Niech mi wybaczy wielki Szekspir, że poważyłem się parafrazować jego „Być albo nie być”, ale już za kilkanaście dni siądziemy do świątecznych stołów, a wtedy będzie za późno na rozważania typu: „Jeść czy nie jeść, oto jest pytanie”. Kiedy bliżsi lub dalsi krewni zaproszą nas na kolację wigilijną, nie będzie wypadało grymasić, czy wymawiać się dietą (Ach ciociu! Ja na śniadanie zjadam tylko garstkę surowego ryżu popijanego szklanką tranu), chorą wątrobą (Ha, ha, chorą, ale chyba od alkoholu) lub ortodoksyjnym wegetarianizmem (Przecież mówiłem droga ciociu, że nie jadam mięsa, z wyjątkiem pochodzącego z własnoręcznie złowionego w stawie planktonu). Och ta ciocia, ona jest chyba święta, że wytrzymuje wszystkie kaprysy kulinarne gości. Tak, na pewno jest święta i za kilka lat – w uznaniu zasług – zostanie żywcem wciągnięta do nieba, gdzie szef wszystkich szefów uczyni ją nadworną kucharką. Ach, rozmarzyłem się, a temat czyli tytułowe „Eat or not to eat”czeka na wyjaśnienie. Cioci życzę długich lat w ziemskim zdrowiu i wracam do przedświątecznych dylematów.
Jedną z moich największych codziennych trosk jest obawa o jakość jedzenia. Wiadomo, że producenci żywności dbają przede wszystkim o swoje zyski a nie o nasze zdrowie. Jak zabezpieczyć się przed ich niecnym postępowaniem? Czy np. jabłka, które spożywam codziennie w znacznych ilościach, nie wywołają jakichś schorzeń zamiast wpłynąć na poprawę zdrowotności? Przecież wszyscy wiemy, ile oprysków chemicznych stosuje się w sadach, aby owoce wyglądały pięknie, równo, kolorowo i nie miały robaczków ani plam.
Kiedy kupię takie jabłko, najpierw je starannie umyję a następnie obiorę ze skórki, w której – jak wiadomo – jest najwięcej chemii. W drugiej kolejności jabłko zostanie przeze mnie dokładnie umyte, bo przecież nóż, którym je obierałem, też jest produktem zawierającym mnóstwo chemii, a poza tym na moich rękach znajdują się szkodliwe drobnoustroje, którymi mogę przypadkowo skazić owoc. Tak przygotowany produkt zostanie obrany z kolejnej warstwy, gdyż muszę pozbyć się części jabłka, która została umyta brudną wodą z kranu (no bo czy ktoś wierzy, że woda z wodociągu jest czysta?!), następnie powtarzam zabieg mycia, obierania i dezynfekcji aż dochodzę do sedna, czyli jądra, czyli komory nasiennej zawierającej nasiona, po naszemu nazywane pestkami. W międzyczasie zbędne elementy jabłka, a więc skórka i miąższ, zostały już usunięte i wyrzucone a ja mogę się rozkoszować smakiem i aromatem najzdrowszej części moich ulubionych owoców, czyli pestkami.
I tu bym życzył – na zakończenie – wszystkim smacznego i zdrowego jabłka świątecznego, gdyby nie pewien artykuł w prasie branżowej. Otóż przed Bożym Narodzeniem specjaliści zachęcają do spożywania dziczyzny jako najzdrowszego mięsa. Dzikie zwierzęta, zanim trafią na stoły świąteczne, odżywiają się w sposób najbardziej ekologiczny tym, co same znajdą na polach i w lasach.
– No, ale potem wy myśliwi polujecie na zwierzęta za pomocą broni z ołowianymi nabojami! – zauważył dziennikarz prowadzący wywiad z ekspertem od dziczyzny. To znaczy, że one nie są już takie zdrowe – podchwytliwie zaatakował gościa.
Najlepiej byłoby polować na dzikie zwierzęta jak nasi prapradziadowie. Kuszą, łukiem albo inną dzidą, wtedy będzie najbardziej ekologicznie i humanitarnie. A ołów i inne związki chemiczne? Obawiam się, że więcej chemii, zawartej w farbie drukarskiej, wchłonąłem do organizmu czytając w gazecie wątpliwe rozważania o skażonej dziczyźnie. Jeść czy nie jeść – oto jest pytanie. A może inaczej: jeść i myśleć, oto jest zadanie. Smacznego!
Andrzej Kisiel
Michał / nauka angielskiego inaczej
Szanowny Panie Andrzeju 🙂 Wszystko przed nami! Między III i IV Wojną Światową opuścimy radioaktywne miasta i schronimy się w leśnych głuszach, których lokalizacje nie zostały wpisane na listę celów głowic z rakiet balistycznych. Inna sprawa, czy będziemy wtedy polowali na „dziczyznę” czy na gigantyczne szczury-mutanty, które ową zdrową dziczyznę zastąpią. A może to my będziemy dla nich „dziczyzną”, niczym ludzie dla goryli w „Planecie Małp”?
Nie jest idealnie, ale Ziemia musi wyżywić rosnącą liczbę ludzi. Dziczyzny, a nawet zdrowej żywności, nie wystarczy dla wszystkich. A skoro ludzi przybywa, będzie przybywało i chemii i GMO. Taki lajf. Pozdrawiam 🙂