W ub. tygodniu David Cameron wysłał do przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska 6-stronicowy list definiujący obszary negocjacyjne, w których Wielka Brytania oczekuje zmian. „Jeśli negocjacje nie potoczą się według mojej myśli – precyzował swoje stanowisko premier podczas wystąpienia w Chatham House – to nie pozostanie mi nic innego, jak przyłączyć się do tych, którzy są za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej”.
List nie zawiera właściwie nic nowego, a przedstawione w nim postulaty brzmią raczej skromnie. Większość z nich da się zrealizować zwłaszcza, że kanclerz Angela Merkel jest także świadoma potrzeby reformy Unii, a od jej stanowiska wiele zależy. Przeciwny nadmiernym regulacjom jest, podobnie jak Angela Merkel, komisarz UE Jean-Claude Juncker. Jednak ważniejsze od samego listu było wystąpienie wspomniane wystąpienie premiera, które zabrzmiało wręcz jak ultimatum. A to nie jest dobry początek do rozpoczęcia jakichkolwiek negocjacji.
W kwestii polityki gospodarczej, precyzuje swoje stanowisko David Cameron, Wielka Brytania nie oczekuje dodatkowych wyłączeń lub prawa weta, ale prawnie wiążącego uznania zasady, zgodnie z którą państwa będące poza strefą euro nie mogą być dyskryminowane i wyłączone z podejmowania wiążących dla całej UE decyzji. Państwa te powinny być też wyłączone z programów ratunkowych dla zadłużających się zadłużonych państw, pozostających w sferze euro. David Cameron nie chce, by pomoc dla Grecji nie stała się precedensem, by nie powtórzyła się sytuacja, że państwa spoza strefy euro nie były włączone w proces negocjacji na temat pomocy temu państwu, a później i tak musiały włączyć się w zapłacenie rachunków bankruta.
Dla Davida Camerona Unia Europejska to przede wszystkim wspólny rynek, w którym obowiązują zasady zdrowej konkurencji. Wymaga to, jego zdaniem, redukcji nadmiernej liczby regulacji, które ograniczają możliwość rozwoju europejskich przedsiębiorstw. W ten sposób (co nie zostało sprecyzowane) zapewniałoby to wiodącą pozycję londyńskiego City, ważną na rynkach pozaunijnych
Wielka Brytania – stwierdzono w liście – domaga się też „formalnego, prawnie wiążącego i nieodwracalnego” wyłączenia z koncepcji coraz ściślej zintegrowanej Unii Europejskiej oraz supremacji parlamentów narodowych nad parlamentem europejskim. To sprawa, tak bliska także wielu polskim polityką, państwowej suwerenności. Spełnienie tego postulatu wymaga zmian traktatowych. A na to chyba większość państw unijnych nie ma obecnie ochoty.
W liście poruszona została również kwestia imigracji wewnątrz Unii Europejskiej. Choć David Cameron podkreśla znaczenie swobodnego przepływu siły roboczej, to stwierdza, że „wynikająca stąd presja na usługi publiczne jest zbyt duża”, co wynika ze „skali i tempa imigracji”. Proponuje ograniczenie dostępu nowych imigrantów do przywilejów podatkowych i usług publicznych – mogliby z nich korzystać dopiero po czterech latach pobytu. Zaznaczył też, że oczekuje, iż w przyszłości nowi członkowie Unii Europejskiej nie uzyskają dostępu do swobodnego przepływu osób bez wcześniejszej „bliskiej konwergencji gospodarczej z obecnymi państwami członkowskimi”.
Choć nic nie wskazuje na to, by Unia miała się dalej rozszerzać to wprowadzenie tak sformułowanego przepisu, podobnie jak i ograniczenie dostępu imigrantów do usług publicznych i przywilejów podatkowych może być uznane dyskryminacyjne i niezgodne z duchem Unii Europejskiej. W tej ostatniej sprawie David Cameron może spodziewać się sprzeciwu ze strony Polski, choć tworząca właśnie rząd partia Prawo i Sprawiedliwość jest z brytyjskimi konserwatystami w tej samej frakcji unijnej.
Wszystkie listy, a zwłaszcza polityków, mają znaczenie nie tylko ze względu na swoją treść, adresata i nadawcę, ale także na termin wysłania. List Davida Camerona nadszedł w najmniej odpowiednim momencie. Unia Europejska od kilku miesięcy zmaga się z problemem imigrantów i to z pewnością jest pierwszoplanowa kwestia do rozwiązania, a nie mniej lub bardziej uzasadnione roszczenia Wielkiej Brytanii. Po otrzymaniu listu Donald Tusk stwierdził, że „negocjacje zaczynamy w przyszłym tygodniu”. Nie przypuszczam, aby to nastąpiło. Słowa te padły przed zamachem terrorystycznym w Paryżu. Wobec tego, co się stało, brytyjskie problemy i żądania wydają się po prostu trywialne.
Być może jesteśmy świadkami początku rozpadu Unii, jaką znamy. I stanie się to nie za sprawą referendum w Wielkiej Brytanii, a działań terrorystów. Pierwszym krokiem jest wprowadzenie kontroli już nie tylko na granicach zewnętrznych Unii (a mówiąc ściślej strefy Schengen), ale także między krajami unijnymi. A to dzieje się na naszych oczach.
Julita Kin