Przed kilkoma tygodniami na jednej z emigracyjnych uroczystości spotkałam w POSK-u panią Walerię Sawicką. Już nie pamiętam, jak to się stało, że zaczęłyśmy rozmawiać o majorze Henryku Dobrzańskim, słynnym Hubalu. Pani Waleria wspomniała, że ma zdjęcie zrobione przed wojną, gdy Dobrzański odwiedził wileńszczyznę. „I ja jestem na tym zdjęciu z moim psem, Lordem” – dodała.
Gdy przyszłam do domu, spojrzałam na półkę z książkami zatytułowaną „Do przeczytania”. Sięgnęłam po jeden z tomów: „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon” pióra Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm i otworzyłam na chybił-trafił. Na tej przypadkowo otwartej stronie było zdjęcie: „Majątek Niekrasze, woj. Wileńskie, 1938 rok. Od prawej: Henryk Dobrzański – późniejszy Hubal, Wanda Bortkiewiczówna, Wanda Bortkiewiczówna (matka), Władysław i Jadwiga Luro, Hipolit Bortkiewicz (właściciel majątku), Helena Lurówna. Siedzą: Mieczysław Gintowt-Dziwiłł, Waleria Lurówna z psem Lordem”. Sprowokowana takim zbiegiem okoliczności przeczytałam całą książkę. A potem sięgnęłam po następne tej samej autorki: „Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża” i najwcześniejszą z Hubalowego cyklu „Z miejsca na miejsce. W cieniu legendy Hubala”, której bohaterem jest Roman Rodziewicz.
Przez niemal całe życie napotykam w różnych okolicznościach ślady Hubala i jego partyzantów. Zaczęło się to we wczesnej młodości. Ojciec mojej szkolnej przyjaciółki urodził się w Studziannie. Później nazwę miejscowości zmieniono na Poświętne, ale wszyscy miejscowi mówili „Studzianna”. Jeździłyśmy tam na wakacje. Przez kilka lat zatrzymywaliśmy się w leśniczówce jej stryja, położonej na uboczu, a później, gdy ojciec mojej przyjaciółki odkupił drewniany dom swego urodzenia, położonym w pobliżu barokowe kościoła, w samym środku wsi, zmieniłyśmy miejsce wakacji. W tamtych czasach żyli jeszcze ludzie, którzy pamiętali partyzantów. Mówili o nich różnie. Jedni wspominali, że hubalczycy podtrzymali honor wojska polskiego. Inni mieli za złe dowódcy, że walcząc z Niemcami narażał miejscową ludność. Wiele wsi w tym rejonie było pacyfikowanych jako kara za pomoc udzielaną partyzantom. Z czasem przeważać zaczęły te pierwsze opinie. Legenda Hubala rosła.
Po wielu latach, gdy pracowałam w „Dzienniku Polskim”, któregoś dnia zadzwoniła do mnie jedna z czytelniczek, że ma artykuł swojego wujka o Hubalu. Czy nie byłabym skłonna wydrukować? Byłam. I dodałam: „Dobrze znam Poświętne”. Opowiedziałam o moich kontaktach z tą miejscowością. Pani zapytała mnie o nazwisko przyjaciółki. Gdy je wymieniłam, wykrzyknęła: „Moja ciotka kupiła od niej dom!” W kilka dni później zjawiła się w redakcji. Przyniosła nie tylko artykuł, ale także prezent od wujka: kafelek z reprodukcją obrazu E. Mesjasza, przedstawiający konny oddział hubalczyków. Do dziś dnia na tym kuchennym kafelku stawiam filiżankę, przygotowując sobie poranną kawę. Marian Zach założył w swoim rodzinnym domu prywatne muzeum i opiekuje się szańcem Hubala w Anielinie. Przed ponad 40 laty byłam w tym muzeum, gdy dopiero się tworzyło.
A kilka lat wcześniej spotkałam się z postacią Romana Rodziewicza. Stało się to za sprawą brytyjskiego dziennikarza. Malcolm Fane wraz ekipą telewizyjną jechał z Rodziewiczem do Auschwitz, by zrobić film o tym dawnym partyzancie, który aresztowany przez Niemców, podejrzany o udział w konspiracji, spędził w obozach Auschwitz i Buchenwald dwa lata. Po wojnie wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Przez wiele lat Roman Rodziewicz mieszkał w harcerskiej stanicy Fenton, pełniąc rolę gospodarza, gdy przyjeżdżała tam młodzież na obozy, zloty i kolonie.
Przeczytałam wszystkie trzy książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm jednym tchem. Autorka ma dar do opowiadania o ludzkich losach. Każda z jej książek jest reportażem, gdzie wspomnienia bohaterów mieszają się z udokumentowaną historią i współczesnością. Za każdym razem jest to opowieść o niezwykłych ludziach, niesłychanie doświadczonych przez wojnę. Losy bohaterów tych trzech książek są ze sobą splecione. Kaja, czyli Cezaria Iljin, uczestniczka powstania warszawskiego, wywieziona po wojnie do jednego z sowieckich obozów, zdołała przechować Krzyż Virtuti Military, który Henryk Dobrzański otrzymał za udział w wojnie 1920 r. W oddziale Hubala walczył jej brat, Modest Iljin, który – podobnie jak Roman Rodziewicz – znalazł się w Auschwitz, ale niestety został tam zamordowany. Jeszcze w czasie wojny „Kaja” (był to AK-owski pseudonim Cezarii Iljin) zaprzyjaźniła się z Haliną Czermińską, wojenną narzeczoną Rodziewicza, a po wojnie wyszła za mąż za innego hubalczyka, Marka Szymańskiego „Sępa”.
Te same postacie pojawiają się we wspomnieniach Romana Rodziewicza, które Aleksandra Ziółkowska-Boehm zebrała w niewielkiej książeczce „Z miejsca na miejsce”. Ten hubalczyk miał także pamiątkę, którą starał się przechować w najgorszych nawet sytuacjach: medalik, podarowany mu przez siostrę na początku wojny.
Całą plejadę hubalczyków, a także ich rodziny, spotka czytelnik w „Dworze w Kraśnicy”. Książka ta jest barwnym kalejdoskopem postaci, przede wszystkim ziemian. Tytułowy Demon, czyli koń, ze stadniny prowadzonej przez Bąkowskich, właścicieli kraśnickiego majątku, pojawia się w tej liczącej 300 stron książce dopiero na stronie 217. Tu hubalczycy nie są postaciami pierwszoplanowymi. Wydaje mi się, że znacznie odpowiedniejszy byłby inny tytuł, bo i historia nieistniejącego już dworu w Kraśnicy, jest w tej książce jedną z wielu opowieści. Przyznaję jednak, że tytuł zwraca uwagę i przyciąga czytelników.
Bohaterów tych trzech książek, poza trudnymi losami wojennymi, łączą też to, że wojnie ich życie nie było łatwe. W Polsce ci wspaniali ludzie konspiracji i walki spotkali się z represjami. Rodziewicz tego uniknął, ale w Anglii przyszło mu ciężko pracować fizycznie, co było ponad siły człowieka doświadczonego przez tortury obozów koncentracyjnych.
Te trzy książki zasługują na to, by wydać je obecnie w jednym tomie. Pomogłoby to usunąć pewne niepotrzebne powtórzenia, a także zakończyć dzieje pokolenia, które przeszło do historii. Urodzona w 1917 r. Cezaria Ilijn zmarła w 2007 r., a Roman Rodziewicz, starszy od niej o cztery lata, zmarł rok temu, mając 101 lat. To dokończenie opowieści z pewnością tej dwójce, a także innym postaciom, zwłaszcza pojawiającym się w „Dworze w Kraśnicy”, należy się.
Reportaż był do niedawna gatunkiem literackim niedocenianym. Przyznanie tegorocznej Nagrody Nobla dziennikarce białoruskiej Swiatłanie Aleksijewicz za „polifoniczny pomnik dla cierpienia i odwagi” – jest dowodem na to, że reportaż wszedł na salony. A zdanie z werdyktu Akademii Szwedzkiej można by odnieść także do opowieści Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, co oczywiście nie oznacza, że jej książki kwalifikują się do tej nagrody.
Katarzyna Bzowska
Aleksandra Ziółkowska-Boehm „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”, PIW, Warszawa 2009
„Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża”, Muza, Warszawa 2006.
„Z miejsca na miejsce. W cieniu legendy Hubala”, pierwsze wydanie, WL, Kraków 1983
Pingback: Hubal u Hipolita Bortkiewicza w Niekraszach – gm. Opsa, pow. brasławski, woj. wileńskie | Opsa