– Andrzeju, tylko błagam cię i zaklinam, nie daj się w to wciągnąć. To polityka a ty chcesz uprawiać sztukę. Zostaw ten temat – przestroga była oczywista. Faktycznie, zamarzyło mi się wystawienie sztuki teatralnej w szkole, ale… no właśnie. Życie płata figle. Ale o tym za chwilę, bo skoro już jesteśmy w szkole, to chcę tylko włączyć się na chwilę do narodowej dyskusji o szkolnictwie w Polsce.
Świadomie piszę „narodowej” w piśmie emigracyjnym, bo wszyscy Polacy, bez względu na obecne miejsce zamieszkania, powinni mieć głos w tej sprawie. Każdy z nas cierpiał w przeszłości katusze, gdy zmuszano go na przykład do publicznego śpiewania na lekcji wychowania muzycznego, podczas gdy nikt w jego rodzinie nie miał słuchu muzycznego od siedmiu pokoleń wstecz i nie odróżniał arii z opery Mozarta od wycia wiatru w czasie sztormu. Kto z nas nie pocił się z nerwów na lekcjach matematyki, gdy nauczycielka po raz czwarty zadawała to samo pytanie: – Ty cymbale, nie wiesz, ile to jest pierwiastek kwadratowy z dwóch? – a pod jej zabójczym wzrokiem topniałyby lodowce Islandii. Wyzywanie od debili i kretynów to było szkolne abecadło a kto choć raz nie usłyszał, że nadaje się do szkoły specjalnej, najwyraźniej miał problemy ze słuchem. A jednak większość z nas szczęśliwie pokończyła szkoły, dziś pracuje w lepszych albo gorszych zawodach, czegoś się tam – poza dziećmi – dorobiła w życiu. Nie pamiętam, aby ktoś okrutnie spostponowany w szkole, z tego powodu rzucił się z okna, popadł w depresję, stoczył na dno albo napisał donos na maltretujących go nauczycieli. Rodzice mieli nas wychowywać a szkoła uczyć i tak mniej więcej było.
Teraz jest trochę inaczej, szkoła – jak się orientuję po treści dyskusji narodowej w tej sprawie – nie jest już instytucją powołaną do kształcenia dzieci i młodzieży. Jest instytucją samą dla siebie. Po każdych wyborach parlamentarnych w Polsce zaczyna się dyskusja na temat reformy szkolnictwa.
Moja propozycja reformy jest radykalna: zlikwidujmy wszystko, po co nam szkoły, skoro cała wiedza została przeniesiona do internetu. Żaden uczeń dziś nie liczy z długopisem w ręku pierwiastka kwadratowego z dwóch, każdy klika myszką w komputerze i za chwilę już wie, że to jest tyle: 1,41421. Ja też nie policzyłem ręcznie, tylko sprawdziłem w internecie…
A więc po co nam szkoła? Szkoła pozostaje źródłem taniej i zdrowej rozrywki. W dawnych czasach był to głównie humor z zeszytów szkolnych, który potrafił rozbawić do łez. Ja również śmiałem się serdecznie czytając, że np. „Na obrazie Chełmońskiego widać chłopca jedzącego zupę i bociana” albo, że „Walutą angielską są funty i penisy.” Śmiech to zdrowie, więc bawmy się dalej. Niedawno sam zapisałem się do szkoły, gdyż po ukończeniu podstawówki, liceum, studiów oraz kilku kursów dokształcających, przekształcających i uzupełniających postanowiłem zdobyć zupełnie nowe wykształcenie zawodowe. Z jakim rozrzewnieniem zauważyłem, że w szkołach nadal najlepiej wychodzi… produkcja humoru szkolnego. W krótkim czasie dowiedziałem się, że „im szybciej wykonamy ćwiczenie, tym prędzej”, pewne zjawisko fizyczne jest „zupełnie trochę inne” a „duże jest większe od mniejszego”.
Na samym początku wspominałem o teatrze. Rzeczywiście, w szkole zapragnąłem wystawić sztukę z uczniami. Miała być dość abstrakcyjna (jedna pani nawet powiedziała, że nawiązujemy do Witkacego, co mnie bardzo podbudowało), bez scenografii a aktorzy czyli uczniowie, mieli posługiwać się jedynie rekwizytami, czyli poduszkami do spania. Po pierwszej próbie rekwizyty złożyliśmy w klasie. W poniedziałek, kiedy chcieliśmy pracować nad sztuką dalej, okazało się, że wszystkie poduszki zniknęły. – Czy ktoś widział nasze rekwizyty? – zacząłem nerwowo dopytywać w szkole. – Nooo, boooo… eee…, bo u nas była zbiórka darów na schronisko dla zwierząt i myśleliśmy, że te poduszki są dla zwierzaków – wreszcie usłyszałem okrutną prawdę.
– Ale proszę pana, psy były bardzo zadowolone z tych poduszek – pani ze szkoły zapewniała mnie szczerze i nie miałem powodu, żeby jej nie wierzyć.
– Były takie ładne, mięciutkie i ciepłe (to znaczy poduszki, nie psy), że pieski leżąc na nich czuły się po królewsku – podsumowała. Niech im na zdrowie wyjdzie – pomyślałem – to tylko poduszki. A sztuka? Znajdziemy nowe rekwizyty i wtedy ją skończymy.
Andrzej Kisiel