09 listopada 2015, 15:00
Tajemnica powodzenia i sukcesu jest prosta. Dobrać właściwych ludzi… –powiedział Stefan Soboniewski na jednym z emigracyjnych jubileuszy. Była końcówka lat osiemdziesiątych, Soboniewski uosabiał styl przedwojennej Polski (studia prawnicze UW, urzędnik MSW, starosta kaliski, żołnierz września, a na emigracji działacz społeczny m.in. współzałożyciel i działacz SPK). Był zarazem nestor Soboniewski symbolem zmierzchu pokolenia i jego idei.
Następcy Soboniewskich byli już o klasę słabsi. Trzeci garnitur. Brak wizji, nawet ochoty do działania, ale tytuł prezesa. Już to kiedyś nazwałem syndromem wygodnego kapcia.
Londyn bronił się przed nimi sam jako stolica. W terenie było gorzej. W polskich ośrodkach czy klubach odbywały się zwykle okolicznościowe przyjęcia i zebrania – taki ubożuchny program społecznego życia. W okresach między tymi imprezami ruch zamierał. Mało kogo przyciągał wyłożony boazerią barek, stół do gry w bilard z grzybkiem czy telewizor.
Od lat świetlicowe atrakcje nie mają ani sensu, ani miłośników. Kółka towarzyskie padły, także te londyńskie. W takim na przykład POSKlubie nie ma już Sali Brydżowej ani bilarda z grzybkiem… Nie wybronił się. Tamtejsze imprezy w Sali Malinowej też często tchną świetlicą (– Czuję się jakby mnie wszy obłaziły – powiedział niedawno londyński nestor wychodząc przed czasem.)
Co robić? If you don’t use it you lose it – to powiedzenie sprawdza się co do joty. Dlatego Orzeł Biały na Balham, Ognisko na Kensingtonie także JazzCafe w POSKu poszły w inną stronę. Zamiast świetlicowych atrakcji mają coraz więcej …Anglików. I dzięki nim ciągną. A że tracą polską tożsamość? – to już osobna historia.
Przyjęło się mówić, że brakuje ludzi. To nie do końca prawda. Ludzie gotowi do pracy są, tyle że zużyła się i zmarnowała formuła „społecznika”. Nawet najbardziej wzniosłej idei nie towarzyszy wieczne uniesienie i zapał. Rzeczywistość zawsze sprowadza nas na ziemię, a tu króluje pragmatyzm. Przecież człowiek nie chodzi do pracy dla idei czy zabicia czasu – tylko dla pieniędzy. Za wykonaną pracę należy się honorarium, co jest pierwszą motywacją i sprawdza się w oczywistej zależności: jakość pracy – jakość płacy…
I na koniec kolejna oczywistość. Dzisiaj ludzie rzadziej się ze sobą spotykają, rzadziej organizują sobie wspólne zajęcia i wspólne życie kulturalne. Zdobycze techniki weszły do domów na dobre; a my zindywidualizowaliśmy sobie życie towarzyskie i odbiór kultury, w czym niezwykle pomogły nam komputery, smartfony i inne facebooki.
Dlatego z podziwem patrzę na sprawy, które łączą ludzi z pasją. Wymowne jest, że ich zaangażowanie pociąga rzesze innych. Finał jednej z takich akcji przed nami – pomnik niedźwiedzia Wojtka w Edynburgu.
Gdyby żył znany z poczucia humoru Stefan Soboniewski, być może gratulowałby jego budowniczym słowami z kultowej komedii: – To jest miś na miarę naszych możliwości. My tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom. Mówimy: to jest nasz miś, przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo!
Następcy Soboniewskich byli już o klasę słabsi. Trzeci garnitur. Brak wizji, nawet ochoty do działania, ale tytuł prezesa. Już to kiedyś nazwałem syndromem wygodnego kapcia.
Londyn bronił się przed nimi sam jako stolica. W terenie było gorzej. W polskich ośrodkach czy klubach odbywały się zwykle okolicznościowe przyjęcia i zebrania – taki ubożuchny program społecznego życia. W okresach między tymi imprezami ruch zamierał. Mało kogo przyciągał wyłożony boazerią barek, stół do gry w bilard z grzybkiem czy telewizor.
Od lat świetlicowe atrakcje nie mają ani sensu, ani miłośników. Kółka towarzyskie padły, także te londyńskie. W takim na przykład POSKlubie nie ma już Sali Brydżowej ani bilarda z grzybkiem… Nie wybronił się. Tamtejsze imprezy w Sali Malinowej też często tchną świetlicą (– Czuję się jakby mnie wszy obłaziły – powiedział niedawno londyński nestor wychodząc przed czasem.)
Co robić? If you don’t use it you lose it – to powiedzenie sprawdza się co do joty. Dlatego Orzeł Biały na Balham, Ognisko na Kensingtonie także JazzCafe w POSKu poszły w inną stronę. Zamiast świetlicowych atrakcji mają coraz więcej …Anglików. I dzięki nim ciągną. A że tracą polską tożsamość? – to już osobna historia.
Przyjęło się mówić, że brakuje ludzi. To nie do końca prawda. Ludzie gotowi do pracy są, tyle że zużyła się i zmarnowała formuła „społecznika”. Nawet najbardziej wzniosłej idei nie towarzyszy wieczne uniesienie i zapał. Rzeczywistość zawsze sprowadza nas na ziemię, a tu króluje pragmatyzm. Przecież człowiek nie chodzi do pracy dla idei czy zabicia czasu – tylko dla pieniędzy. Za wykonaną pracę należy się honorarium, co jest pierwszą motywacją i sprawdza się w oczywistej zależności: jakość pracy – jakość płacy…
I na koniec kolejna oczywistość. Dzisiaj ludzie rzadziej się ze sobą spotykają, rzadziej organizują sobie wspólne zajęcia i wspólne życie kulturalne. Zdobycze techniki weszły do domów na dobre; a my zindywidualizowaliśmy sobie życie towarzyskie i odbiór kultury, w czym niezwykle pomogły nam komputery, smartfony i inne facebooki.
Dlatego z podziwem patrzę na sprawy, które łączą ludzi z pasją. Wymowne jest, że ich zaangażowanie pociąga rzesze innych. Finał jednej z takich akcji przed nami – pomnik niedźwiedzia Wojtka w Edynburgu.
Gdyby żył znany z poczucia humoru Stefan Soboniewski, być może gratulowałby jego budowniczym słowami z kultowej komedii: – To jest miś na miarę naszych możliwości. My tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom. Mówimy: to jest nasz miś, przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo!
Niestety w naszym gronie Soboniewskich już nie ma. Nie spodziewajmy się więcej cudów nad Tamizą. Miś to jest nasz ostatni.
Jarosław Koźmiński