszcza, że zwracanie się po nazwisku w relacjach towarzyskich jest wśród Polaków nieprzyjęte.
Takie analizowanie struktur językowych różnych języków zmusza do niewesołej refleksji: przystosowanie się do obcego otoczenia to nie tylko nauczenie się języka, to także zrozumienie odniesień kulturowych, które kryją się za strukturą danego języka. Czy więc integracja w nowym środowisku jest możliwa? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
Katarzyna Bzowska