Najłatwiej wyleczyć się z podziwu dla Izby Lordów, składając w niej wizytę – pisał w połowie XIX stuleciu Walter Bagehot, autor monumentalnego dzieła „The English Constitution”. Był on jednym z tych, którzy uważali, że powinno się ją zreformować.
W 2011 r. minęła setnej rocznica pierwszej reformy Izby Lordów. Reforma ta odebrała parom prawo do wetowania projektów ustaw, które dotyczą finansów państwa. Był to skutek odrzucenia, uchwalonego przez Izbę Gmin, budżetu państwa na następny rok budżetowy. Od tej pory przywileje wyższej izba brytyjskiego parlamentu były stopniowo ograniczane. Obecnie może ona jedynie opóźnić moment wejścia ustaw w życie, początkowo to opóźnienie mogło wynosić dwa lata, ale w 1949 r. okres ten skrócono do roku. Nie może wetować nie tylko ustaw dotyczących finansów państwa, ale także tych, które były zapowiedziane przez zwycięską partię w manifeście wyborczym. Choć nadal Izba Lordów ma udział w procesie legislacyjnym, jej rolę poważnie ograniczyły wspomnniane ustawy z 1911 i 1949 r. Dodatkowo jej znaczenie zmniejszyło się po stworzenie Sądu Najwyższego, który od 2009 r. przejął kompetencje najwyższej instancji odwoławczej.
Tuż po pierwszej wojnie światowej powołana została specjalna komisja, która miała przygotować program reformy Izby Gmin. Przez dziesięciolecia wszelkie próby zmian kończyły się na projektach. Dopiero rząd Tony’ego Blaira dokonał zasadniczych zmian. Usunięto większość parów dziedzicznych, pozostawiając jedynie 92. Ich potomkowie nie mają jednak prawa zasiadania w Izbie Lordów Miał to być pierwszy etap reformy. I jak to często bywa z prowizorkami, ta przetrwała do dziś. Ostatnia próba dokończenia reformy miała miejsce w 2012 r. Ówczesny wicepremier Nick Clegg przedstawił w Izbie Gmin projekt odpowiedniej ustaw. Kiedy jednak okazało się, że wielu deputowanych Partii Konserwatywnej jest reformie przeciwnych, w niecałe dwa tygodnie później Clegg ogłosił, że kolejnego czytania nie będzie.
Izba Lordów składa się obecnie z 825 parów, z większość nominowanych jest przez królową na wniosek rządu lub Komisji ds. Nominacji w Izbie Lordów (Lords Appointmennt Committee); 249 to przedstawiciele Partii Konserwatywnej, 212 – Partii Pracy, 111 – Partii Liberalnych Demokratów, a 200 – nie jest związanych z żadną z tych partii. Ponadto w Izbie Lordów zasiada 25 biskupów.
Rzadko kiedy Izba Lordów obraduje w pełnym składzie. Część parów nie pojawia się w Westminsterze nigdy; są tacy, którzy zjawiają się tylko wtedy, gdy głosowanie ma dotyczyć spraw ich interesujących bezpośrednio. Rząd ma też znacznie mniejsze możliwości mobilizowania parów, by głosowali zgodnie z wytycznymi partyjnymi.
Piszę o tym, by zarysować tło przegranego przez rząd głosowania nad ustawą likwidującą tzw. tax credits przyznawany osobom pracującym o niskich zarobkach. Podczas obrad nad tą kwestią przedstawiono w Izbie Lordów trzy rezolucję. Liberałowie proponowali odrzucenia projektu ustaw o likwidacji tax credits. Laburzyści wzywali kanclerza skarbu do zmian w ustawie, a parowie nie afiliowani do żadnej partii wyrażali zaniepokojenie ze względu na skutki, jakie proponowane zmiany mogą przynieść. Pierwsza z rezolucji została odrzucona (310 głosami przeciwko 99), druga została przyjęta, choć niewielką liczbą głosów (289 do 272), podobnie jak i trzecia, za którą głosowało 307 parów przy 277 przeciw.
Wynik głosowania nie powinien być zaskoczeniem. Odebranie osobom pracującym dodatkowych zasiłków było ostro krytykowane nie tylko przez polityków laburzystów i liberałów, ale także przez przez przedstawicieli Kościoła anglikańskiego. Zwracano uwagę, że choć rząd chce podnieść płacę minimalną oraz sumę wolną od podatku, to blisko 3 mln rodzin, przynajmniej w okresie przejściowym, finansowo straci.
Ale nie to jest najważniejsze. Gorzej, że mamy do czynienia z kryzysem konstytucyjnym. Decyzja lordów interpretowana jest różny sposób. George Osborne twierdzi, że nie mieli oni prawa odrzucić projektu ustawy, gdyż dotyczy ona spraw finansów państwa. Jednocześnie zwraca on uwagę na to, że choć propozycja likwidacji tax credit nie znalazła się w manifeście wyborczym konserwatystów, to jest w nim postulat zmniejszenia wydatków na pomoc społeczną, a osiągnąć to można jedynie likwidując właśnie ten zasiłek. Lordowie, którzy głosowali za przyjęciem odpowiedniej rezolucji, twierdzą zaś, że ustawa o likwidacji tax credit była przedstawiona jako ustawa zwykła, a zmniejszenie wydatków na cele socjalne można osiągnąć w inny sposób, nie likwidując tej określonej ulgi podatkowej. Obie strony zwracają więc uwagę na inne aspekty obowiązującego porządku konstytucyjnego.
Ubocznym skutkiem głosowani może być dalszy krok w kierunku dokończenia reformy parlamentarnej. Wszystko wskazuje na to, że premier David Cameron doprowadzi do kolejnego ograniczenia roli Izby Lordów w procesie legislacyjnym. Czy końcowym efektem będzie zastąpienie tej pochodzącej z nominacji izby wybieralnym senatem, podobnym do tego, który jest w USA? Trudno na razie powiedzieć.
Julita Kin