Belfastu nie dzieli jeden „mur berliński”, ale wiele murów. Jest ich ponad sto – metalowych barier, płotów, a także murów wybudowanych z cegły. Niektóre mają ponad sześć metry wysokości. „Zdobią” je druty kolczaste.
Większość tych zasiek powstało na początku lat 70-tych XX wieku. W biurokratycznej nomenklaturze nazywano je „liniami pokoju”. Dla wielu mieszkańców podzielonego miasta są to mury niezgody, utrudniające normalne funkcjonowanie miasta. To paradoksalnie, porozumienie wielkopiątkowe z 1998 r. nie zakończyło procesu dzielenia miasta – niektóre z zasiek postawiono już w obecnym stuleciu.
O powodzeniu procesu pokojowego świadczy jedynie to, że bramy, do niedawna zamknięte i strzeżone przez angielskich żołnierzy, dziś są otwarte w dzień. Z jednej strony murów znajdują się dzielnice republikańskie, gdzie powiewają trójkolorowe flagi irlandzkie, a domy ozdabiają, ohydne, graffiti s z podobiznami bojowników o przyłączenie tej prowincji do Republiki Irlandzkiej, a z drugiej – dzielnice unionistów, z „Union Jack” i równie kiczowatymi malowidłami ściennymi, na których uwiecznieni są członkowie rodziny królewskiej. Utrzymanie tych zasiek kosztuje rocznie £1,5 mld. Belfast nadal podzielony jest na religijnie getta. Te podzielone dzielnice łączy to, że nie powstają tu, tak liczne w centrum, kawiarnie i restauracje. Nie tętnią one życiem po zapadnięciu zmroku.
Katolickie osiedla otoczone murami i zasiekami duszą się. Inwestorzy niechętnie budują nowe tu domy. Dla przykładu, w jednej z dzielnic, Shankill, w 1961 r. mieszkało 70 000 osób. Wiele domów wyburzono, by mógł powstać mur. Obecnie dzielnica ta liczy zaledwie 25 000 mieszkańców.
Protestanci uważają, że dzięki murom mogą żyć zgodnie ze swoją tradycją – organizować marsze i parady. Obawiają się, że gdy mury zniknąć, dzielnice z „pomarańczowych” niemal w ciągu nocy zmienią koloryt na „zielony”.
Zgodnie z porozumieniem z 1998 r. wszelkie zasieki dzielące miasto powinny zniknąć do 2023 r. Sprawa ta powróciła podczas toczących się ostatnio przez dziesięć tygodni rozmów. Rząd brytyjski ma przeznaczyć dodatkowe pół miliarda funtów na usunięcie wszelkich barier w mieście. Daty rozpoczęcia ani tym bardziej zakończenia tego przedsięwzięcia nie wyznaczono.
Niewielu obecnie pamięta, że proces normalizowania sytuacji w Irlandii Północnej rozpoczął się trzydzieści lat temu – w listopadzie 1985 r. premierzy Wielkiej Brytanii i Irlandii, Margaret Thatcher i Garret FitzGerald, na zamku Hillsborough podpisali porozumienie o brytyjsko-irlandzkim partnerstwie. Nie oznaczało to jednak zaniechania sekciarskich porachunków. Wciąż ginęli ludzie. Proces pokojowy rozpoczął się trzynaście lat później. Wymagało to, by do stołu negocjacyjnego zasiedli politycy ze wszystkich partii. Potrzebne też były zmiany w konstytucji Republiki Irlandzkiej, referendum przeprowadzone jednocześnie na terenie Republiki Irlandzkiej i Irlandii Północnej, wybory do parlamentu lokalnego, a wreszcie utworzenie rządu. Największą przeszkodą było to, że przedstawiciele unionistycznej partii DUP nie chcieli współrządzić z Sinn Féin, dokąd działać będzie IRA. Dopiero w lipcu 2005 r. Provisional IRA, która wyrwała się spod dowództwa IRA, ogłosiła zakończenie działań wojskowych i zobowiązała się do złożenia broni.
Pierwsze wybory odbyły się w 2003 r. Parlament nie zaczął jednak działać. Kolejne – w maju 2006 r. Do marca następnego roku trwały „rozmowy o rozmowach”. Dopiero, gdy Tony Blair zagroził, że rozwiąże Stormont i Irlandia Północna znajdzie się ponownie pod zarządem Londynu, co w praktyce oznaczało, że deputowani stracą swoje pensje, północnoirlandzcy politycy dogadali się. Pierwszym ministrem został Ian Paisley z DUP, a jego zastępcą lider Sinn Féin, Martin McGuinness. Z czasem pastora Paisley’a zastąpił Peter Robinson natomiast McGuinness utrzymał swoje stanowisko.
Nie oznacza to jednak, że w Irlandii Północnej panuje spokój. Do kolejnych kryzysów dochodzi regularnie. Ostatni został wywołany porachunkami między dawnymi przywódcami IRA. Zginął Gerard “Jock” Davison, dowódca Provisional IRA. W kilka tygodni później zamordowany został Kevin McGuigan, który prawdopodobnie zabił Davisona. Przywódcy unionistów pytali: „Czy IRA nadal prowadzi politykę za pomocą morderstw?” i grozili zerwaniem rządu.
Ale spraw omawianych podczas negocjacji było więcej. Chodziło przede wszystkim o program cięć budżetowych centralnego rządu, którego konsekwencje odczuliby także mieszkańcy Irlandii Północnej. Po raz kolejny podział przebiegał według przynależności narodowościowo-religijnej. Sinn Féin i SDLP odrzucają politykę zmniejszenia wydatków na cele socjalne, a unioniści są zdania, że żądania tych partii są nierealistyczne.
Udało się w końcu osiągnąć kompromis. Obniżony został podatek korporacyjny do 12,5 proc., czyli poziomu obowiązującego w Republice Irlandzkiej, a jednocześnie zgodzono się na przyjęcie programu reform wydatków na cele socjalne; przy czym Irlandia Północna otrzyma w ciągu najbliższych pięciu lat dodatkowe £2 mld na pomoc tym, którzy na tych reformach straciliby najwięcej.
Nie zapomniano o sprawach bezpieczeństwa. Przede wszystkim nadzorowane mają być punkty przekroczenia granicy wewnątrzirlandzkiej – ma to zapobiec szmuglowaniu narkotyków i broni. Wzrost przestępczości to jeden ze skutków procesu pokojowego – młodzi ludzie z organizacji paramilitarnych, zarówno republikańskich jak i unionistycznych, nie umieli przystosować się do życia w warunkach pokojowych. Przywódcy uczyli ich jak posługiwać się bronią. Gdy zatracili cele polityczne, zaczęli używać jej do przestępstw.
Z pewnością zawarte właśnie porozumienie będzie jeszcze wielokrotnie łamane, a proces pokojowy w każdej chwili może być zerwany. Jak powiedział jeden z dawnych przywódców IRA, chłopcy z organizacji paramilitarnych są „jak motyle, które wyleciały”. Nikt nie ma nad nimi kontroli i nie wiadomo, gdzie będą latać.
Julita Kin